
"Mam
wesprzeć jednych szaleńców przeciw innym?", pyta Thorgal
swego najmłodszego syna Aniela, kiedy ten namawia go, by opowiedział
się po stronie obrońców Bag Dadhu w walce przeciwko oblegającej
miasto wschodniej armii cesarza Magnusa. W głosie mężnego Wikinga
przebrzmiewa niezmienna pogarda wobec tych, którzy poprzez konflikt
zbrojny dążą do władzy. Thorgal nie chce zostać uwikłany w
wojnę, która nie jest jego. Tak zresztą było od zawsze. Długą
drogę do Miasta Orła przebył w jednym tylko celu. Z zamiarem
wyrwania z rąk porywaczy syna, którego dała mu Kriss de Valnor. I
choć dotychczasowe trudności pokonał ze szlachetnych pobudek,
czego zarzucić mu nie sposób,
z szerszego kontekstu można wysnuć wniosek, że uczynił to
ogromnym kosztem dla swojej rodziny. Nim jednak przyjdzie czas na
rehabilitację, trzeba pomyślnie wykonać misję, która została
rozpoczęta kilka albumów temu. Zadanie jej ukończenia zostało
powierzone nowemu scenarzyście, obecnie jednemu z najlepszych na
rynku frankofońskim. Jest nim Xavier Dorison, twórca takich tytułów
jak "Trzeci testament", "Long John Silver" czy
"Undertaker". Podobno kiedy oficyna Le Lombard
zaproponowała mu przejęcie "Thorgala", odmówił. Koniec
końców dał się jednak przekonać i owoce jego pracy są naprawdę
słodkie, choć miejscami wyczuwa się w nich jeszcze cierpki posmak
tego, co zostawił po sobie poprzedni scenarzysta, z którym
wydawnictwo postanowiło zakończyć współpracę po niezbyt udanym
albumie "Kah-Aniel" i niezbyt jasnym kierunku, w jakim
miały zmierzać Światy Thorgala.
Dla Jeana
Van Hamme'a motyw rodziny był tym, który spajał sagę o Thorgalu
Aegirssonie. Chociaż różnie bywało, a los tak często sypał
piaskiem w oczy, w "Królestwie pod piaskiem" nawet
dosłownie, więzi rodzinne były trwalsze niż wszystko. Kiedy
schedę po Van Hamme'ie przejął Yves Sente, rodzina jako taka
stopniowo stawała się coraz mniej istotna. O wiele ważniejsze były
intrygi, które kochającą nade wszystko złoto Kriss de Valnor
doprowadziły do tego, że na śmierć zapomniała o swoim synu, dla
którego ratowania poświęciła wcześniej swoje życie. Co gorsza,
Thorgal w trakcie wędrówki na wschód uległ pokusom ponętnej
Salumy, tak jakby zupełnie postradał zmysły i zapomniał, jakim
człowiekiem był dotychczas. Xavier Dorison, który został trzecim
scenarzystą w czterdziestoletniej już
historii tej kultowej serii, zdaje się postrzegać "Thorgala"
nie tylko w aspekcie przygodowej historii z gatunku heroic
fantasy, lecz
takiej, w której bohaterami targają żywe emocje i uczucia związane
z ich więzami rodzinnymi. Już w szóstym albumie serii "Kriss
de Valnor", której jest współscenarzystą, niejako
całą fabułę podporządkował jednej rzeczy: uzmysłowieniu Kriss,
że przecież jest ona matką i powinna skupić się na losie swojego
dziecka, które straciła z oczu. Trochę podobnie w "Szkarłatnym
ogniu" duży nacisk zostaje położony na relacje pomiędzy
ojcem i synem. Relacje, które dotychczas były po prosu zaniedbane.
Wobec
powyższego, na pierwszy plan trzydziestego piątego albumu serii
wysuwa się motyw sekty, za której modelowy wręcz przykład służy
bractwo Czerwonych Magów. Najlepiej w tym miejscu pasuje cytat ze
słów Magona, którego Aniel stał się wiernym uczniem: "Wyzwoliłeś
się z więzów dawnego życia, dóbr doczesnych, niepotrzebnych
więzi rodzinnych, fałszywych wierzeń..." Motyw dziecka
obdarzonego niezwykłymi zdolnościami, którego chcą wykorzystać
inni, pojawił się już w "Thorgalu" nie raz. Jolanem
chciał się posłużyć nie tylko Shardar, lecz także Uebac. Z
kolei teraz Aniela chcą wykorzystać Czerwoni Magowie. Tylko że o
ile Thorgala i Jolana łączyła naprawdę silna więź, co w
zasadzie musiało zdusić w zarodku wizję potężnego Hurukana
stojącego na czele Xijnjinów, o tyle Aniela łączą z Thorgalem w
zasadzie tylko więzy krwi. Wykorzystanie tego niedopatrzenia ze
strony poprzedniego scenarzysty –
bo nie mógłbym sobie wyobrazić, że było to celowe – dało
nowemu scenarzyście dość użyteczny od strony konstrukcji fabuły
wątek do rozwinięcia.
Z mojego
punktu widzenia, rozliczając przeszłość Thorgala pisaną przez
Yvesa Sentego, Xavier Dorison wymierza mu siarczysty policzek. Ma to
miejsce w chwili, kiedy Aniel wytyka Thorgalowi motywację stojącą
za jego dotychczasowymi działaniami. Buńczuczny młodzieniec nie
tylko piętnuje pobudki kierujące Thorgalem, ale w ogóle
kwestionuje to, kim Thorgal jest. Szczerze przyznam, że plansza
dwudziesta pierwsza tego albumu należy do najmocniejszych, jeśli
chodzi o nasilenie emocji, będąc zarazem dowodem na to, że Dorison
prześciga w tym aspekcie Sentego, który raczej na próżno
komplikował wątki, aniżeli wzbudzał żywe emocje – czy to w
bohaterach, czy to w czytelnikach. Mnie te emocje się w tym momencie
udzieliły i dostrzegam w tym siłę nowego scenarzysty.
Xavier
Dorison to strażak, który ogień gasi ogniem. Dosłownie. Pełniący
funkcję script doctora przy
różnych projektach
filmowych, do Światów Thorgala wkroczył jako scenarzysta, którego
zadaniem jest uproszczenie zupełnie niepotrzebnie zagmatwanej
historii rozpisanej przez Yvesa Sentego i doprowadzenie jej do
punktu, w którym Thorgal będzie wolny od pętających mu ręce i
nogi zależności, co w dalszej przyszłości pozwoli scenarzyście
na swobodę w rozpisywaniu jego nowych przygód. Zadanie
stojące przed francuskim scenarzystą oceniłbym jako trudne, ale
możliwe do wykonania. Pierwszym krokiem poczynionym przez Dorisona
było dokonanie niezbyt długiego, ale jednak, przeskoku w czasie,
aby pewne procesy zadziały się poza kadrem. Oczywiście nic nie
zostaje ot tak zamiecione pod dywan. Konsekwencje tego, do czego
doszło w międzyczasie, śledzimy już w czasie rzeczywistym,
natomiast w zupełnie nowej sytuacji wyjściowej, którą należałoby
określić jako kryzysową. Skutkiem tego Dorison może łatwiej
podporządkować wszystkie otwarte wątki swojej inwencji twórczej.
I chociaż czas goni, bo z obleganego Bag Dadhu należy uciec jak
najszybciej, narracja nie jest prowadzona nazbyt pospiesznie. Każda
z postaci ma czas, żeby powiedzieć, co myśli i co czuje. Poznajemy
też wiele odpowiedzi na pytania, które bez odpowiedzi pozostawiał
Yves Sente, lecz już w interpretacji Dorisona, podporządkowane jego
planowi na ciąg dalszy serii. Wszystko to składa się na obraz
spójnej fabuły, w związku z czym "Szkarłatny ogień"
czyta się bardzo dobrze, a jego scenarzysta wychodzi z powierzonego
mu zadania obronną ręką. Brawo.
Widać
też, że delikatnie wydłużenie objętości albumu przydało się
Dorisonowi. Każda plansza i każdy kadr są w pełni wykorzystane.
Nie ma tu scenariuszowego wodolejstwa. Natomiast skądinąd wiadomo,
że w zasadzie dla niego najlepszym rozwiązaniem byłaby jeszcze
większa przestrzeń, która posłużyłaby mu na bardziej wnikliwe
studium postaci. Do tego jednak dojść nie mogło. Wydawcy oraz
Grzegorzowi Rosińskiemu zależało na tym, by jak najszybciej
opuścić Bag Dadh. Dlatego dodatkowe pięć plansz należy
rozpatrywać w formie bonusu wydłużającego przyjemność z
lektury, natomiast najbardziej cieszyć może fakt, że łączna
ilość pięćdziesięciu i jednej planszy okazała się
wystarczająca, by posunąć akcję naprzód i doprowadzić do z góry
upatrzonego finału. W dodatku należy pamiętać, że im więcej
plansz napisze scenarzysta, tym więcej musi ich narysować rysownik.
Na marginesie
dodam, że "Kah-Aniel"
liczył 308 kadrów, natomiast ten album liczy ich 374, z czego 36 na
"nadprogramowych" planszach.
Dla
Grzegorza Rosińskiego okres pracy
nad "Szkarłatnym ogniem" zbiegł się z chorobą. To jej
skutkiem komiks nie został ukończony według pierwotnego planu, co
przesunęło premierę o cały rok. Kiedy widzę okładkę, na której
uzbrojony po zęby Thorgal stoi na tle zgliszczy potężnego niegdyś
miasta, wyobrażam sobie, że Rosiński też musiał odbyć swoją
walkę, aby móc ukończyć trzydziesty piąty album z przygodami
swojego kultowego bohatera. Mimo tak wyczerpującej próby, polski
artysta pozostał mistrzem w swoim fachu. O ile jednak przy
okazji recenzji "Kah-Aniela" mogłem napisać, że
"niektóre
kadry komiksu są przebogate w detale, warte uważnego przyglądania
się im pod różnym kątem", to w przypadku "Szkarłatnego
ognia" kreska Polaka przechodzi pewnego rodzaju metamorfozę,
staje się miejscami bardzo uproszczona, innymi słowy – umowna,
szczególnie w przypadku teł. Biorąc pod uwagę fakt, że akcja rozgrywa się w momencie, kiedy wielkie niegdyś
miasto leży w ruinach, czemu w zasadzie miałoby służyć ich nazbyt
szczegółowe przedstawianie?
Nawet
jeśli w jego kompozycji pojawiają się jakieś niedokładności, a
można na takie natrafić w kilku miejscach, nie zaburzają one w
żadnym stopniu płynności narracji. W tym tkwi też sedno wolności
artystycznej, by podporządkowując sobie to, co dzieje się na
planszy, wyeksponować jedne kadry kosztem innych. Dlatego kiedy
patrzy się na bardzo szkicowo przedstawiony na planszy siedemnastej
obrazek wisielca dyndającego na kawałku tkaniny, można zastanowić
się, czy faktycznie jego szczegółowe przedstawienie służyłoby
czemuś więcej. Zresztą w tym konkretnym przypadku kadr ów został
celowo przerysowany, a wykrzywioną w grymasie bólu twarz trupa z
wywalonym
na wierzch językiem rysownik zastąpił właśnie takim,
przedstawiającym jedynie zarys truchła. Dla mnie o wiele bardziej
liczy się, że Rosińskiemu udaje się wyryć na twarzach bohaterów
żywe emocje, szczególnie w przypadku Aniela, który targany
wewnętrznymi konfliktami bardzo często uzewnętrznią swoje
uczucia. A najważniejsze, że wszystko to komponuje się z kwestiami
bohaterów rozpisanymi przez Dorisona. Dlatego mogę stwierdzić, że
obaj twórcy stworzyli dobrze funkcjonujący tandem. Choć szkoda, że
doszło do tego tak późno, w dodatku w albumie tak bardzo
zdominowanym przez przemoc, której przejawem jest wylewających się
z plansz czerwień. Z drugiej strony szkarłat nie tylko odnosi się
w tym albumie do przelanej krwi oraz tytułowego płomienia, lecz
również – w moim przekonaniu – silnego uczucia miłości ojca
do syna.
W nawiązaniu
do strony graficznej albumu dodam, że cichym bohaterem albumu jest
Bag Dadh, miasto zniszczone najpierw w wyniku bratobójczej walki
między wojskiem kalifa a Czerwonym Bractwem, a następnie dosłownie
zbombardowane przez armię cesarza Magnusa, która ma na swoich
usługach najemników z całego świata, nawet z dalekiej Krainy Qa.
W związku z przeskokiem fabularnym, nie jesteśmy świadkami
wszystkich zniszczeń czynionych w czasie rzeczywistym, ale już na
początku albumu naszym oczom ukazuje się miasto niemal zrównane z
ziemią, jakże różne od tego, które mogliśmy podziwiać w pełnej
okazałości na czwartej planszy "Kah-Aniela". Zniszczenie
Bad Dadhu na planszach "Thorgala" przywodzi na myśl to, co
stało się z Bagdadem w roku 1256, kiedy mongolska orda
Hulagu-chana, wspierana przez armie chrześcijańskie, zdobyła
miasto, po czym zrównała go praktycznie z ziemią, mordując w
bestialski sposób jego mieszkańców i niszcząc dziedzictwo
kultury, jakie znajdowało się między innymi w Domu Mądrości.
Podobno wówczas rzeka Tygrys zabarwiła się
na czarno od atramentu topionego w nim księgozbioru. W "Thorgalu"
wody rzeki spływają nie tylko krwią, ale też ogniem. Jak wiadomo
ogień oczyszcza, tylko że należy obchodzić się z nim
ostrożnie...
Trzyletni
okres oczekiwania na "Szkarłatny ogień” nie dłużył się
może aż tak bardzo ze względu na trzy serie poboczne, których
albumów ukazało się w międzyczasie aż siedem (sic!), ale mimo
wszystko była to bardzo długa rozłąka z Thorgalem. Moim zdaniem
zbyt długa, choć przecież wymuszona chorobą rysownika, na
szczęście zakończoną pomyślną rekonwalescencją pacjenta.
Jestem zdania, że dla miłośników serii najtrudniejsze w tym
wszystkim było i nadal jest oczekiwanie na domknięcie rozbuchanego
chyba do granic możliwości cyklu poświęconego Czerwonym Magom.
Gdyby nie to, gdyby oczekiwanie na kolejny tom "Thorgala"
było oczekiwaniem na kolejną osobną przygodę z jego udziałem,
wszystko wyglądałoby zgoła
inaczej. Nim jednak taki moment komfortu nadejdzie, czytelnicy muszą
pozostać uzbrojeni w cierpliwość i wyczekiwać na kolejne dwa tomy
"Kriss de Valnor" oraz jeden tom "Louve",
które podprowadzą fabułę pod trzydziesty szósty
album serii głównej, w którym dojdzie do zespolenia wątków oraz
domknięcia tego jakże długiego rozdziału w życiu rodziny
Aegirssonów. Mając na pokładzie drakkara Xaviera Dorisona w roli
sternika, trudno wątpić w powodzenie tej misji. A jak przyznaje
Francuz, kolejny album będzie czymś w rodzaju "Pięciu tygodni
w balonie" Juliusza Verne'a w świecie Thorgala...
"Thorgal"
album 35: "Szkarłatny ogień"
Tytuł
oryginalny: Le
feu écarlate
Scenariusz:
Xavier Dorison
Rysunek: Grzegorz Rosiński
Tłumaczenie:
Wojtek Birek
Wydawnictwo:
Egmont Polska
Data
publikacji: 11.2016
Wydawca
oryginału: Le Lombard
Liczba
stron: 56
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa:
miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł
Komiks
można kupić w: