czwartek, 4 grudnia 2014

Recenzja albumu "Czerwona jak Raheborg"

Na jednej z pierwszych plansz piątego albumu serii skupiającej się na losach Kriss de Valnor i Jolana Thorgalssona padają mądre słowa: "Z wiekiem zrozumiesz, że odpoczynek nie oznacza straty czasu". Doświadczona wojowniczka kieruje je do młodego bohatera i aż dziw bierze, że tak oczywista prawda nie znalazła swojego przełożenia w projektowaniu wydarzeń rozgrywających się symultanicznie w "Światach Thorgala". Moim zdaniem to między innymi pośpiech był złym doradcą Yvesa Sentego i oto jeszcze przed zakończeniem kontraktu, dryfujący w nieznane drakkar opuszcza scenarzysta, w którego kach spoczywał kształt intrygi splatającej ze sobą losy rozrzuconych po świecie członków rodziny Aegirsson. Drakkar, który na szczęście nie tonie, ale któremu potrzeba dobrego i doświadczonego sternika.

Wobec tego, co przeczytamy na stronie tytułowej "Czerwonej jak Raheborg" – że scenariusz Belga "został swobodnie zaadaptowany przez Giulio de Vitę" – trudno jednoznacznie stwierdzić, jak duży jest tak naprawdę wkład włoskiego artysty w fabułę, natomiast w sferze przypuszczeń pozostaną wszelkie domysły na temat tego, co musiało być nie tak, że wydawnictwo Le Lombard z rysownika uczyniło kogoś więcej niż tylko rysownika, odsuwając od serii osobę, która była odpowiedzialna za wizję całości planowanej na jeszcze co najmniej kilka albumów wprzód. Na szczęście ciąg dalszy dotychczasowo rozpisywanej intrygi koresponduje z minionymi wydarzeniami, chociaż ona sama pozostawia już trochę do życzenia. Natomiast akcja prowadzona jest w dużo żywszym tempie, co przypisałbym do zasług Włocha i zaliczył na plus.

Już pierwszy rzut oka plansze znacznie różnią się plansz z poprzednich albumów serii. Dlaczego? Odpowiada za to duet kolorystów – Matteo Vattani i Sara Spano – którzy zastąpili Grażynę Kasprzak. Tym samym w sytuacji, kiedy Roman Surżenko sam nakłada kolor w obydwu rysowanych przez siebie seriach, polska artystka po raz drugi i chyba na dobre pożegnała się ze "Światami Thorgala". Mam wrażenie, że kolor zdominował kreskę rysownika, no i razi trochę sztucznością (znak rozpoznawczy wielu tytułów z wydawnictwa Soleil). Nie pierwszy już raz przyznam, że grafiki Giulio de Vity najlepiej ogląda mi się w czerni i bieli. Włoch pracuje na kartce papieru, z ołówkiem i tuszem. Przy komputerowo nakładanym kolorze jego prace dużo tracą na jakości. W dodatku koloryści nie ustrzegli się kilku błędów w fachu, wypełniając niektóre miejsca niewłaściwym kolorem. Lekko rozedrganą, dynamiczną kreskę de Vity wcale nie tak łatwo wypełniać kolorem, z czym miała też pewien problem Graza, ale wracając do albumów, nad którymi pracowała, widzę zupełnie inny warsztat, bardziej dopasowany do "Thorgala". Chciałbym wierzyć, że z czasem będzie tylko lepiej, ale wymagałoby to zmiany w stosowanej palecie barw.

Niniejszy album skupia się na konfrontacji agresorów z Południa i obrońców Północy, a wymowny tytuł sugeruje, że rzeka Raheborg spłynie krwią, czy to wyznawców miłosiernego boga Yavhusa, czy to czcicieli surowych bogów Asgardu. O dziwo zdecydowanie bardziej okrutni w swoich poczynaniach są ci pierwsi, a w dodatku wizja cesarza Magnusa, który rzekomo po każdej wygranej bitwie staje na stosie trupów i w geście triumfu wbija w nią krzyż oraz ogromny złoty miecz, wydaje mi się być nazbyt przerysowana. W każdym razie ów miecz jest artefaktem, którego zdobycie może osłabić morale przeciwników i gwarantować wikingom zwycięstwo.

Do walk dochodzi w okolicy dobrze znanej z albumu "Sojusze". Jest to dolina rzeki Raheborg, w której już raz oddziały diuka Auxeterry starły się z oddziałami króla Taljara. Niespodziewanie problemem okazuje się być topografia terenu. Otóż istotnym elementem dla rozwoju akcji jest imponujących rozmiarów tama (podobają mi się jej ujęcia na planszach), znajdująca się w pobliżu ujścia rzeki Masander. Tama znajduje się również w pobliżu wioski, zniszczonej w poprzednim albumie, której wodzem jest niejaki Hungfold. Problem w tym, że wówczas o żadnej tamie nie było mowy, a chyba zasadne byłoby chociaż zasygnalizować je istnienie. Co więcej, próżno jej szukać na panoramach rysowanych przez Giulio De Vitę...

Problem ten, wręcz grzech niedokładności, ma już swoje odzwierciedlenie w rozrysowaniu map, jakimi posługują się wodzowie stających naprzeciw siebie armii. Na jednej z plansz, na dwóch sąsiadujących ze sobą kadrach, widzimy różniące się od siebie rysunki obszaru, gdzie rozgrywa się akcja. Co gorsza, topografia kluczowej okolicy w zasadzie zmienia się na każdej planszy... Punktem odniesienia jest most na rzece Raheborg. Ku memu zdziwieniu, raz znajduje się on dalej, raz bliżej wspomnianej wyżej tamy. Pomijam już fakt, że nie rozumiem, po jakie licho taki most się tam w ogóle znajduje.

W natłoku wydarzeń – bo trzeba przyznać, że w komiksie sporo się dzieje – sam już nie wiem, skąd nadciąga armia Magnusa, a skąd armia diuka Auxaterry. Ta niejasność wywołuje u mnie pewnego rodzaju rozdrażnienie, ponieważ chciałbym rozumieć to, co dzieje się na planszach komiksu, a skoro mamy do czynienia z działaniami wojennymi, to mieć jasność, kto ma jaką strategię. A jeśli już jesteśmy przy strategii, czy prowadzący potężną armię cesarz Magnus rzeczywiście musi wytaczać armaty na wróble? Nie potrafię zrozumieć, po co miałby atakować jakąś wioskę machinami oblężniczymi, które już z nazwy służą do oblegania zamków. Czy po to ciągnie je ze sobą przez bezdroża Skandynawii? W dodatku chodzi o wioskę, która już raz została zaatakowana. Zastanawiające jest też, że obie te armie rzekomo wciąż posuwają się naprzód, tymczasem na dobrą sprawą cały czas stacjonują w swoich obozach, w dodatku tak ufortyfikowanych, że nie wyglądają, jakby były rozbijane na jedną tylko noc.

Szczerze powiedziawszy, miałem przeświadczenie, że z racji zapowiadanej już w "Statku mieczu" otwartej konfrontacji zwaśnionych stron, piąty album "Kriss de Valnor" będzie spektakularny. To mogło stanowić o sile tego komiksu – dotychczas w "Thorgalu" nie dochodziło do konfliktów zbrojnych na dużą skalę (potyczka w Asgardzie nie spełnia tych założeń). Niestety pomimo braku konieczności angażowania do scen batalistycznych dużej liczby statystów, czy też konieczności klonowania ich na ekranach komputerów, starcie wrogich armii wygląda dość ubogo. Owszem, scena ataku machin miotających ustawionych rzędem na wiszącym (chyba tylko z nazwy) moście może robić wrażenie, tyle tylko, że jest zupełnie bez sensu, o czym wspomniałem wyżej. A zatem niedoszacowanie liczby środków z jednej strony i przerost formy nad treścią z drugiej, dają obraz braku pomysłu na rozwiązanie kwestii kluczowej nie tyko dla albumu, ale też dla rozwoju i dynamiki całej serii.

Niestety problem z rozpisywaniem pozornie tylko zawiłych i skomplikowanych intryg, i mnożeniem pozornie istotnych postaci, prowadzi najczęściej do rozczarowania w momencie, kiedy dochodzi do rozwiązania tych intryg i odkrycia prawdziwego znaczenia, jakie miały dla nich te postaci. Tak jest i w tym przypadku, nadszedł bowiem czas rozliczenia scenarzysty z jego dokonań. Jeśli wobec tego miałbym doszukać się pozytywów tej historii, to na pewno jednym z nich będzie to swego rodzaju "oczyszczenie pola" przed scenarzystą, który przejmie serię. Życzyłbym sobie tylko, żeby nie bał się on odwrócenia sytuacji nawet o 180 stopni, by tchnąć nowe życie w świat wikingów wykreowany przez Jeana Van Hamme'a. Obecnie seria "Kriss de Valnor" nie wyróżnia się niestety niczym szczególnym i choć na rynku frankofońskim pojawia się mnóstwo słabych tytułów z gatunku fantasy, to jednak nie chodzi o to, by równać w dół, prawda? Gdyby to nie był "Thorgal", a więc gdyby nie występowała tu Kriss de Valnor i Jolan, komiks uznałbym za dużo słabszy, nie wart większej uwagi...

Ostatni album serii z nazwiskiem Yvesa Sentego na okładce nie wywołał u mnie żywych emocji. Nie chciałbym powiedzieć, że pozostawił mnie obojętnym na przedstawione w nim wydarzenia, ale naprawdę sporo tu dyskusyjnych kwestii. Przede wszystkim jednak rozczarował mnie brak spektakularnej bitwy między armiami Magnusa i diuka Auxeterry, a zjednoczonymi wikingami, ponieważ na coś takiego czytelnik był od dłuższego czasu przygotowywany. No nic, pewnego rodzaju motywem przewodnim komiksu jest oczyszczenie, jakiego ma doznać Kriss de Valnor. Pozostaje mieć nadzieję, że tego oczyszczenia dokona Xavier Dorison. Przez wodę czy przez ogień – to nieistotne. Ważne, żeby skutecznie. Trzymajmy kciuki!

"Kriss de Valnor" album 5: "Czerwona jak Raheborg"
Tytuł oryginalny: Rouge comme le Raheborg
Scenariusz: Yves Sente/Giulio de Vita
Rysunek: Giulio de Vita
Kolory: Matteo Vattani i Sara Spano
Tłumaczenie: Wojtek Birek
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data publikacji: 12.2014
Wydawca oryginału: Le Lombard
Liczba stron: 48
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa: miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł

Komiks można kupić w:

9 komentarzy:

  1. ciężko będzie zastąpić Grazę

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdanie nie było tak źle. Dużo lepiej niż w poprzednim tomie. Moja recenzja tej części na blogu - skrzydlagryfow.blogspot.com :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bitwa rzeczywiscie rozczarowuje, kolorystyka - chociażby w porówaniu do Grazy - to tragedia. Natomiast sama fabuła u mnie na plus: początek i koniec z tonąca Kriss, śmierć Arlaka na rękach Jolana, smierć macochy Arlaka, scena jego powieszenia - kilka perełek w tym tomie można wynaleść.

    OdpowiedzUsuń
  4. de Vita nigdy nie będzie Rosińskim i z Grazą nie mogli stworzyć udanego duetu.Nowa kolorystyka barzdziej pasuje do stylu rysownika.Zaczyna mi się podobać ta seria. Komiks na plus.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeżeli chodzi o "zamkniętą"kolorystyke to mi podoba się bardziej, Kriss wygląda też nieźle...ale Jolan jest praktycznie do Siebie niepodobny(poza 1-2 obrazkami),scenariusz chaotyczny,historie zamykane od razu jak się zaczęły,bezsens strzelania do bezludnej wioski z ryzykiem trafienia w tamę,postać Konoaga zbędna bo praktycznie nic nie zaburzył na polu bitwy,która wyglądala jak ustawka kibiców 20na20,były dobre momenty szczególnie w końcówce...małe rozczarowanie jest :((

    OdpowiedzUsuń
  6. Z tym Arlakiem jest o tyle problem, że według przepowiedni Manthora, cała piątka miała przegnać armię Magnusa. A tu jeden z nich się jednak zbuntował i zginął będąc po przeciwnej stronie... A może ja źle odczytuję tę przepowiednię...

    OdpowiedzUsuń
  7. Scenariusz płytki i do bólu przewidywalny. Taktyka armii diuka i cesarza na poziomie przedszkolnym. Wygląda na to, że wyznawcy Javhusa sami chcą się unicestwić. Fabuła tak pędzi, że większość wątków ledwo trzyma się kupy (np. zdrada, czy motyw Arlaka). Zdecydowanie najsłabszy album serii.
    Moim zdaniem Kriss i Thorgal radzą sobie dużo gorzej niż serie o zdecydowanie mniejszym potencjale jak Młodość Thorgala i Louve. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kolory straszne! Przypominają mi się najgorsze wtopy Image'a albo jakieś około-erpegowe koszmarki niezależnych wydawnictw z USA. No i ta gigantyczna tama, ni przypiął ni przyłatał. Albo machiny oblężnicze wleczone po górach. Co za bullshit. Ale w ogóle to może być :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Generalnie podobało mi się. Owszem, sporo było pół-wątków, które wprowadzały uczucie lekkiego chaosu, ale ogólnie działo się sporo i ciekawie. Czekam na kolejny tom.

    OdpowiedzUsuń