Podczas III edycji Warsaw Comic Con, która odbędzie się w dniach 20-22 kwietnia w Ptak Warsaw Expo w Nadarzynie, galeria Polish Comic Art zaprezentuje wystawę oryginalnych plansz komiksowych "Sztuka Komiksu". Będzie na niej można obejrzeć między innymi dwanaście plansz z "Thorgala" autorstwa Grzegorza Rosińskiego ("Ponad Krainą Cieni", "Gwiezdne dziecko", "Klatka", "Ofiara"), plansze z "Kriss de Valnor" autorstwa Giulio de Vity oraz blaudruki z kolorami Grazy.
czwartek, 19 kwietnia 2018
wtorek, 17 kwietnia 2018
Recenzja "Lodowego drakkara"
Stąpaniem
po wyjątkowo cienkim lodzie nazwałbym wzięcie na warsztat bądź
co bądź atrakcyjnego wątku gwiezdnego ludu, ponieważ jest on
wewnętrznie sprzeczny u samego Jeana Van Hamme'a. Jak zapewne
wszyscy pamiętają, wersja wydarzeń opowiedziana przez Slivię w
„Wyspie lodowych mórz” nie znajduje przełożenia na wersję
wydarzeń opowiedzianą przez Xargosa w „Talizmanie”. Zmiana ta
była wymuszona pomysłem na rozpoczęcie i dramaturgiczne
rozwiniecie historii rozgrywającej się w Krainie Qa. Cóż, Yann Le Pennetier wyłożył się na tym
temacie jak długi i to od razu na samym początku. A wcale nie
musiał. Wymagana była jednak chirurgiczna precyzja, którą
dotychczas nie zwykł się posługiwać w tytułach należących do
„Światów Thorgala”. Tym oto sposobem „Młodzieńcze lata”
przeobrażają się z obiecującego tytułu w swego rodzaju parodię.
Pomijając
już samą kwestię tego, że według wprowadzonej przez Van Hamme'a
zmiany, Slivia nie powinna znać rodziców Thorgala, ponieważ nie
należała do tej samej załogi rozbitków z innej planety, warto
przyjrzeć się uważniej temu, jak ta ikoniczna postać została
ukazana w tym komiksie i na ile jej wizerunek pokrywa się z tym,
jaki znamy ze „Zdradzonej czarodziejki” i „Wyspy lodowych
mórz”. O ile jej epizodyczny występ w pierwszym albumie serii
poświęconej młodzieńczym latom Thorgala rozbudzał wyobraźnię,
o tyle Slivia ukazana w poprzednim albumie, a w szczególności w
niniejszym, nie przypomina siebie. To po prostu nie jest ta postać z
pierwszych dwóch albumów „Thorgala”. Tylko tak wygląda.
Na
początku „Lodowego drakkara” dowiadujemy się, w jaki sposób
dumna kobieta z gwiezdnego ludu trafiła do wikińskiej niewoli.
Powiedzieć, że scenarzysta nie miał pomysłu na rozwiązanie tej
kwestii, to nic nie powiedzieć. W dodatku załatwił sprawę
możliwie szybko. Najbardziej bolesna okazała się jednak jego
nieumiejętność w nadaniu tej postaci właściwego charakteru. Razi
w oczy sytuacja, kiedy tracąc kilku ludzi, Slivia jest gotowa
zrezygnować z misji, o której realizację najwyraźniej mocno
zabiegała, sprzeciwiając się swym pobratymcom. Misji, od której
ma zależeć przyszłość całej kolonii, ba!, całej rasy.
Uzbrojona w pistolet i rzekomo obdarzona czarodziejskimi mocami,
polega na kilku odzianych w skóry
i wyposażonych w oszczepy ludziach. Nie tego należałoby się
spodziewać po postaci tego pokroju. Nic nie wskazuje na
determinację, dzięki której byłaby w stanie przetrwać dziewięć
długich lat w niewoli. Problem w tym, że skoro scenarzysta podjął
się dopowiedzenia pewnych rzeczy, musi to robić z wyczuciem.
Tymczasem jego wizja wywołuje więcej pytań niż scenariusz Van
Hamme'a, który nie miał na celu wyjaśniać wszystkiego, bo
najzwyczajniej w świecie nie było to istotne dla fabuły. I tak oto
w przedstawionej przez Yanna rzeczywistości aż dziw bierze, że
nikt nie przybył Slivii na pomoc, kiedy siedziała zamknięta w
jakiejś wieży, tak naprawdę przez nikogo nie strzeżonej. Skoro
okazuje się, że tylu innych Atlantów było przy życiu, naprawdę
nikt nie wpadł na pomysł, by ją odszukać?
Odkrywanie
tajemnicy związanej z ucieczką Slivii po dziewięciu latach niewoli
staje się z każdą chwilą coraz bardziej nużące. Chyba każdy
spodziewał się, że okoliczność utraty oka będzie związana z
jakąś zapadającą w pamięć sceną. Wypada ona dosyć blado, tym
bardziej, że Yann wplata w tę historię postaci, które sam
wymyślił na potrzeby serii – Aninę oraz jej bliskich. W tym
miejscu odniosę się raz jeszcze do samej niewoli, która wygląda
przecież na jakąś farsę. Nie sądzę, żeby Slivia dała radę
przeżyć w takich warunkach, nawet jeśli regularnie ją dokarmiano.
A jeśli już, to wychodzi z więzienia w bardzo dobrej kondycji
fizycznej i jedyne, co mogłoby świadczyć, że była więziona, to
za długie paznokcie... Choć zabrzmi to nieco sadystycznie,
spodziewałbym się raczej, że kobieta była zaszczuta przez ludzi
Gandalfa, co spotęgowało jej nienawiść do władcy wikingów.
Użycie
pistoletu laserowego we wszystkich albumach napisanych przez Van
Hamme'a można by policzyć na palcach jednej reki. Pierwszy strzał
oddała Kriss do Vartha. Później pistoletem posłużył się Orgow.
Wreszcie pistoletu użył Chryzjos. Slivia strzela w tym albumie na
prawo i lewo. Strzela do wszystkiego, co się rusza i stanowi dla
niej zagrożenie, co gorsza – najczęściej pudłując. Na sześć
strzałów tylko dwa są celne. Posługiwanie się elementami
science-fiction bez wyczucia to wyjątkowo tani zabieg. Tym bardziej,
że skoro Slivia była nazywana czarodziejką, co wymownie sugeruje
tytuł pierwszego albumu „Thorgala”, powinna przejawiać
jakiekolwiek nadludzkie moce. Yann zupełnie pominął ten fakt,
jeszcze bardziej zubażając tę postać.
Dodam
jeszcze, że pistolet, który w poprzednim odcinku odzyskał dla
Slivii mały Skald, znajdował się wewnątrz kapsuły ratunkowej,
podobnie zresztą jak mnóstwo
innych technologicznie zaawansowanych przedmiotów, w tym apteczka.
Cóż z tego, kiedy scena z pierwszych stron tego albumu całkowicie
do tego nie pasuje. Chodzi o to, że nic nie wskazuje na to, jakim
cudem ten pistolet się tam znalazł... bo zaatakowana Slivia
upuściła go na ziemię, a ten wpadł do dziury. Nie został przez
nią odłożony do szufladki. No chyba, że Yannowi ewidentnie zależy
na cudownym pomnożeniu pistoletów i ponownym wprowadzeniu ich do
serii. Jeden na pewno trafia w ręce matki Skalda i jestem
przekonany, że pojawi się w kolejnym odcinku „Młodzieńczych
lat”, a może nawet w „Thorgalu”. Tylko czy tego właśnie
potrzebujemy? „Gwiezdnych wojen”?
Yann
bez szacunku podchodzi do Atlantów, którzy w „Wyspie lodowych
mórz” zostali ukazani jak bogowie siejący postrach na dalekiej
północy, ciemiężąc lokalną ludność i stanowiący zagrożenie
również dla wikingów z Northlandu. Władcy (fr. Dominants), jak
ich zwano, byli dla Slugów postaciami na wskroś tajemniczymi:
odzianymi w dostojne szaty i skrywające ich oblicza hełmy. Możemy
sobie tylko wyobrażać, że na co dzień posługiwali się
rozwiniętą technologią, taka jak chociażby pistolety laserowe czy
pasy antygrawitacyjne, mieli też prawdopodobnie rozwinięte
zdolności psioniczne. Pamiętajmy, że moce przejawiał Pan Trzech
Orłów, który potrafił porozumiewać się ze zwierzętami. Zresztą
można założyć, że Slivia również przejawiała taką zdolność,
biorąc pod uwagę jej zażyłość z Sharnem. Te wszystkie
domniemania opierają się w zasadzie na dwóch sugestywnych kadrach
z „Wyspy lodowych mórz”, na których widać kilka takich postaci
oraz ich nadzwyczajne statki, napędzane nie wiatrem, a węglem.
Niestety w „Lodowym drakkarze” Slivia wygląda na niezbyt
charyzmatyczną osobę, a kontrarcha to starszy pan z brzuszkiem,
odziany w nazbyt obcisły kombinezon, którego pierwszy lepszy wiking
rozdarłby gołymi rękami na strzępy, o ile starszemu panu nie
udałby się wyciągnąć na czas pistoletu, ewentualnie posłużyć
się jakąś mocą, ale niewiele wskazuje na to, ze ktoś posiada tak
rozwinięte zdolności jak Jolan. Owszem, w „Królestwie pod
piaskiem” Jean Van Hamme pokazał Atlantów w nieco krzywym
zwierciadle, tylko że niestety można odnieść wrażenie, że
właśnie na tym albumie bazował Yann, ignorując kluczowe
informacje z „Wyspy lodowych mórz”...
Jeśli
już jesteśmy przy niszczeniu wizerunku znanych postaci, Yann w
popisowy wręcz sposób burzy wizerunek Pana Trzech Orłów. Jak
pamiętamy, była to osoba budząca grozę, owiana tajemnicą,
wzbudzająca szacunek. Ostatni z Władców, w dodatku mający na
swoich usługach trzy drapieżne ptaszyska. No i co? Otóż w jednej
ze scen w „Lodowym drakkarze” Pan Trzech Orłów pokazuje swoją
twarz. I ma to miejsce w obecności całej załogi statku...
Oczywiście okazuje się, że jest dziewczyną z burzą rudych włosów
skrywanych pod hełmem. Czy można popełnić większe faux pas?
Odnoszę wrażenie, że scenarzysta zupełnie nie wie, co robi, no
chyba ze planuje postawienie wszystkich wioślarzy z darakkara przed
pluton egzekucyjny, by plotka o ułomności bogów szybko nie obiegła
okolic. A przecież wystarczyłoby, gdyby córka porozmawiała z
matką w ustronnymi miejscu. Tylko że do tego potrzebna jest
świadomość tego, co można, a czego nie można. Krótko mówiąc,
znajomość kodu i praw rządzących tym światem.
Zresztą
sam tytuł albumu jest też nieco mylący. Zamiast okrętu z
prawdziwego zdarzenia, podkreślającego przewagę technologiczną
Władców, mamy jakiś zwykły statek, w dodatku wcale nie lodowy.
Zgadza się, pod koniec „Zdradzonej czarodziejki” po Slivię
przypłynął lodowy drakkar, który nie przypominał łodzi
napędzanej nowoczesna maszynerią, ale takie przedstawienie
tytułowego statku, z jakim mamy tu do czynienia, to najzwyczajniej w
świecie zmarnowanie potencjału.
Krzywdzące
jest również, moim zdaniem, przedstawianie w tym komiksie Thorgala.
Jeszcze na początku serii był z niego dziarski chłopak, który
miał coś do powiedzenia, a jego czyny miały mniejsze lub większe
znaczenie dla rozwoju sytuacji. Tymczasem kolejny raz widzimy, że
nie ma żadnego wpływu na wydarzenia, nie podejmuje w komiksie ani
jednej kluczowej decyzji, a raczej pełni rolę biernego obserwatora,
w dodatku wciąż zagubionego, wciąż kogoś szukającego: w
poprzednim albumie szukał Hierulfa, teraz szuka Aaricii, namolnie
powtarzając, że nikomu nie wolno z tego zrezygnować. Można wręcz
odnieść wrażenie, że jest dla scenarzysty kulą u nogi. Co
innego, kiedy chodziło o brak charyzmy u Louve. W przypadku Thorgala
jest to niewybaczalne! Szczerze, trudno mi sobie wyobrazić, kogo
może zainteresować taki protagonista.
Solveig
również nie jest tu sobą. Może się powtarzam, ale Yann uparcie i
całkowicie bezkarnie zmienia usposobienie znanych i lubianych
postaci. Co ciekawe, scenarzysta na cztery pierwsze albumy w ogóle
zapomniał o dziewczynce, której obecność u boku Aaricii była
bardziej niż oczywista, nawet gdyby nie miała do odegrania jakiejś
szczególnej roli. Przypomniał sobie o jej istnieniu w poprzednim
odcinku, wprowadzając ją do historii tak po prostu, jak gdyby cały
czas była na miejscu, tuż obok, tylko nie mieściła się w kadrach
rysowanych przez Romana Surżenkę. W tym kontekście można by było
powiedzieć, lepiej późno niż wcale. Problem w tym, że rola, jaką
przygotował dla niej Yann, kompletnie nie pasuje do tej postaci.
Otóż okazuje się, że Solveig kocha Thorgala, i to od zawsze, co
mówi mu wprost, jeszcze wcześniej całując go niespodziewanie w
usta. Gdyby był to zwyczajny pocałunek „na szczęście”, dałoby
się go wytłumaczyć i nie byłoby nawet tematu. Niejeden taki
„niewinny” buziak otrzymał nasz bohater, prawda? Ale mówienie o
miłości? Ważkie wyznania, które redefiniują niewinną i szczerą
dziewczęcą przyjaźń? Och, jakie go głupie i niepotrzebne!
„Lodowy
drakkar” cierpi na brak dobrej fabuły. Tak naprawdę dużo w nim
niewiele wnoszących wypełniaczy. Ot, na przykład retrospekcja
wydarzeń, które miały miejsce między albumami. Zamiast wpleść
je w ciąg fabularny, a najlepiej po prostu streścić w jednym
dymku, zostają im poświęcone aż dwie strony. Gdyby jeszcze były
one nośnikiem ważnych informacji, rozbudowywały postacie albo
miały kluczowy wpływ na interakcje między nimi... Nic z tych
rzeczy. Problem chyba w tym, że sam Yann nie wie, o czym chce
opowiadać. Albo inaczej, nakreślił linię czasową, po której
akcja biegnie od punktu do punktu, ale to, co najważniejsze, nie
jest dla niego aż tak istotne. Francuz namnożył postaci, aby
przerzucając między niemi kamerę i stworzyć wrażenie pozornego
ruchu. Lecz zbyt wiele scen z tego komiksu nie ma najmniejszego
sensu, poza wypełnieniem kolejnych plansz: dla przykładu spotkanie
Thorgala z Hierulfem, cały wątek wölwy
i jej córki. Przecież do rozwinięcia jest tyle ważniejszych
wątków. W tym względzie przypomina to poczynania Yvesa Sentego, za
którym trudno dziś tęsknić. Efekt pracy miotającego się
scenarzysty to zawsze smutny widok.
Dokonując
pewnego rodzaju podsumowania, jestem gotów stwierdzić, że chyba
największym problemem „Lodowego drakkara” jest to, że z jednej
strony jest on za mało spójny dla starych czytelników, którzy
pierwsze albumy serii znają prawdopodobnie lepiej od scenarzysty, a
z drugiej nieszczególnie interesujący dla młodego pokolenia, które
dostaje dużo ciekawsze i dużo mniej pogmatwane fabuły w innych
seriach nieobarczonych tak długim stażem. Tym oto sposobem
pozostaje sam efekt znajomego i kultowego logo na okładce. I
naprawdę fajna okładka!
No
właśnie, skuszeni klimatyczną okładką czytelnicy będą
zwiedzeni. Losom młodej Slivii poświęcone zostały zaledwie
pierwszych pięć plansz albumu. W dodatku w komiksie trudno szukać
nad wyraz dumnej i chłodnej kobiety, która została namalowana
przez Grzegorza Rosińskiego w mocno opinającym jej ciało
kombinezonie, z pistoletem w dłoni. Tym razem scenariusz nie
dorównał okładce, która naprawdę się udała i jestem gotów
postawić ja na podium spośród wszystkich dotychczasowych okładek
albumów wchodzących w skład „Światów Thorgala”.
„Lodowy
drakkar” nie jest ostatnim albumem serii. Yann sprytnie, ale na
mimo wszystko na siłę, rozwleka cykl o młodzieńczych przygodach
Thorgala Agerirssona, dolewając do swoich scenariuszy coraz więcej
wody, ale przede wszystkim ignorując treści, których znajomość
jest istotna w budowaniu spójnych z całą serią scenariuszy.
Trzeba też chyba lubić postać, z którą się pracuje. Tak więc
do kultowej sceny z pierścieniami ofiarnymi wciąż daleko.
Zastanawiam się, czy zamiast Gandalf Thorgala, Gauthier Van Meerbeck
nie powinien przykuć do nich Yanna. Smak soli w ustach bywa
trzeźwiący.
"Młodzieńcze
lata" album 6: "Lodowy drakkar"
Tytuł
oryginalny: Le drakkar des glaces
Scenariusz:
Yann
Rysunek: Roman Surżenko
Rysunek: Roman Surżenko
Tłumaczenie:
Wojtek Birek
Wydawnictwo:
Egmont Polska
Data
publikacji: 04.2018
Wydawca
oryginału: Le Lombard
Liczba
stron: 48
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa:
miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł
Cena: 22,99 zł/29,99 zł
poniedziałek, 16 kwietnia 2018
Plansze z "Lodowego drakkara"
Wydawnictwo
Egmont Polska udostępniło trzy plansze (nr 2, 19 i 39) z szóstego albumu serii
"Młodzieńcze lata" zatytułowanego "Lodowy drakkar", którego oficjalna premiera
została zapowiedziana na 18 kwietnia. Komiks będzie dostępny w miękkiej
(22,99 zł) i twardej
(29,99
zł) oprawie.
wtorek, 3 kwietnia 2018
Milion odsłon Thorgalverse!
Przegląd statystyki na Bloggerze wskazuje, że łączna liczba wyświetleń Thorgalverse przekracza właśnie magiczną liczbę 1 000 000. Osiągnięcie tego wyniku zajęło równo siedem lat i przeszło 800 postów. Bardzo Dziękuję za Wasze odwiedziny!
Subskrybuj:
Posty (Atom)