czwartek, 28 listopada 2013

Figurka Thorgala

Po lewej stronie znajduje się zdjęcie figurki wykonanej przez Marcina Wojtasia. Przedstawia ona Thorgala z albumu "Ponad Krainą Cieni". Na blogu Marcina (tutaj) można znaleźć inne zdjęcia tej oraz innych jego prac.

środa, 27 listopada 2013

Fanart nr 67: Grzegorz Borończyk

Rysunek widoczny obok wykonał Grzegorz Borończyk, na co dzień zajmujący się grafiką reklamową. Jego projekty można zobaczyć na stronie http://www.supergrafik.pl. Na temat "Thorgala" powiedział:

"Thorgal" to jedno z pierwszych wspomnień mojego dzieciństwa w kategorii "komiks". Brutalny, interesujący i świetnie narysowany. Prawdziwa perełka lat 90-tych, niepowtarzalny styl i klimat. Grafika powstała w mniej niż 30 min na potrzeby konkursu "speedpainting" organizowanego przez max3d.pl."

niedziela, 24 listopada 2013

Konkurs "Kah-Aniel" i "Sojusze"

Zapraszam do wzięcia udziału w konkursie, w którym do wygrania są dwa pakiety składające się z albumów: "Kah-Aniel" oraz "Sojusze". Sponsorem konkursu jest wydawnictwo Egmont Polska. Komiksy są w miękkich okładkach. 

Aby spróbować szczęścia w losowaniu należy udzielić prawidłowych odpowiedzi na cztery pytania: 

Dlaczego wiedźma Mahara wezwała do siebie Czerwonych Magów, zdradzając im informację na temat tego, kim jest Aniel?

Który z towarzyszy Jolana posiada zdolność telekinezy? 

Kto zabił księcia Althara?

Gdzie przez cały rok znajdowało się berło króla Gustaafsona?

Zgłoszenia proszę wysyłać na adres jakubsyty@gmail.com do 30. listopada włącznie, w temacie wiadomości wpisując frazę "Aniel". Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone dzień później.

Finał konkursu "Wielka wyprawa księcia Racibora"

Autorem "Eddy prozaicznej" jest Snorri Sturluson. Do wyprawy księcia Racibora doszło za panowania Bolesława III Krzywoustego. Gratulacje dla wszystkich, którzy udzielili poprawnych odpowiedzi na zadane w konkursie pytania.

Szczęśliwcami, którzy wygrywają ufundowane przez Instytut Wydawniczy Erica książki Artura Szrejtera "Wielka wyprawa księcia Racibora. Zdobycie grodu Konungahela przez Słowian w 1136 roku", są: Łukasz Maćkowski oraz Kamila Hankus.

Finał konkursu "Skald. Karmiciel kruków"

Bóg skaldów i poezji w mitologi germańskiej nazywał się Bragi. Dwa kruki Odyna nosiły imiona Hugin i Munin. Gratulacje dla wszystkich, którzy udzielili poprawnych odpowiedzi na zadane w konkursie pytania.

Szczęśliwcami, którzy wygrywają ufundowane przez Instytut Wydawniczy Erica książki Łukasza Malinowskiego "Skald. Karmiciel kruków", są: Grzegorz Stopa oraz Tomasz Famulak.

czwartek, 21 listopada 2013

Wywiad z Giulio de Vitą

Giulio de Vita, włoski rysownik odpowiadający za oprawę graficzną serii "Kriss de Valnor", zgodził się udzielić odpowiedzi na kilka pytań związanych z jego pracą nad "Światami Thorgala" i nie tylko. To drugi wywiad z nim pojawiający się na Thorgalverse. Pierwszy można przeczytać w tym miejscu. A oto, co udało się od niego dowiedzieć tym razem:

Jak czujesz się w świecie Thorgala po narysowaniu czterech albumów serii "Kriss de Valnor"? Co się zmieniło przez te kilka lat?

W naszym zespole panuje bardziej rodzinna atmosfera, dobrze się znamy, mamy do siebie całkowite zaufanie. Nasze relacje są dużo bardziej przejrzyste, tak jak i nasze role. Wszyscy są zaangażowani w to, by przedstawiać swoje sugestie i w miarę możliwości wzbogacać ten świat.

Co w dotychczasowej pracy nad scenariuszami "Kriss de Valnor" było dla Ciebie najtrudniejszą lub stanowiącą największe wyzwanie rzeczą do narysowania?

Konie. Ktoś kiedyś powiedział, że najpiękniejszymi rzeczami na świecie są kobiety i konie, a to ze względu na ich harmonię, elegancję i złożoność. Z tych powodów są one również najtrudniejsze do narysowania.

Czy masz jakiś wpływ na kształt scenariusza w momencie, gdy otrzymujesz go od Yvesa Sentego i zaczynasz nad nim pracę?

To oczywiste. Cały zespół wyraża swoje zdanie na temat scenariuszy i rysunków.

Czy w czasie pracy słuchasz muzyki?

Tak. Zazwyczaj słucham ścieżek dźwiękowych z filmów, które pozwalają mi wczuć się w klimat albumu. Słucham też jazzu albo longue music. Dziś muzyki słucham na komputerze, za pośrednictwem Spotify lub tematycznych stacji radiowych przez Tunein.

W "Młodzieńczych latach" Roman Surżenko zdecydował się samemu kłaść kolor na swoje plansze. Nie chciałbyś również tego spróbować? Czy wolisz, by robiła to Graza?


Nie lubię kłaść kolorów. Dużo prostsze i bardziej naturalne jest dla mnie rysowanie. Nakładanie kolorów jest dla mnie męczące i myślę, że jest wielu kolorystów, którzy potrafią zrobić to dużo lepiej niż ja. Być może kiedyś w przyszłości, gdy znajdę właściwą technikę, która pozwoli mi rysować przy użyciu koloru. Wielki Grzegorz zrobił to dopiero przy okazji 29 albumu "Thorgala".

Obaj z Romanem wysyłacie
Grzegorzowi Rosińskiemu swoje propozycje okładek i on decyduje, którą z nich wybrać. Roman robi je w pełnym kolorze, a jedna z jego propozycji została ostatecznie wybrana jako okładka drugiego albumu serii "Louve". Myślałeś o tym, by samemu namalować okładkę któregoś z albumów "Kriss de Valnor", czy zamiast pędzla wolisz jednak ołówek?

Mam wielki szacunek i zaufanie do procesu twórczego. Każdy z nas ma własny talent i sposób pracy. Wszyscy mamy swoje własne wizje. Grzegorz ma więcej doświadczenia i wśród nas jest mistrzem. Musi mieć całkowitą wolność w interpretacji moich sugestii, podług swego ogromnego talentu i swojej osobowości, by zrobić z nich jedną ze swoich wspaniałych i słynnych okładek w formie obrazów olejnych - prawdziwych dzieł sztuki, których wykonanie nie może być ograniczone do prostych, mechanicznych czynności. Propozycja okładki jest wyobrażeniem, sugestią, jest jak flesz, chwila, lecz to on jest artystą, który dopełni dzieła i stworzy okładkę. Im mniej precyzyjna jest moja propozycja, tym więcej twórczej wolności będzie miał Grzegorz podczas swych pociągnięć geniuszu. Tego bym chciał będąc na jego miejscu.

Przy okazji okładki "Czynu godnego królowej" zrobiłeś pewnego rodzaju "sztuczkę". Jak to się stało, że zdecydowałeś się odrobinę zmienić obraz namalowany przez Grzegorza Rosińskiego?

To nie była żadna "sztuczka". Na okładce namalowanej przez Grzegorza, berło, które Kriss trzyma w dłoni, nie odpowiadało wielkością temu, które znajdowało się w albumie. Łatwiej było poprawić okładkę niż wszystkie plansze w komiksie. Za zgodą Grzegorza, Piotra Rosińskiego, który czuwa nad kształtem i identyfikacją graficzną całej kolekcji, a także wydawcy, mogłem
przy użyciu Photoshopa zmniejszyć rozmiar tego berła, nadać mu odpowiednią wielkość, a przy okazji dopracować inne detale. Wszystkie decyzje dotyczące "Światów Thorgala" są podejmowane za zgodą ich wydawcy, ich twórcy i pracujących nad nimi autorów, a cała praca przechodzi przez akceptację całego zespołu. Korekcja plansz, tekstów i okładek aż do ostatniej chwili jest czymś zupełnie normalnym.

W "Sojuszach" znajduje się wiele scen batalistycznych, ale okładka sugeruje, że w albumie dojdzie do spektakularnie wygranej bitwy, która koniec końców nie ma w nim miejsca. Dlaczego dałeś taką propozycję okładki?

W albumie ma miejsce bitwa. Bitwa, która wprawia w ruch wydarzenia prowadzące do tytułowych "sojuszy". To istota tej historii. Ilustracja na okładce nie musi koniecznie być wierna temu, co znajdzie się wewnątrz albumu, może być interpretacją, syntezą głównej idei albumu. W tym przypadku jest to ilustracja zawarcia sojuszu.

Jak czujesz się rysując coraz więcej postaci stworzonych przez Rosińskiego? Na początku to była tylko Kriss, potem Sigwald, a teraz Jolan i jego towarzysze...

Zawsze jestem na usługach scenariusza. To zasada, jaką stawiam sobie każdego dnia, gdy siadam do stołu kreślarskiego. W "Światach Thorgala" daję do dyspozycji mój talent i moją kreatywność na potrzeby świata stworzonego przez Rosińskiego. To dla mnie przyjemność i zaszczyt służyć osobom, które weszły do kanonu komiksu.

W "Sojuszach" narysowałeś również wiele kadrów z retrospekcjami, przerysowując rysunki Rosińskiego. Jak się z tym czujesz? I czy uważasz, że koniecznym jest opowiadać raz jeszcze pewne fragmenty "Thorgala" w "Kriss de Valnor"?

Na samym początku scenariusz Yvesa Sentego proponował, by zachowując to samo kadrowanie przerysować kadry, które Rosiński narysował w serii głównej. Uważałem to za ryzykowne i niezbyt zachęcające. Z jednej strony dlatego, że byłoby to pożywką dla tych czytelników, którzy wciąż krytykują moje rysunki, ponieważ nie są takie same jak Rosińskiego. Z drugiej zaś pokazane zostały sytuacje już opowiedziane w "Thorgalu", choć teraz widziane i opowiadane z innego punktu widzenia. A więc wpadliśmy na zabawny był pomysł, by narysować te same sytuacje z innej perspektywy.

A czy możesz mi powiedzieć, dlaczego Jolan i jego towarzysze są na Twoich rysunkach tak wysocy? Myślę, że czas nie płynie tak szybko... W "Statku mieczu" byli oni zaledwie nastolatkami, a teraz Jolan jest równie wysoki jak Kriss.

Nosi buty, które dodają mu kilka centymetrów.

Jestem również ciekaw sceny, w której Kriss bawi się drewnianymi klockami z wyrytymi na nich literami, odkrywając prawdę o tym, kim jest TAJLAR SOLOGHONN. Dlaczego zdecydowałeś się wykorzystać litery alfabetu łacińskiego, a nie runy?

To oczywiste, że alfabet runiczny nie jest raczej czymś, co czytelnicy komiksu obecnie znają. Efekt budowania napięcia i zaskoczenia zostałby zniszczony, gdyby pod obrazkiem, który 99% odbiorców nie mówiłby nic, trzeba było załączać wyjaśnienie. To było najbardziej czytelne rozwiązanie, a czytelność jest
pierwszą zasadą w komiksie.

Wydawnictwo Le Lombard zapowiedziało, że przed ukazaniem się 36 albumu "Thorgala" do sprzedaży trafią jeszcze cztery albumy "Kriss de Valor". To znaczy, że masz pracę i określone plany na przyszłość...

Dokładnie.

Czy poza "Światami Thorgala" pracujesz nad czymś jeszcze?

Tak, nad wieloma rzeczami. Komiks nie jest jedynym z moich zajęć. Jestem w trakcie kręcenia dokumentu, reklamy, jestem organizatorem działań kulturalnych, tatą, wynalazcą i... astronautą! I przysięgam, kłamałem tylko jeśli chodzi o astronautę.

A czy mógłbyś powiedzieć coś o Twoim projekcie pod tytułem "Lemuri le Visionnaire" (pl. "Wizjoner Lemuri")?

"Le Visionnaire" to projekt, który będę realizował w przyszłym roku w postaci komiku jako jego autor. Narodził się jako spektakl muzyczny, do którego narysowałem scenografię i zaprojektowałem kostiumy. Został on wystawiony na ostatnim festiwalu w Angoulême. To historia tajemniczego muzyka, który potrafi podróżować po równoległych wymiarach. Nazywa się Lemuri.

Już dwa razy prawie przyjechałeś do Polski. Ale jak to się mówi, do trzech razy sztuka! Dlatego mam nadzieję, że wkrótce nas odwiedzisz...

Naprawdę chcę spotkać się z polskimi czytelnikami. Wiem, że jesteście narodem bardzo ciepłym i gościnnym, trochę jak my, Włosi. Mam nadzieję, że wkrótce będzie okazja przyjechać do Polski. Aczkolwiek mój harmonogram jest zawsze bardzo napięty... Oprócz harmonogramu astronauty :)

Dziękuję za rozmowę.

środa, 20 listopada 2013

Fanart nr 66: Zygmunt Similak (5)

Żart rysunkowy widoczny obok jest dziełem Zygmunta Similaka, którego prace można było zobaczyć na Thorgalverse już czterokrotnie: tutaj, tutaj, tutaj oraz w tym miejscu.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Pierwsze strony z monografii Rosińskiego

Wydawnictwo Le Lombard udostępniło pierwsze strony z książki "Monographie Rosiński", która na rynku franko-belgijskim trafi do sprzedaży 6 grudnia. Spisana przez Patricka Gaumera monografia polskiego artysty, będąca zapisem przeprowadzonych z nim rozmów, liczy sobie bagatela 400 stron, bogato ilustrowanych, w formacie 29,3x29,3 cm. Jej cena wyniesie 45€. Do wnętrza książki zajrzeć można w tym miejscu.

niedziela, 17 listopada 2013

Konkurs "Skald. Karmiciel kruków"

Mam przyjemność zaprosić do udziału w konkursie, w którym do wygrania są nagrody książkowe ufundowane przez Instytut Wydawniczy Erica. Aby powalczyć o dwa egzemplarze napisanej przez Łukasza Malinowskiego książki "Skald. Karmiciel kruków" należy odpowiedzieć prawidłowo na dwa zadane poniżej pytania:

Jak w mitologii germańskiej nazywał się bóg skaldów i poezji?

Jakie imiona nosiły dwa kruki Odyna?

Zgłoszenia proszę wysyłać na adres jakubsyty@gmail.com do 23. listopada włącznie, w temacie wiadomości koniecznie wpisując frazę "Skald". Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone dzień później.

Konkurs "Wielka wyprawa księcia Racibora"

Mam przyjemność zaprosić do udziału w konkursie, w którym do wygrania są nagrody książkowe ufundowane przez Instytut Wydawniczy Erica. Aby powalczyć o dwa egzemplarze napisanej przez Artura Szrejtera książki "Wielka wyprawa księcia Racibora. Zdobycie grodu Konungahela przez Słowian w 1136 roku" należy odpowiedzieć prawidłowo na dwa zadane poniżej pytania:

Kto jest autorem "Eddy prozaicznej"?

Za panowania jakiego władcy polskiego doszło do wyprawy księcia Racibora?

Zgłoszenia proszę wysyłać na adres jakubsyty@gmail.com do 23. listopada włącznie, w temacie wiadomości koniecznie wpisując frazę "Racibor". Nazwiska zwycięzców zostaną ogłoszone dzień później.

sobota, 16 listopada 2013

Ex-libris z Kriss de Valnor

Wydawnictwo Le Lombard oraz Librairie & Galerie Brüsel przygotowali dla czytelników "Thorgala" narysowany przez Grzegorza Rosińskiego ex-libris przedstawiający Kriss de Valnor. Został on wydrukowany w 299 egzemplarzach. Oprócz tego do sprzedaży trafiło 25 egzemplarzy tego rysunku w wersji de luxe (tzw. digigrafia), wydrukowanych w na specjalnej jakości papierze, numerowanych, o wymiarach 44x61 cm, w cenie 99€.

piątek, 15 listopada 2013

Filmik z realizacji muralu w Brukseli

Zajmujące się promocją miejskiej sztuki współczesnej stowarzyszenie Urbana udostępniło krótki film z realizacji muralu przedstawiającego Thorgala i Aaricię, który można oglądać w Brukseli pod adresem: 2a Place Anneessens. Mural powstał w oparciu o obraz namalowany przez Grzegorza Rosińskiego. Materiał można zobaczyć w tym miejscu.

czwartek, 14 listopada 2013

Wywiad z Arturem Szrejterem

Artur Szrejter od wielu lat współpracuje z wydawnictwem Egmont Polska jako redaktor licznych serii komiksowych, w tym "Thorgala". Z wykształcenia archeolog, ma na swoim koncie kilka książek popularnonaukowych związanych z mitologią germańską: "Mitologia germańska. Opowieści o bogach mroźnej Północy", "Demonologia germańska. Duchy, demony i czarownice" oraz "Bestiariusz germański. Potwory, olbrzymy i święte zwierzęta". Ostatnio wydaną przez niego publikacją książkową jest "Wielka wyprawa księcia Racibora. Zdobycie grodu Konungahela przez Słowian w 1136 roku". W Instytucie Wydawniczym Erica pełni zresztą funkcję redaktora prowadzącego i merytorycznego książek historycznych. Artur zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań związanych z "Thorgalem", jak również ze swoją pasją dotyczącą kultury germańskiej.

Czy mógłbyś opowiedzieć, na czym polega Twoja praca nad redakcją albumów z serii rozgrywających się w świecie Thorgala?
 
Ogólnie rzecz biorąc na tym samym, co w przypadku pracy nad komiksami z innych serii czy nad książkami tłumaczonymi z obcych języków: na dostosowaniu produktu literackiego stworzonego w innej strefie kulturowo-językowej do wymagań obowiązujących w naszej strefie. Już tłumaczę, o co chodzi.

Zadanie redaktora polega zarówno na uzyskaniu przynajmniej przyzwoitej jakości językowej przekładu, jak też na wspólnym z tłumaczem (w przypadku serii "thorgalowych" – Wojtkiem Birkiem) ustalaniu spraw merytorycznych zawartych w tekście. Ktoś może zapytać: co tłumacz i redaktor mają do powiedzenia w sprawie merytoryki opowieści, która już jest gotowa? Wszak powinni ją tylko przetłumaczyć i doprowadzić do stanu, aby tekst dobrze czytał się po polsku. Sprawa nie jest jednak tak prosta – nasza praca polega także na kwestiach równie ważnych jak jakość językowa: na dostosowania tekstu napisanego we francuskojęzycznym kręgu kulturowym do odbioru przez czytelników z naszego kręgu (często jest to trudne, bo mentalnie, kulturowo, doświadczeniem historycznym i wieloma innymi kwestiami mającymi przełożenie na język, także komiksowy, bardzo różnimy się od Francuzów, a w efekcie trzeba używać innych obrazowań do zrozumiałego przekazu określonych treści; w semiotyce określa się to przełożeniem kodów kulturowych) oraz na "wyprostowaniu" różnego rodzaju przeoczeń i błędów językowych, logicznych czy merytorycznych autora scenariusza, których nie wychwycił redaktor francuski. Zarówno Wojtek Birek, jak i ja jesteśmy wyczuleni na tego typu sprawy, gdyż od lat zajmując się tekstami frankofońskimi, znamy przyzwyczajenia językowe i uproszczenia stosowane przez autorów z tamtej strefy oraz popełniane przez nich typy błędów. Staramy się więc je odnajdywać i poprawiać lub łagodzić. Czasem jednak poprawa nie jest możliwa, gdyż wiązałaby się ze zbyt dużą ingerencją w tekst pierwotny, albo też błąd scenariuszowy przekłada się na wygląd rysunku, którego przecież nie zmienimy. Dlatego zdarza się, że jesteśmy zmuszeni do pozostawieniu różnego rodzaju "kwiatków", z których potem śmieją się czytelnicy. Niektórzy nawet zrzucają te błędy na tłumacza lub redaktora polskiego... 

Przed laty, kiedy byłem stałym pracownikiem Egmontu, moje obowiązki redaktora odpowiedzialnego za produkt były znacznie szersze, obejmowały wiele kwestii związanych z przygotowaniem komiksu do druku, nadzorem nad etapami jego produkcji itd. Dziś jako wolny strzelec zajmuję się tylko redakcją i współpracą z tłumaczami, odpowiadam więc jedynie za własną pracę i własne błędy, co mi bardzo odpowiada.

A właśnie: nadal redagujesz dla Egmontu różne komiksy, w tym wszystkie albumy ze świata Thorgala, ale Twoje nazwisko nie figuruje w ich stopkach. Dlaczego?

Od lat w komiksach Egmontu podawany jest w stopce tylko zatrudniony na stałe w wydawnictwie redaktor odpowiedzialny za dział komiksowy.

Jak w ogóle wygląda praca nad redakcją komiksu?

Najpierw wybiera się album (lub całą serię) i powierza tłumaczowi, który zna się na tego typu historiach, aby zastosował słownictwo i rozwiązania merytoryczne właściwe dla, na przykład, hard science fiction czy fantasy historycznej. Potem przekład przechodzi redakcję językową i merytoryczną w porównaniu z oryginałem. Później tekst wraca do tłumacza, aby ten stwierdził, czy zgadza się z poprawkami redaktora – wtedy ma też możliwość wprowadzenia własnych zmian i uzupełnień. Dalej następuje druga redakcja tekstu. Jeśli w jej trakcie dochodzi do kolejnych poważniejszych poprawek, są one ponownie uzgadniane z tłumaczem. Wymienione etapy dokonywane są w pliku komputerowym, gdyż od dawna staramy się unikać ton papierowych wydruków. Potem komiks idzie do "złamania" – w studiu za pomocą odpowiednich programów komputerowych teksty wlewa się do dymków, plansze przystosowuje się do wyznaczonego formatu, przygotowuje się polską wersję stron redakcyjnych i okładek. Dopiero wtedy robi się wydruk, na którym "namacalnie" widzimy efekt połączenia obrazków z dymkami już wypełnionymi polskim tekstem – czyli mamy do czynienia ze składem. Wydruk idzie do korekty, aby korektor sprawdził, czy należy coś zmienić w interpunkcji, czy nie ma literówek albo jeszcze jakichś błędów językowych, czy teksty zostały prawidłowo wlane do dymków, czy użyto odpowiednich fontów, czy format jest dobry. Studio wprowadza ewentualne poprawki, a efekt jeszcze raz ogląda korektor lub redaktor. A później plik zostaje przesłany do drukarni. Przed ukazaniem się komiksu drukarnia przysyła do redakcji ozalid, czyli próbny wydruk, który po raz kolejny zostaje sprawdzony. Jak z tego widać, redakcja i korekta to nie szybkie przeczytanie tłumaczenia i pospieszne oddanie go do druku, tylko długi, wieloetapowy proces.

Pamiętasz swój pierwszy kontakt z "Thorgalem"?

Oczywiście, choć miałem bodajże ledwie siedem lat, kiedy pod koniec lat 70. pierwszy album tej serii zaczął się ukazywać w odcinkach w miesięczniku "Relax". Na szczęście mama kupowała mi wszystkie "Relaksy", więc nie mogłem przegapić pojawienia się Thorgala na łamach tego niezwykłego – jak na tamte czasy i tamtą Polskę – czasopisma. Byłem zachwycony "Thorgalem" – po raz pierwszy na przemawiających do wyobraźni rysunkach zobaczyłem świat wikingów: ośnieżone góry pełne olbrzymów i karłów, drakkary, magiczne pierścienie... Byłem wówczas za mały, by znać "Władcę Pierścieni", a inne książki fantasy (nie mówiąc już o komiksach) nie istniały na polskim rynku – opowiadań Roberta Howarda jeszcze nie przetłumaczono, a i na przekład "Czarnoksiężnika z Archipelagu" Ursuli Le Guin trzeba było poczekać kolejnych kilka lat. Z komiksów znałem oczywiście "Kajka i Kokosza" ze "Świata Młodych", jednakże była to opowieść robiona z przymrużeniem oka i dla dzieci (to znaczy, wtedy myślałem, że jest dla dzieci – dopiero po latach dostrzegłem w niej poukrywane treści dla dorosłych :)). A tutaj, w "Relaksie", dostałem historię fantasy (oczywiście, tego terminu jeszcze nie znałem, w ogóle mało kto go znał w Polsce końca lat 70.) na poważnie. Krew lała się naprawdę, a realia świata były tak ukazane, że aż zimno mi było, gdy oglądałem obrazki pokrytych śniegiem skandynawskich gór. Ukazane tam stwory z mitów Północy wydawały mi się straszniejsze niż ich pierwowzory, o których czytałem wcześniej w nielicznych na polskim rynku książkach popularnonaukowych o świecie wikingów, na przykład w "Herojach Północy" Jerzego Rosa. Niewątpliwie kontakt z "Thorgalem" był dla mnie przejściem do innego świata. Co więcej – "mojego" świata (bo czułem, że jest mój, pasuje mi jak żaden inny), łączącego historię i wierzenia strasznych wikingów z czymś, czego jako dziecko nie potrafiłem nazwać, ale wyczuwałem w tym nową jakość. Tą nieuświadomioną wtedy jakością była, rzecz jasna, stylistyka fantasy. Właśnie jej czar był potrzebny, aby cudownie ożywić historię i religię dawnych ludów w sposób, który przemówił do mnie wtedy z ogromną siłą. I przemawia do dziś.

Jaki jest Twój ulubiony album serii? I dlaczego?

Obawiam się, że nie mam jednego ulubionego. Kiedyś bardzo mi się podobał album o dzieciństwie Thorgala – być może dlatego, że był napakowany cudownościami, postaciami z mitologii, potworami. Niewątpliwie do dziś najlepiej pamiętam pierwsze odcinki serii, czyli te pokazujące świat wikingów, jakim go sobie wyobrażali twórcy serii – surowy, niebezpieczny, pełen tajemnic z dawnych czasów (w kolejnych tomach doprawiono go elementami późnośredniowiecznymi, które już mniej przypadły mi do gustu). Z kolei "trylogia amerykańska" podoba mi się dlatego, że ma największy "oddech" – to zapis długiej podróży po krainie nieznanej, a więc rojącej się od zagadek. Lubię również fragmenty sagi pokazujące dawniejsze okresy życia Kriss, szczególnie ten, w którym przeżyła przygodę wśród pradawnych Kaledończyków.

Nie jestem więc w stanie wskazać jednego albumu, ale wiem, co łączy wymienione przeze mnie przygody: tym wspólnym elementem są fascynujące tajemnice dawnych czasów. Właśnie tajemnice przeszłości – pod warunkiem, że są umiejętnie ukazane – najbardziej mnie pociągają. Bez nich opowieść fantasy staje się sztampową opowiastką klasy B, przynajmniej ja tak sądzę.

Jak myślisz, co takiego sprawia, że "Thorgal" jest bestsellerowym tytułem?
 
Można wymieniać sporo powodów, przede wszystkich klarowne, mające jasny cel i przesłanie scenariusze Van Hamme’a oraz świetne, łączące realizm z fantastyką rysunki Rosińskiego. Albo zgrabne przetworzenie świata i wierzeń wikingów w rzeczywistość "alternatywnego świata Thorgala".

Moim zdaniem jednak tylko jedna rzecz w sposób istotny wyróżnia tę serię od wielu innych dobrych lub bardzo dobrych cykli fantasy. Jest nim konstrukcja postaci Thorgala. Van Hamme wymyślił faceta ewidentnie wyróżniającego się w świecie wikingów, mężczyznę będącego nośnikiem ideałów tak naprawdę czysto chrześcijańskich: uczciwego, sprawiedliwego, wiernego żonie i przyjaciołom, niestosującego zbytecznej przemocy, kierującego się kodeksem honorowym zgodnym z naszymi dzisiejszymi normami moralnymi, potrafiącego wybaczać wrogom. To po prostu dobry człowiek – dobry w sensie chrześcijańskim. Idealny bohater naszych, a nie tamtych czasów. Heros naszej, a nie wikińskiej moralności, wszak moralność wikingów była zupełnie inna – z naszego punktu widzenia byli amoralni, bo ich kanony dobra i zła były nieprzystające do dzisiejszych. Bliższe były raczej zasadom wyznawanym przez Kalego, bohatera W pustyni i w puszczy: dobrze, jeśli Kali ukradnie komuś krowę, ale źle, jeśli ktoś ukradnie krowę Kalemu.

I w związku z tym, że Thorgal jest taki pieruńsko dobry, taki wierny i szlachetny, mniej więcej połowę czytelników tej serii stanowią kobiety (jak wynikało z przeprowadzonych przed laty badań francuskich), co jest ewenementem w literaturze czy komiksie fantasy (albo w ogóle: literaturze i komiksie przygodowym). Kobiety kochają takich bohaterów jak on – silnych i walecznych, ale równocześnie delikatnych, sprawiedliwych i miłosiernych. I to właśnie moim zdaniem jest główna siła i wyróżnik tej serii spośród innych dobrych cykli fantasy – określony światopogląd głównej postaci. Światopogląd bardzo pozytywnie oddziaływujący na czytelników, którzy w głębi serca tęsknią do ideałów, które wprawdzie teoretycznie obowiązują w dzisiejszym świecie, ale rzadko są realizowane w praktyce codziennego życia.

Jak duży, Twoim zdaniem, wpływ na popularność serii miały nawiązania do mitologii ludów skandynawskich?

Duży. W latach 70. właściwie nie było komiksów fantasy czerpiących z wierzeń wikingów – nie tak jak dziś, kiedy mamy do wyboru mnóstwo serii czerpiących z mitów celtyckich czy germańskich. W tamtych czasach istniały wprawdzie powieści historyczno-mityczne oparte na wierzeniach germańskich, ale większość z nich nie wykroczyła poza rynek niemiecki, no i były to książki, nie komiksy. I wtedy pojawił się Thorgal.

Jeszcze jedna ważna sprawa: Van Hamme w sposób nowatorski podszedł do tematu, to znaczy nie poszedł śladem pisarzy niemieckich, którzy ukazywali dzieje Siegfrieda czy bogów germańskich w sposób bliski mitycznemu oryginałowi albo dopasowywali je do realiów stricte historycznych. On stworzył jędrne fantasy z pozornym sztafarzem historycznym. Dlaczego "pozornym"? Bo "Thorgal" nie jest fantasy historyczną, czyli umieszczoną w historycznych realiach opowieścią z elementami fantastycznymi (magią, pojawianiem się bogów itd.) – ta seria rozgrywa się w świecie alternatywnym, który tylko czerpie mnóstwo elementów z dawnej historii i z mitów, po czym miesza je, znacznie przetwarza i w efekcie wychodzi nowa jakość, nazwijmy ją "fantasy alternatywną". Nie da się powiedzieć: Thorgal żył w – dajmy na to – X wieku, więc w trakcie podróży do krajów arabskich mógł spotkać taką lub inną historyczną postać żyjącą w X wieku. Nie, jego świata nie da się wpasować w prawdziwą przeszłość Europy, ale wiele z niej czerpie. Van Hamme owe wątki wyjściowe poprzerabiał, a co najważniejsze – zrobił to tak kompetentnie i profesjonalnie, że otrzymał świat spójny, logiczny. W tym wszystkim wyraźnie widoczna jest duża wiedza scenarzysty na temat wierzeń skandynawskich i życia codziennego wikingów – Van Hamme musiał przeczytać sporo książek z tej dziedziny, gdyż tak dobrej mieszanki prawidłowo dobranych i zgrabnie przetworzonych mitów oraz danych historycznych nie dałoby się osiągnąć po lekturze jednego bryku dla opornych.

Od pewnego momentu autor scenariusza zaczął wzbogacać serię o elementy późnośredniowieczne, bizantyjskie czy nawet klasyczne – i była to oznaka wyczerpywania się formuły opowieści umieszczonej w samych tylko krainach Północy. Taki jest wszakże los wielu sag fantasy, gdyż nie da się ich ciągnąć w nieskończoność bez dopływu nowych pomysłów. Trzeba jednak przyznać, że Van Hamme wprowadzał te obce światowi wikingów elementy w taki sposób, że większość z nich wydaje mi się spójna z wcześniejszymi autorskimi założeniami dotyczącymi świata Thorgala. Dlatego mimo ewolucji tego uniwersum nadal można było wierzyć w jednolitość wizji scenarzysty.

Oczywiście, nawet Van Hamme nie ustrzegł się przed popełnieniem kilku scenariuszy słabych, robionych na siłę, mających na celu jedynie pokazanie Thorgala podróżującego jeszcze dalej i przeżywającego jeszcze dziwniejsze przygody. Ale te momenty słabości nie rzutują na ogólny, bardzo pozytywny, obraz wymyślonej przez niego serii.

Skąd w ogóle wzięło się Twoje zainteresowanie mitologią germańską?

Z ogólnego zainteresowania "barbarzyńcami". Zawsze znacznie mniej ciekawiło mnie to, co działo się w wysoko rozwiniętych cywilizacjach – szukałem raczej tego, co się rozgrywało poza ich granicami, na obszarach, które średniowieczni geografowie oznaczali na mapach pięknymi opisami: "tutaj żyją lwy, zjadacze umarłych, ludzie o dwóch głowach i inne bestie". Dlaczego wolę owo barbaricum od obszarów wielkich cywilizacji? Bo uwielbiam tajemnice – a "krainy potworów" były tajemnicą nie tylko dla ówcześnie żyjących geografów i historyków, ale też są nimi dla nas, dzisiejszych ludzi, usiłujących odkrywać dawne kultury za pomocą archeologii, religioznawstwa porównawczego czy lingwistyki historycznej. Do ludów zamieszkujących takie "obrzeża" cywilizacji zaliczali się także dawni Germanowie, Celtowie, Słowianie czy mieszkańcy Sahary. Tajemnicą są owiane zarówno dzieje, jak i religie owych ludów, gdyż mimo że dzięki różnym dziedzinom nauki wiemy o tych zagadnieniach znacznie więcej niż naukowcy sprzed stu czy dwustu lat, to jednak spora część naszego wyobrażenia o tamtych czasach opiera się przede wszystkim na hipotezach wysnuwanych przez historyków, archeologów, religioznawców. Jedne hipotezy pomyślnie przebywają próbę czasu i krytyki merytorycznej, inne nie, ale właśnie połowa czaru spowijającego dawne ludy strefy barbaricum opiera się na tym, że tak mało o nich wiemy. Religia Germanów, szczególnie skandynawskich, miała to szczęście, że doczekała się w starożytności i średniowieczu szczątkowemu utrwaleniu na kartach dzieł historycznych i literackich, dzięki czemu można ją częściowo rekonstruować. Ale nawet mimo zachowania sporej ilości zaklęć, sag czy pieśni o bogach i herosach, nasza wiedza o wierzeniach germańskich nadal jest mała – i dlatego wciąż pozostają one tajemnicze, pociągające. Przynajmniej dla takich wariatów jak ja.

Masz swój ulubiony mit, opowieść czy pieśń dotyczącą wierzeń germańskich, a może szczególnie lubisz jakąś baśń skandynawską?

Nie, jednej ulubionej opowieści nie mam, gdyż jest zbyt dużo mitów i baśni germańskich, które mi się podobają, abym potrafił się zdecydować. Może historia o tym, jak dwa krasnoludy, Fjalar i Galar, bawiły się w seryjnych zabójców i na różne sposoby mordowały stworzenia, które im zaufały? A może mit o bogini Freyi, która, aby stać się właścicielką pięknego naszyjnika Brisingamen, przespała się z całym rodem krasnoludów, które ów naszyjnik wykuły? Albo opowieść o walce Beowulfa z matką Grendela, która była potworem znacznie groźniejszym (i nieporównanie ciekawszym pod względem religioznawczym) od własnego syna? Czy może historia o wyprawie Thora, Lokiego i Thjaziego do krainy olbrzymów, gdzie musieli stoczyć kilka pojedynków z wielkoludami – i wszystkie przegrali? Albo anglosaski przekaz o rogatym jeźdźcu z Windsorskiego Lasu, który wspierał Robin Hooda? Skarbnica opowieści germańskich jest bogata, a można w niej znaleźć cudowne historie o krwawych wojnach i bohaterskich pojedynkach, o wielkiej polityce, o pragnieniu władzy, o potędze seksu. Na dodatek wiele z nich jest naprawdę zabawnych.

Czy zgodziłbyś się z tezą, że mitologia germańska cieszy się dużo większym zainteresowaniem w kulturze popularnej niż mitologia słowiańska? Jeśli tak, co jest tego przyczyną?
 
Na Zachodzie spowodowane jest to przede wszystkim tym, że mało kto w Anglii albo Francji interesuje się Słowiańszczyzną, a tamtejsi czytelnicy wolą to, co swojskie – tradycję celtycką czy germańską. I to też przekłada się na kulturę popularną: powieści, filmy, komiksy. Z kolei u nas sytuacja jest taka, że od dziesięcioleci niemal bezkrytycznie łykamy to, co przyjdzie z Zachodu. Na szczęście istnieje w Polsce rosnące zainteresowanie dziejami i wierzeniami słowiańskimi. Widoczne jest ono w odbiorze literatury tak popularnonaukowej, jak i beletrystyki czerpiącej z dziejów czy religii słowiańskiej – tutaj przykładem jest "fantasy słowiańska". Istnieją też różne grupy kultywujące dawne wierzenia, przy czym niektóre niebezpiecznie zbliżają się do sekciarstwa, zaś niemal wszystkie nie tyle starają się rekonstruować przedchrześcijańskie kulty, ile na podstawie kilku prawdziwych szczegółów z pogańskiej przeszłości budują całkowicie nowe religie, szumnie i bezpodstawnie nazywane "starosłowiańskimi".

Germanowie i Celtowie zostawili po sobie sporo rękopisów historyczno-mitycznych (w tym wiele spisanych w rodzimych językach), w których mamy dużo danych dotyczących ich religii, sposobu życia, przesądów. Słowianie nie pozostawili po sobie takich dzieł, a niemal wszystko, co wiemy ze średniowiecza na temat ich religii, pochodzi ze wzmianek w dziełach historyków czy obcych podróżników – głównie chrześcijańskich, a zatem wrogo nastawionych do pogańszczyzny. I na tych nielicznych źródłach przez długi czas koncentrowali się badacze zajmujący się wierzeniami słowiańskimi. Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach XX wieku polscy naukowcy zaczęli korzystać z narzędzi wypracowanych przez naukę zachodnią, a u nas za czasów parszywej komuny niedopuszczanych z powodów ideologicznych. Chodzi między innymi o interdyscyplinaryzm (łączenie osiągnięć różnych nauk) czy religioznawstwo porównawcze, wyszukujące motywy zbieżne w religiach różnych ludów indoeuropejskich – dzięki czemu można na podstawie wierzeń celtyckich, germańskich, rzymskich, indyjskich czy osetyńskich uzupełniać luki w wierzeniach słowiańskich. Inną sprawą jest docenienie – wreszcie! – badań etnograficznych nad duchowością ludową (czyli demonologią) i uznanie jej za całkiem wiarygodną (tyle że przekształconą na przykład przez wpływy chrześcijańskie) kontynuację pogańszczyzny. Istnieją oczywiście jeszcze inne metody rekonstrukcyjne, pozwalające na ciekawe odtwarzanie dawnych wierzeń. Książką, która w sposób przystępny, a jednocześnie wiarygodny merytorycznie ukazuje ten temat, jest opublikowana niewiele lat temu "Religia Słowian" Andrzeja Szyjewskiego. Naukowiec ten połączył przekazy średniowieczne z danymi etnograficznymi, z analizą szamanizmu słowiańskiego czy z religioznawstwem porównawczym – w efekcie dostajemy szalenie ciekawy obraz rekonstrukcyjny wierzeń słowiańskich. Jasne, nawet on jest nadal znacznie uboższy od obrazu religii germańskiej czy celtyckiej, ale już dużo pełniejszy niż ten wyłaniający się z dawniej wydawanych książek o religii Słowian. Gorąco polecam czytelnikom opracowanie profesora Szyjewskiego.

Jak oceniłbyś sposób, w jaki Jean Van Hamme wykorzystywał na potrzeby serii przekazy mitologiczne?

Wysoko :). Najbardziej podobało mi się to, że Van Hamme z wyczuciem i zgodnie z odgórnie przyjętym przez siebie założeniem podszedł do mitów skandynawskich jako całości. Nie brał wyrywkowo poszczególnych opowieści, a potem nie klecił z nich byle jakich przygód, tylko z góry wiedział, jak kompleksowo je przekształcić, aby efekt finalny pasował do jego wizji alternatywnego świata Thorgala. I chwała mu za to, bo niestety większość opowieści fantasy, które znam, a które korzystają z mitów (germańskich czy jakichkolwiek innych), charakteryzuje się dwiema cechami negatywnymi: autorzy książek/komiksów/filmów słabo znają dawne wierzenia oraz brak im własnej wizji – czyli nie wiedzą, jak całościowo przekształcić owe wierzenia, aby współgrały z założeniami nowo tworzonego świata fantasy. W efekcie wychodzi mało wierzytelny misz-masz, który są w stanie strawić tylko najmniej wybredni odbiorcy fantasy. Natomiast pozytywnymi przykładami bardzo dobrego, kompleksowego i twórczego przetworzenia dorobku kultury wikińskiej są serie "Pan Lodowego Ogrodu" Jarka Grzędowicza i "Skald" Łukasza Malinowskiego. Wprawdzie pierwsza ciąży ku SF, a druga ku fantasy historycznej, ale łączy je jedno: przemyślana, spójna i nieschematyczna wizja "własnego" świata wikingów.

A czy obyczajowość i styl życia prawdziwych wikingów wyglądały podobnie do tego, co zostało ukazane w tych albumach serii, których akcja rozgrywa się w Northlandzie?

Wiele aspektów życia quasi-wikińskich bohaterów "Thorgala" jest wprost wzorowanych na naszej wiedzy o średniowiecznych Skandynawach, inne są przekształcone lub zupełnie wymyślone. Ale powtarzam: zostały przekształcone lub wymyślone w taki sposób, aby pasować do świata fantasy alternatywnej. I elementy odwzorowane, i te "dorobione" współgrają ze sobą, nie dochodzi między nimi do większych zgrzytów. A to dlatego, że niezgodności z "prawdą" są zazwyczaj wiarygodnie umotywowane przez scenarzystę określonym pochodzeniem czy charakterem poszczególnych postaci albo też pochodzeniem i przeznaczeniem dziwnych rodzajów broni czy statków. I to właśnie jest wielkie osiągnięcie Van Hamme’a. Jego wizja ma sens – tak pod względem logicznym, jak konstrukcyjnym.

Odrębną sprawą jest przedstawienie samego Thorgala, który nie pasuje do świata wikińskiego, a swoją moralnością przypomina chrześcijanina "idealnego" – czyli takiego, który nie istniał w żadnym okresie historycznym, a funkcjonuje jedynie w założeniach tej religii. Ale właśnie na tym przeciwstawieniu okrutnych i – z dzisiejszego punktu widzenia – amoralnych wikingów idealnemu Thorgalowi zasadza się siła tej postaci. On, jako przybysz z innego świata, jest po prostu inny, więc musi się odróżniać od zastanego ziemskiego świata.

Przejmując "Thorgala", Yves Sente szybko i z dużą chęcią sięgnął do mitologii, oczywiście poddając jej wątki liftingowi. Z kolei Yann Le Pennetier w serii "Louve" opowiada o Fenrirze, którego z pęt "oswobadza" na długo przed Ragnarökiem... Jak podobają Ci się ich pomysły?

Są różnej jakości. Niektóre zupełnie mi się nie podobają, bo mówią o małym przygotowaniu merytorycznym scenarzystów i niepotrzebnym hamowaniu własnej wyobraźni w dziedzinie przetwarzania mitów na potrzeby alternatywnej fantasy. Inne z kolei... mówią o czymś przeciwnym – o wiedzy autorów i ich bogatej wyobraźni. Co więcej, w ramach jednej serii tworzonej przez jednego scenarzystę mamy do czynienia z pomysłami i dobrymi, i złymi. Dlatego właśnie, czytając cykle poboczne i kontynuację głównego, jestem trochę skołowany tą nierównością jakościową dzieł ze świata Thorgala. Nie będę podawał przykładów ani pozytywnych, ani negatywnych, czytelnik ma własny rozum i niech sam decyduje, co mu się podoba, a co nie. Wszak odbiorcom wcale nie musi się spodobać utwór dobry merytorycznie, prawidłowo złożony logicznie oraz cechujący się zwartym systemem konstrukcji świata. Bywa przecież i tak, że większą popularność zdobywa rzecz napisana na kolanie, nie mająca większych wartości, naprędce sklecona z paru pomysłów. Dlatego mogę mówić tylko o swoich upodobaniach – szczególnie doceniam komiksy, książki i filmy, które oprócz atrakcyjności narracyjnej (akcja, krew, walki, nagie kobiety) wykazują cechy świadczące, że ich autor posiada odpowiednią wiedzę i jest zdolny do wymyślania twórczych rozwiązań.

Inną sprawą jest to, że Van Hamme stworzył określoną filozofię świata Thorgala. Wyrażała się poprzez konstrukcję samego tytułowego bohatera, o czym już mówiłem, poprzez konstrukcję panujących na Północy stosunków społecznych oraz poprzez jasne określenie związków świata boskiego z ludzkim. W albumach kontynuatorów mamy do czynienia ze zmianą tej filozofii – ich świat wydaje się mieć nie tylko inne podstawy społeczno-etyczno-religijne, także sam Thorgal się zmienia. Już nie jest tym ideałem, co wyraża się między innymi jego stosunkiem do kobiet nie będących jego żoną. Mamy zatem do czynienia z inną jakością niż za czasów Van Hamme’a. Czy to dobrze czy źle? Nie wiem. Być może takie było założenie wydawcy, który postanowił dostosować nowe utwory do obowiązujących dzisiaj na rynku kultury popularnej standardów obyczajowo-moralnych. Ale być może po prostu tak być musi, bo pamiętajmy, że sztuka popularna niejako sama z siebie reaguje na gusty odbiorców – gdyby nie posiadała tej cechy, szybko by przestała być właśnie "popularna". Najważniejsza tutaj jest konstatacja, że dzisiaj dostajemy opowieści ze świata Thorgala inne światopoglądowo, moralnie i estetycznie. A taki czy inny ich odbiór zależy już tylko od osobniczych gustów i poglądów czytelnika.

Czy w Twojej opinii następcy Van Hamme’a idą dobrym tropem? Na przyklad Yann dla żartu wymyśla sobie nowych bogów, vide Higgs i Thuring w "Trzech siostrach Minkelsönn"...

Akurat to, o czym wspomniałeś, czyli wprowadzenie nowych bogów, których miana są tylko jednorazowymi żartami, nawiązującymi do nazwisk realnie istniejących uczonych, uważam za nieporozumienie, gdyż takie zabiegi przynależą do nurtu postmodernistycznego. Lubię postmodernizm, bo potrafi być odświeżający, mądry i zabawny, trzeba jednak zdawać sobie sprawę, gdzie można wprowadzać elementy postmodernistyczne, a gdzie nie. Niektóre typy opowieści źle reagują na wstawki postmodernistyczne – i tak właśnie jest w świecie Thorgala. To inna stylistyka, inne założenia konstrukcji świata. To, co bawi i świetnie gra w postmodernistycznych utworach Andrzeja Sapkowskiego – choćby z pozoru anachroniczne batystowe majtki na tyłku księżniczki – nie musi zadziałać w fantasy historycznej czy alternatywnej. Każda konwencja ma swoje zasady, a ich nieumiejętne złamanie prowadzi zazwyczaj do niezamierzonej przez autorów śmieszności. W pewnej hollywoodzkiej produkcji o Biblii jednego z aniołów zesłanych do Sodomy przez Jahwe zagrał... Murzyn. Jasne, to było poprawne politycznie i zgodne z wytycznymi amerykańskiego związku zawodowego aktorów, tylko że ten czarnoskóry człowiek z jakiegoś powodu tam, cholera, nie pasował. Wyglądał tak samo nie na miejscu, jak na zebraniu honorowych członków Ku Klux Klanu. Jeśli zatem chce się łamać lub mieszać konwencje, trzeba wiedzieć, jak robić to umiejętnie i których granic nie przekraczać, aby się nie ośmieszyć.

W minionym roku ukazała się kolejna książka Twojego autorstwa z serii omawiającej interesujące nas z punktu widzenia świata Thorgala wierzenia germańskie – po "Mitologii germańskiej" i "Demonologii germańskiej" jest to "Bestiariusz germański". Pracujesz nad kolejną książką z tego cyklu?

Niedawno skończyłem pisać grubą książkę "Herosi mitów germańskich. Sigurd Zabójca Smoka i inni Wölsungowie". Zajmuję się w niej najsławniejszą dynastią bohaterów germańskich, rodem Wölsungów, których najbardziej znanym reprezentantem był Sigurd (po niemiecku zwany Siegfridem). Na przykładzie różnych – skandynawskich, niemieckich i anglosaskich – wersji opowieści o Wölsungach staram się przedstawić ich postaci w ujęciu rozwoju germańskiego ideału bohaterskiego od późnej starożytności do końca epoki wikińskiej. Przy okazji zajmuję się wszelakimi aspektami mitycznymi zachowanymi w tych opowieściach, a jest ich całkiem sporo, szczególnie dużo zaś dotyczy olbrzymów, wiedźm i wieszczek, smoków, krasnoludów czy różnorakich czarów. No a dla miłośników wojen prowadzonych przez dawnych Germanów znajdą się liczne opisy bitew, rzezi, najazdów, zamachów. Krew się leje. Dla czytelników lubiących "opowieści przy ognisku" zamieściłem na początku książki lekkostrawną opowieść o czynach Wölsungów, a dla odbiorców bardzo wymagających zakończyłem opracowanie nowym tłumaczeniem "Sagi o Wölsungach", opatrzonym szczegółowymi przypisami.

Jesteś też autorem opowiadań fantastycznych. Nie myślałeś o tym, żeby napisać powieść osadzoną w świecie wikingów? Albo komiks osadzony w tych właśnie realiach?

Opowiadania osadzone we wczesnośredniowiecznym świecie nadbałtyckim, gdzie słowiańscy wiciędze walczyli ze skandynawskimi wikingami, pisałem dawno temu :), w pierwszej połowie lat 90. Cieszyły się wtedy uznaniem, ale ja w pewnym momencie świadomie odszedłem od tej stylistyki i zająłem się innymi tematami, a potem poświęciłem się przede wszystkim artykułom i książkom popularnonaukowym. Ale powoli wracam do pisania prozy, w tym do świata wiciędzów i wikingów. W przyszłym roku ukażą się przynajmniej dwa opowiadania osadzone w tych realiach. Jeśli spodobają się czytelnikom, zasiądę do już wymyślonej i opracowanej powieści rozgrywającą się w X wieku na dużym obszarze terytorialnym – i słowiańskim, i skandynawskim. A co będzie, jeśli te opowiadania nie spodobają się odbiorcom? Na tę ewentualność nie mam jeszcze przygotowanego rozwiązania :).

Twoja najnowsza książka popularnonaukowa, "Wielka wyprawa księcia Racibora. Zdobycie grodu Konungahela przez Słowian w 1136 roku", też nawiązuje do dziejów wikingów, a rozpoczyna serię "Wojny wikingów i Słowian".

Książka ta dotyczy nie tylko wikingów, ale przede wszystkim słowiańskich wiciędzów. To historia jednego z największych słowiańskich najazdów na ziemie skandynawskie w średniowieczu. Także miłośnicy wierzeń pogańskich znajdą w tym opracowaniu sporo interesujących rzeczy, gdyż w czasie konfliktu roku 1136 używano magii wojennej, co zostało dokładnie opisane w źródle średniowiecznym zajmującym się wyprawą Racibora, a i ja omawiam te zagadnienia. Poza tym w "Wielkiej wyprawie…" mówię o wielu kwestiach magicznych i nadprzyrodzonych z punktu widzenia ich wpływu na życie ówczesnych ludzi – teoretycznie będących już chrześcijanami, a jednak nadal mocno tkwiących w świecie pogańskich przesądów.

Przygotowana jest do wydania w przyszłym roku kolejna książka z serii "Wojny wikingów i Słowian", dotyczącą płonącego pogranicza słowiańsko-germańskiego: "Pod pogańskim sztandarem. Dzieje tysiąca wojen Słowian połabskich od VII do XII wieku". Czytelnik będzie mógł poznać dzieje licznych słowiańskich plemion, które we wczesnym średniowieczu zamieszkiwały całe wschodnie Niemcy i aż do XII wieku walczyły ze wszystkim sąsiadami – Niemcami, Skandynawami, Pomorzanami, Polakami, Czechami...

Dziękuję za wywiad.

Dziękuję i mam nadzieję, że przed nami jeszcze sporo ciekawych przygód w uniwersum Thorgala! 

środa, 13 listopada 2013

Fanart Specjal nr 38: Bartek Drejewicz (4)

Widoczny obok rysunek przedstawiający Kriss de Valnor wykonał Bartek Drejewicz. To kolejny, czwarty już fanart jego autorstwa związany z filmem Sióstr Bui "Władczyni lasów". Pierwszy można zobaczyć tutaj, drugi tutaj, trzeci w tym miejscu.

wtorek, 12 listopada 2013

Recenzja "Kah-Aniela"

Thorgal zmierza do Bag Dadhu już od ładnych paru lat, a dokładnie od kiedy Yves Sente zdecydował się skierować w tym kierunku Czerwonych Magów, którzy uprowadzili małego Aniela mającego być nadzieją na odrodzenie ich mistrza Kahaniela de Valnora. I oto wreszcie na horyzoncie pojawia się owiane pustynnymi wiatrami orientu legendarne miasto Dżi Hinów, kolebka czerwonej magii...

Tym, co zachwyca w najnowszym albumie "Thorgala" już od pierwszej planszy, jest warstwa graficzna. Grzegorz Rosiński z wrodzoną sobie wrażliwością bez najmniejszego problemu odnalazł się nowych dla serii klimatach. Wnikliwe studium ikonografii orientalnej i dwa lata pracy przyniosły niesamowite wręcz efekty. Niektóre kadry komiksu są przebogate w detale, warte uważnego przyglądania się im pod różnym kątem; inne po prostu służą zilustrowaniu biegnącej w zasadzie niespieszno na przód akcji. Rosiński oczarowuje pieczołowitością oddania realiów, czy to portu w Saidzie, czy też uliczek "Miasta orła", którego pełna perspektywa znalazła się na jednej z pierwszych plansz komiksu. Jak sam artysta przyznał, trochę przekornie korciło go, by gdzieś w oddali namalować mały czołg... W kontraście do zimowego krajobrazu przeszywającego chłodem w "Statku mieczu", na planszach "Kah-Aniela" rządzi pustynny skwar, wokół rozciągają się gorące i bezkresne piaski pustyni. Jednym słowem, pięknie.

I tak jak polski artysta może być zestawiany z XIX-wiecznymi orientalistami, tak belgijskiego scenarzystę trudno porównać do Szeherezady, która swoimi opowieściami przez tysiąc i jedną noc karmiła poślubionego jej okrutnego sułtana Szahrijara, mającego w zwyczaju zabijać swoje żony w dzień po nocy poślubnej. Przede wszystkim akcja w komiksie posuwa się na przód niezbyt szybko. Wytłumaczeniem tego jest decyzja scenarzysty, by nie domykać fabuły na czterdziestu sześciu planszach. Zamiast tego Yves Sente rozwleka trochę podróż do miejsca docelowego, którą mógłby w zasadzie pominąć, a także mnoży wątki związane z sytuacją polityczną Bag Dadhu, przez co rola Thorgala w tej ogromnej intrydze jest w zasadzie bardzo ograniczona. No właśnie, z jednej strony okładka albumu przedstawia trochę aż nazbyt monumentalną podobiznę Thorgala, który niezłomny i zdeterminowany chęcią odzyskania synka powinien wparować do miasta kalifa i pokazać, że siwe włosy na jego głowie nic nie znaczą, a tymczasem bohater wciąż pozostaje dwa kroki w tyle za tak zwaną wielką historią – trudno wobec tego mówić, że jest to komiks z jego tylko przygodami. Niby ma również postawione przed sobą fundamentalne pytanie: wyratować syna z rąk porywaczy czy pozwolić im wypełnić przeznaczenie Kahaniela de Valnora i tym samym pomoc miastu wyzwolić się spod jarzma tyranii, jest to jednak problem rzucony trochę dla zachowania pozorów. Po Thorgalu naprawdę nie widać, by przeżywał w twej kwestii jakiekolwiek rozterki... Poza jedną, o której pisać jest w zasadzie bardzo trudno. Ale cóż, po prostu o jego względy zabiega tajemnicza Saluma...

Coraz bardziej prawdziwe, a w zasadzie prorocze stają się słowa Yanna, który zarówno w albumie "Aux origines des Mondes", jak również w wywiadzie dla Thorgalverse (tutaj) stwierdził, że "Thorgal" jest niczym amerykański serial "Dallas" w świecie wikingów. Dla mnie słowa francuskiego scenarzysty wydawały się w owym czasie, gdy czytałem je po raz pierwszy, powiedziane nieco na wyrost, tak jakby Yann trochę sobie pokpiwał z zawiłych losów rodziny Thorgala. Dziś widzę, że to była samospełniająca się przepowiednia, na którą sam Yann wywiera niemały wpływ decyzjami podejmowanymi w kwestii rozwoju serii "Louve" i "Młodzieńcze lata". Yves Sente niejako stara się dotrzymać kroku koledze po piórze. Tym oto sposobem, będący daleko od domu Thorgal znowu poddany jest próbie, gdy wokół niego zaczyna krążyć ponętna kobieta. W pewnym momencie on sam zdaje sobie sprawę z tego, że o Aaricii nie mówi już "ukochana", a "matka moich dzieci" (jakkolwiek sztampowo skonstruowana jest ta scena). Nawet jego nowy kompan Pietrow zauważa, że "bogowie nie przestają zsyłać prób na tego człowieka". Wyraźnie zatroskana o Thorgala jest również Lehla, mająca wciąż idealne wyobrażenie o utraconej kilka lat wcześniej dziecięcej miłości.

Popis zagmatwania intrygi daje jednak Sente w rozpisaniu kluczowej dla rozwoju fabuły noweli miłosnej rodem z Bag Dadhu, gdzie w głównych rolach występują: kalif, pierwsza żona kalifa, druga żona kalifa, wielki wezyr, sułtan, pierwsza nałożnica haremu, pałacowy nauczyciel oraz wielki mistrz Czerwonego Bractwa. Scenarzysta zakręcił się do tego stopnia, że nawet Grzegorz Rosiński narysował w jednym miejscu nie tę postać, co trzeba... Niezrozumiałe wydaje mi się wprowadzanie do komiksu aż tak wielu imion, szczególnie że część z nich jest trudna do zapamiętania. Owszem, może być to zasadne, ale Van Hamme raczej starał się nie mnożyć postaci, a na pewno nie przejmował się tym, by każdy z wprowadzonych przez niego bohaterów był przedstawiony z imienia. Pod tym względem Sente bije go na głowę.

Jak sugeruje tytuł albumu, kluczowa jest w nim historia Czerwonego Bractwa. I tak oto podczas lektury można dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach posługujących się czerwoną magią, poznać początki ich działalności, a także motywacje stojące za ich poczynaniami. Lecz tak jak z jednej strony jest to bardzo ciekawy element rozbudowujący świat "Thorgala", wprowadzony jeszcze przez Van Hamme'a, tak z drugiej może być trochę niebezpieczny. Czerwoni Magowie zdają się bowiem dysponować naprawdę dużą mocą, czego dowody dawali już wcześniej, a co widać jeszcze wyraźniej w tym albumie. A więc skoro są tacy potężni, dlaczego zagrażają im zwykli ludzie? W dodatku ich historia zdaje się być pisana trochę z albumu na album. Świadkami tego jesteśmy od początku kariery scenopisarskiej Sentego, który małymi kroczkami wzbogaca losy Kahaniela de Valnora o nowe fakty. Czasami zastanawiam się, czy wszystko to miał przemyślane od samego początku.

Jest to bowiem trochę symptomatyczne, że wiele tropów pozostawianych na przestrzeni kolejnych pisanych przez Sentego albumów koniec końców nie znajduje takiego rozwiązania, jakie wydawałoby się być oczekiwane. Czytelnik może się po nich wiele spodziewać, natomiast nie zawsze dostanie to, co go usatysfakcjonuje. Na przykład zakrywająca twarz Saluma, której tożsamość intrygowała podczas lektury "Statku miecza", bardzo szybko traci nabudowaną w prosty sposób wokół jej osoby aurę tajemniczości, co więcej, nie okazuje się być żadną ze znanych dotychczas postaci, a tego można było przecież domniemywać i na pewno nie sposób było takiej ewentualności wykluczyć. Noszenie masek jest zresztą jednym z tych elementów, które Sente wykorzystuje wręcz obsesyjnie. Dało się to już zauważyć w "Zemście hrabiego Skarbka", ale podobnie w "Thorgalu" oraz "Kriss de Valnor" jest wielu zamaskowanych bohaterów, a także wielu impostorów.

Zważywszy na to, ze kolejny album "Thorgala" ukaże się po dwuletniej przerwie, "Kah-Aniel" pozostawia uczucie niedosytu. O ile "Statek miecz" był zamkniętą fabułą, nawet sprawnie rozpisaną przygodą Thorgala odbytą podczas niebezpiecznej przeprawy przez skute lodem rzeki północy na pokładzie kupieckiego statku, o tyle pomysł na zastosowany tu cliffhanger, na którego ciąg dalszy trzeba czekać dwa lata, to nadużycie cierpliwości czytelnika, nawet jeśli w międzyczasie będzie on mógł czerpać przyjemność z lektury kolejnych albumów serii równoległych. Urywanie historii w najciekawszym momencie miało służyć Szeherezadzie przeżyć kolejny dzień. Gdyby sułtan znudził się którąś z jej historii i musiał czekać na ciąg dalszy dwa lata, dziewczyna długo by nie pożyła. O tym Yves Sente zdaje się zapomniał. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że apetyt wzbudzony przez słowa Hichama, który w albumie "Dłoń boga Tyra" opowiadał Louve o tajemnicach, jakie skrywają komnaty pałacu kalifa, zostanie kiedyś wreszcie zaspokojony. Oprócz tego Thorgal musi wziąć się w końcu w garść i zaznaczyć swoją obecność na Bliskim Wschodzie.

"Thorgal" album 34: "Kah-Aniel"
Tytuł oryginalny: Kah-Aniel
Scenariusz: Yves Sente
Rysunek: Grzegorz Rosiński
Tłumaczenie: Wojtek Birek
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data publikacji: 11.2013
Wydawca oryginału: Le Lombard
Liczba stron: 48
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa: miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł

Recenzja "Sojuszy"

"Władać czy poddać się władzy?" Dla Kriss de Valnor odpowiedź na to pytanie jest jak najbardziej oczywista, choć przecież to nie o władzę jej zawsze chodziło. Tym, co motywowało czarnowłosą heroinę do działania, a w tym do dokonywania czynów szczególnie nikczemnych, było złoto. Wystarczy przypomnieć sobie jej zachowanie po turnieju łuczniczym, gdy po raz pierwszy pojawiła się w serii na planszach "Łuczników". Zresztą bez ogródek powiedziała o tym w "Klatce", wyznając Thorgalowi, dlaczego go wykorzystała, zmieniając go w Shaigana Bezlitosnego. W "Sojuszach" nie złoto jednak, a właśnie władza jest rzeczą najbardziej pożądaną. Nie tylko przez Kriss.

W czwartym albumie serii na pierwszy plan wysuwają się intrygi. Ich twórcami są ludzie będący bądź aspirujący do bycia u władzy, ale też pojmujący władzę na różne sposoby. A zatem na scenie pojawia się wreszcie cesarz Magnus, postać do tej pory owiana tajemnicą, majestatyczna i zdecydowana, by w imię jednego boga Yahvusa podbić krainy wikingów. Obok niego istotną rolę odgrywa jego wasal, dowodzący niemałą armią książę Auxeterry, choć dużo bardziej wyrazista zdaje mi się być jego żona Gwenda, córka Magnusa. Po przeciwnej stronie znajdują się: do pewnego momentu jeszcze zamaskowany król uzdrowiciel Taljar Sologhonn, nowa królowa ziem północnego wschodu Kriss de Valnor, a także liczni panowie wikińscy, którzy są kuszeni przez obie strony do złożenia im hołdu lennego. Jednym słowem, na terenach północy nastały niespokojne czasy. W tych okolicznościach najważniejsze dla sprawy wikingów jest zjednoczenie się pod jednym władcą, ponieważ tylko jedność może zapewnić odparcie sił wroga nadciągającego od południa. 

Jak się jednak okazuje, obwołanie się królem lub zostanie królową nie wystarcza, aby objąć władzę nad wszystkimi wikingami. Tutaj pretendent lub pretendentka musi spełniać określone warunki. W ten sposób Yves Sente tak prowadzi fabułę komiksu, by obydwojgu przysporzyć trudności w osiągnięciu celu. W takich okolicznościach zawiera się sojusze. Lecz o ile motywacja Jolana do poprowadzenia wikingów w obronie ich ziem oraz wiary wydaje mi się być uzasadniona (aczkolwiek wychowywany przez ojca negującego władzę jako taką nazbyt chętnie nosi koronę), o tyle trudno mi zrozumieć, po co Kriss wikła się w tę całą sytuację. Co innego, gdyby było to uwarunkowane poleceniem wydanym jej przez Freyję, sposobem na odkupienie win i zadośćuczynienie za dotychczasowe zbrodnie.

Po dłuższym zastanowieniu wydaje mi się, że Kriss de Valnor trochę gubi się w tych wszystkich intrygach, zakrojonych przecież na bardzo szeroką skalę. Trudno dostrzec u niej tę samą przebiegłość, cwaniactwo i wyrachowanie, z których była zawsze dobrze znana. Raczej przemawia przez nią niepohamowana chęć do zadawania przemocy, której z zimną krwią nadużywa; być może jest to tak naprawdę przejaw niemocy. Jakby jednak nie spojrzeć, dokonanie czynu godnego królowej nic a nic nie zmieniło i niczego nie nauczyło bohaterki. A tym, co najbardziej w tym wszystkim razi, jest oparta na dziwnie pojmowanym determinizmie postawa Kriss. Otóż, jak sama deklaruje, jako królowa nie może ruszyć z pomocą Anielowi, o którego porwaniu dowiaduje się od kupca Jurowa (ten spotkał na swej drodze Thorgala podróżującego na pokładzie statku miecza). Słowa "Jestem królową, ale nie mogę ocalić własnego syna!" ewidentnie świadczą o tym, że bohaterka nie wyciągnęła żadnej lekcji ze swoich dotychczasowych poczynań. A jeszcze niedawno, budząc się w pałacu Freyi, pierwsze myśli kierowała w kierunku swojego synka, którego powierzyła opiece Aaricii. Zupełnie racjonalne byłoby w tej sytuacji posłać bohaterkę na daleki wschód, by wsparła swoim sprawnym ramieniem Thorgala, lecz scenarzysta wyraźnie daje dowód temu, że dla Kriss nie to jest priorytetem, że są ważniejsze sprawy.

Tymi ważniejszymi sprawami jest wojna religijna, której stawką jest "ocalenie ludzi i wiary ziem północy". Trudno jednak jeszcze w tym momencie mówić o wojnie z prawdziwego zdarzenia. Powiedziałbym raczej, że jest to toczona na ograniczonym polu wojna podjazdowa między siłami Tajlara Sologhonna i wojskiem księcia Auxeterry'ego. Mimo wszystko w tle pobrzmiewa groźba zbliżającej się armii cesarza Magnusa, który nie zna litości dla wyznawców bogów Asgardu. Jednym słowem, na prawdziwe batalie przyjdzie jeszcze z pewnością czas, natomiast w tym kontekście nie sposób nie odnieść się do okładki namalowanej przez Grzegorza Rosińskiego do projektu Giulio de Vity. Nie bardzo rozumiem, dlaczego taka a nie inna scena pojawia się na okładce komiksu, w którym nie ma jej na żadnej z plansz. Jakkolwiek udana, nie pasuje ona do treści albumu, co jest pewnego rodzaju ewenementem. Trudno orzec, prawdopodobnie sytuacja na niej przedstawiona pojawi się dopiero w kolejnej części cyklu.
  
Wracając jeszcze do motywu władzy, w albumie "Klatka" książę Galathorn wyznał Shaiganowi, że bogowie i królowie mówią tym samym językiem, zarazem odczytując runy wypalone na dłoni Thorgala, który wymazał swoje imię z granitowego kamienia znajdującego się w Niewidzialnej Fortecy. Jak się okazuje, Kriss de Valnor również posiadała zdolność czytania, co pozwala jej rozszyfrować tożsamość zamaskowanego króla uzdrowiciela, który ukrywa się pod imieniem Taljara Sologhonna (anagram). Pomijając to, ze znajomość pisma przez Kriss wydaje się być mocno przesadzona (w dodatku gryzie się niejako z faktem, że Jolanowi przyszła ona dużo wolniej i była poprzedzona studiowaniem pisma), jest jeszcze jeden zastanawiający fakt. Otóż Yves Sente i Giulio de Vita wykorzystali do tej zabawy litery łacińskie...

Tego typu kiksy niestety przytrafiają się Sentemu. Na przykład trudno jest mi zrozumieć, skąd przyszło mu na myśl, że w kulturze germańskiej funkcjonują druidzi, związani przecież z kulturą celtycką. Obawiam się, że tego typu brak konsekwencji w trzymaniu się realiów może w przyszłości prowadzić do coraz większych nieścisłości. Już teraz z niepokojem spoglądam na pojawiających się w komiksie wikingów, którzy nie przypominają ani Leifa Haraldsona, ani Gandalfa Szalonego, ani Jorunda Byka.

Mocno zastanawia mnie również geograficzne umiejscowienie akcji. Nie do końca rozumiem, jak to możliwe, że wikingowie z północnego wschodu mogli być ofiarami grabieży dokonywanych u wybrzeży ich ziem przez Shaigana Bezlitosnego i Kriss de Valnor, skoro piraci grasowali na Morzu Szarym, a ono w świecie "Thorgala" wydawało się zawsze być odpowiednikiem Morza Północnego, położonego między Northlandem a Brytanią. Wydawałoby się również, że skoro cesarz Magnus zbliża się do ziem znajdujących się pod panowaniem Kriss, podbił już większą część ziem zamieszkiwanych przez wikingów. Jestem również ciekaw, czy w dalszej części tej historii pojawi się jakieś nawiązanie do Northlandu. Nie sposób wyobrazić sobie, żeby wikingowie z wioski, z której pochodzi rodzina Thorgala, nie brali udziału w zarysowanym konflikcie.

Trudno mi mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do pracy Giulio de Vity, który z uporem stara się trzymać swego i udoskonalać warsztat. Rzeczywiście, dostrzegam progres w jego poczynaniach – włoski artysta czuje się już chyba bardzo swobodnie w klimatach "Thorgala". Ma zresztą również sposobność "przerysować" kilka kadrów narysowanych przez Grzegorza Rosińskiego w ostatnich albumach "Thorgala", która to retrospekcja wydaje mi się być akurat zbędna. De Vita nie boi się dynamicznych ujęć, czasami woli wybrać trudniejsza perspektywę, z pieczołowitością stara się oddać jak najwięcej detali na rysunkach. W szczególności podoba mi się mimika postaci, które najczęściej uchwycone są przez niego z wyrazistym grymasem na twarzy. Z tego, co zaobserwowałem, na tyle dobrze operuje czernią i bielą, że kolory nakładane przez Grazę niejednokrotnie psują efekt, jaki poszczególne kadry czy plansze mają w tuszu. Ciekaw jestem, jaki byłby rezultat tego, gdyby on sam położył kolory na swoje rysunki.

Cytując fraszkę polskiego poety i satyryka Jana Sztaudyngera: "Wszedłem w sojusz z piekłem, ale się popiekłem", zastanawiam się, na ile trwałe będą sojusze zawiązane w tym albumie i jakie będą ich konsekwencje. Mam jednocześnie nadzieję, że Yves Sente szykuje coś interesującego, ponieważ nieuchronnie nadchodzi czas konfrontacji dwóch sił, czego skutki mają być istotne dla kształtu znanego nam świata.


"Kriss de Valnor" album 4: "Sojusze"
Tytuł oryginalny: Alliances
Scenariusz: Yves Sente
Rysunek: Giulio de Vita
Kolory: Graza
Tłumaczenie: Wojtek Birek
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data publikacji: 11.2013
Wydawca oryginału: Le Lombard
Liczba stron: 48
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa: miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł