Na
jednej z pierwszych plansz piątego albumu serii skupiającej się na
losach Kriss de Valnor i Jolana Thorgalssona padają mądre słowa:
"Z wiekiem zrozumiesz, że odpoczynek nie oznacza straty czasu".
Doświadczona wojowniczka kieruje je do młodego bohatera i aż dziw
bierze, że tak oczywista prawda nie znalazła swojego przełożenia
w projektowaniu wydarzeń rozgrywających się symultanicznie w
"Światach Thorgala". Moim zdaniem
to między innymi pośpiech był złym doradcą Yvesa Sentego i oto
jeszcze przed zakończeniem kontraktu, dryfujący w nieznane drakkar
opuszcza scenarzysta, w którego rękach
spoczywał kształt intrygi splatającej ze sobą losy rozrzuconych
po świecie członków rodziny Aegirsson. Drakkar, który na
szczęście nie tonie, ale któremu potrzeba dobrego i doświadczonego
sternika.
Wobec
tego, co przeczytamy na stronie tytułowej "Czerwonej jak
Raheborg" – że scenariusz Belga "został swobodnie
zaadaptowany przez Giulio de
Vitę" – trudno jednoznacznie stwierdzić, jak duży jest tak
naprawdę wkład włoskiego artysty w fabułę, natomiast w sferze
przypuszczeń pozostaną wszelkie domysły na temat tego, co musiało
być nie tak, że wydawnictwo Le Lombard z rysownika uczyniło kogoś
więcej niż tylko rysownika, odsuwając od serii osobę, która była
odpowiedzialna za wizję całości planowanej na jeszcze co najmniej
kilka albumów wprzód. Na szczęście ciąg dalszy dotychczasowo
rozpisywanej intrygi koresponduje z minionymi wydarzeniami, chociaż
ona sama pozostawia już trochę do życzenia. Natomiast akcja
prowadzona jest w dużo żywszym tempie, co przypisałbym do zasług
Włocha i zaliczył na plus.
Już
pierwszy rzut oka plansze znacznie różnią się plansz z
poprzednich albumów serii. Dlaczego? Odpowiada za to duet kolorystów
– Matteo Vattani i Sara Spano – którzy zastąpili Grażynę
Kasprzak. Tym samym w sytuacji, kiedy Roman Surżenko sam nakłada
kolor w obydwu rysowanych przez siebie seriach, polska artystka po
raz drugi i chyba na dobre pożegnała się ze "Światami
Thorgala". Mam wrażenie, że kolor zdominował kreskę
rysownika, no i razi trochę sztucznością (znak rozpoznawczy wielu
tytułów z wydawnictwa Soleil). Nie pierwszy już raz przyznam, że
grafiki Giulio de Vity najlepiej ogląda mi się w czerni i bieli.
Włoch pracuje na kartce papieru, z ołówkiem i tuszem. Przy
komputerowo nakładanym kolorze jego prace dużo tracą na jakości.
W dodatku koloryści nie ustrzegli się kilku błędów w fachu,
wypełniając niektóre miejsca niewłaściwym kolorem. Lekko
rozedrganą, dynamiczną kreskę de Vity wcale nie tak łatwo
wypełniać kolorem, z czym miała też pewien problem Graza, ale
wracając do albumów, nad którymi pracowała, widzę zupełnie inny
warsztat, bardziej dopasowany do "Thorgala". Chciałbym
wierzyć, że z czasem będzie tylko lepiej, ale wymagałoby to
zmiany w stosowanej palecie barw.
Niniejszy
album skupia się na konfrontacji agresorów z Południa i obrońców
Północy, a wymowny tytuł sugeruje, że rzeka Raheborg
spłynie krwią, czy to wyznawców miłosiernego boga Yavhusa, czy to
czcicieli surowych bogów Asgardu. O dziwo zdecydowanie bardziej
okrutni w swoich poczynaniach są ci pierwsi, a w dodatku wizja
cesarza Magnusa, który rzekomo po każdej wygranej bitwie staje na
stosie trupów i w geście triumfu wbija w nią krzyż oraz ogromny
złoty miecz, wydaje mi się być nazbyt przerysowana. W każdym
razie ów miecz jest artefaktem, którego zdobycie może osłabić
morale przeciwników i gwarantować wikingom zwycięstwo.
Do
walk dochodzi w okolicy dobrze znanej z albumu "Sojusze".
Jest to dolina rzeki Raheborg, w której już raz oddziały diuka
Auxeterry starły się z oddziałami króla Taljara. Niespodziewanie
problemem okazuje się być topografia terenu. Otóż istotnym
elementem dla rozwoju akcji jest imponujących rozmiarów tama
(podobają mi się jej ujęcia na planszach), znajdująca się w
pobliżu ujścia rzeki Masander. Tama znajduje się również w
pobliżu wioski, zniszczonej w poprzednim albumie, której wodzem
jest niejaki Hungfold. Problem w tym, że wówczas o żadnej tamie
nie było mowy, a chyba zasadne byłoby chociaż zasygnalizować je
istnienie. Co więcej, próżno jej szukać na panoramach rysowanych
przez Giulio De Vitę...
Problem
ten, wręcz grzech niedokładności, ma już swoje odzwierciedlenie w
rozrysowaniu map, jakimi posługują się wodzowie stających
naprzeciw siebie armii. Na jednej z plansz, na dwóch sąsiadujących
ze sobą kadrach, widzimy różniące się od siebie rysunki obszaru,
gdzie rozgrywa się akcja.
Co gorsza, topografia kluczowej okolicy w zasadzie zmienia się na
każdej planszy... Punktem odniesienia jest most na rzece Raheborg.
Ku memu zdziwieniu, raz znajduje się on dalej, raz bliżej
wspomnianej wyżej tamy. Pomijam już fakt, że nie rozumiem,
po jakie licho taki most się tam w ogóle znajduje.
W
natłoku wydarzeń – bo trzeba przyznać, że w komiksie sporo się
dzieje – sam już nie wiem, skąd nadciąga armia Magnusa, a skąd
armia diuka Auxaterry. Ta niejasność wywołuje u mnie pewnego
rodzaju rozdrażnienie, ponieważ chciałbym rozumieć to, co dzieje
się na planszach komiksu, a skoro mamy do czynienia z działaniami
wojennymi, to mieć jasność, kto ma jaką strategię. A jeśli już
jesteśmy przy strategii, czy prowadzący potężną armię cesarz
Magnus rzeczywiście musi wytaczać armaty na wróble? Nie potrafię
zrozumieć, po co miałby atakować jakąś wioskę machinami
oblężniczymi, które już z nazwy służą do oblegania zamków.
Czy po to ciągnie je ze sobą przez bezdroża Skandynawii? W dodatku
chodzi o wioskę, która już raz została zaatakowana.
Zastanawiające jest też, że obie te armie rzekomo wciąż posuwają
się naprzód, tymczasem na dobrą sprawą cały czas stacjonują w
swoich obozach, w dodatku tak ufortyfikowanych, że nie wyglądają,
jakby były rozbijane na jedną tylko noc.
Szczerze
powiedziawszy, miałem przeświadczenie, że z racji zapowiadanej już
w "Statku mieczu" otwartej konfrontacji zwaśnionych stron,
piąty album "Kriss de Valnor" będzie spektakularny. To
mogło stanowić o sile tego komiksu – dotychczas w "Thorgalu"
nie dochodziło do konfliktów zbrojnych na dużą skalę (potyczka w
Asgardzie nie spełnia tych założeń). Niestety pomimo braku
konieczności angażowania do scen batalistycznych dużej liczby
statystów, czy też konieczności klonowania ich na ekranach
komputerów, starcie wrogich armii wygląda dość ubogo.
Owszem, scena ataku machin miotających ustawionych rzędem na
wiszącym (chyba tylko z nazwy) moście może robić wrażenie, tyle
tylko, że jest zupełnie bez sensu, o czym wspomniałem wyżej. A
zatem niedoszacowanie liczby środków z jednej strony i przerost
formy nad treścią z drugiej, dają obraz braku pomysłu na
rozwiązanie kwestii kluczowej nie tyko dla albumu, ale też
dla rozwoju i dynamiki całej serii.
Niestety
problem z rozpisywaniem pozornie tylko zawiłych i skomplikowanych
intryg, i mnożeniem pozornie istotnych postaci, prowadzi najczęściej
do rozczarowania w momencie, kiedy dochodzi do rozwiązania tych
intryg i odkrycia prawdziwego znaczenia, jakie miały dla nich te
postaci. Tak jest i w tym przypadku, nadszedł bowiem czas
rozliczenia scenarzysty z jego dokonań. Jeśli wobec tego miałbym
doszukać się pozytywów tej historii, to na pewno jednym z nich
będzie to swego rodzaju "oczyszczenie pola" przed
scenarzystą, który przejmie serię. Życzyłbym sobie tylko, żeby
nie bał się on odwrócenia sytuacji nawet o 180 stopni, by tchnąć
nowe życie w świat wikingów wykreowany przez Jeana Van Hamme'a.
Obecnie seria "Kriss de
Valnor" nie wyróżnia się niestety niczym szczególnym i choć
na rynku frankofońskim pojawia się mnóstwo słabych tytułów z
gatunku fantasy,
to jednak nie chodzi o to, by równać w dół, prawda? Gdyby to nie
był "Thorgal", a więc gdyby nie występowała tu Kriss de
Valnor i Jolan, komiks uznałbym za dużo słabszy, nie wart większej
uwagi...
Ostatni
album serii z nazwiskiem Yvesa Sentego na okładce nie wywołał u
mnie żywych emocji. Nie chciałbym powiedzieć, że pozostawił mnie
obojętnym na przedstawione w nim wydarzenia, ale naprawdę sporo tu
dyskusyjnych kwestii. Przede wszystkim jednak rozczarował mnie brak
spektakularnej bitwy między armiami Magnusa i diuka Auxeterry, a
zjednoczonymi wikingami, ponieważ na coś takiego czytelnik był od
dłuższego czasu przygotowywany. No nic, pewnego rodzaju motywem
przewodnim komiksu jest oczyszczenie, jakiego ma doznać Kriss de
Valnor. Pozostaje mieć nadzieję, że tego oczyszczenia dokona
Xavier Dorison. Przez wodę czy przez ogień – to nieistotne.
Ważne, żeby skutecznie. Trzymajmy kciuki!
"Kriss de Valnor" album 5:
"Czerwona jak Raheborg"
Tytuł oryginalny: Rouge comme le
Raheborg
Scenariusz: Yves Sente/Giulio de
Vita
Rysunek: Giulio de Vita
Kolory: Matteo Vattani i Sara
Spano
Tłumaczenie: Wojtek Birek
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data publikacji: 12.2014
Wydawca
oryginału: Le Lombard
Liczba stron: 48
Format: 21,5 x 28,5
cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa: miękka/twarda
Cena: 22,99
zł/29,99 zł
Komiks można kupić w: