Stąpaniem
po wyjątkowo cienkim lodzie nazwałbym wzięcie na warsztat bądź
co bądź atrakcyjnego wątku gwiezdnego ludu, ponieważ jest on
wewnętrznie sprzeczny u samego Jeana Van Hamme'a. Jak zapewne
wszyscy pamiętają, wersja wydarzeń opowiedziana przez Slivię w
„Wyspie lodowych mórz” nie znajduje przełożenia na wersję
wydarzeń opowiedzianą przez Xargosa w „Talizmanie”. Zmiana ta
była wymuszona pomysłem na rozpoczęcie i dramaturgiczne
rozwiniecie historii rozgrywającej się w Krainie Qa. Cóż, Yann Le Pennetier wyłożył się na tym
temacie jak długi i to od razu na samym początku. A wcale nie
musiał. Wymagana była jednak chirurgiczna precyzja, którą
dotychczas nie zwykł się posługiwać w tytułach należących do
„Światów Thorgala”. Tym oto sposobem „Młodzieńcze lata”
przeobrażają się z obiecującego tytułu w swego rodzaju parodię.
Pomijając
już samą kwestię tego, że według wprowadzonej przez Van Hamme'a
zmiany, Slivia nie powinna znać rodziców Thorgala, ponieważ nie
należała do tej samej załogi rozbitków z innej planety, warto
przyjrzeć się uważniej temu, jak ta ikoniczna postać została
ukazana w tym komiksie i na ile jej wizerunek pokrywa się z tym,
jaki znamy ze „Zdradzonej czarodziejki” i „Wyspy lodowych
mórz”. O ile jej epizodyczny występ w pierwszym albumie serii
poświęconej młodzieńczym latom Thorgala rozbudzał wyobraźnię,
o tyle Slivia ukazana w poprzednim albumie, a w szczególności w
niniejszym, nie przypomina siebie. To po prostu nie jest ta postać z
pierwszych dwóch albumów „Thorgala”. Tylko tak wygląda.
Na
początku „Lodowego drakkara” dowiadujemy się, w jaki sposób
dumna kobieta z gwiezdnego ludu trafiła do wikińskiej niewoli.
Powiedzieć, że scenarzysta nie miał pomysłu na rozwiązanie tej
kwestii, to nic nie powiedzieć. W dodatku załatwił sprawę
możliwie szybko. Najbardziej bolesna okazała się jednak jego
nieumiejętność w nadaniu tej postaci właściwego charakteru. Razi
w oczy sytuacja, kiedy tracąc kilku ludzi, Slivia jest gotowa
zrezygnować z misji, o której realizację najwyraźniej mocno
zabiegała, sprzeciwiając się swym pobratymcom. Misji, od której
ma zależeć przyszłość całej kolonii, ba!, całej rasy.
Uzbrojona w pistolet i rzekomo obdarzona czarodziejskimi mocami,
polega na kilku odzianych w skóry
i wyposażonych w oszczepy ludziach. Nie tego należałoby się
spodziewać po postaci tego pokroju. Nic nie wskazuje na
determinację, dzięki której byłaby w stanie przetrwać dziewięć
długich lat w niewoli. Problem w tym, że skoro scenarzysta podjął
się dopowiedzenia pewnych rzeczy, musi to robić z wyczuciem.
Tymczasem jego wizja wywołuje więcej pytań niż scenariusz Van
Hamme'a, który nie miał na celu wyjaśniać wszystkiego, bo
najzwyczajniej w świecie nie było to istotne dla fabuły. I tak oto
w przedstawionej przez Yanna rzeczywistości aż dziw bierze, że
nikt nie przybył Slivii na pomoc, kiedy siedziała zamknięta w
jakiejś wieży, tak naprawdę przez nikogo nie strzeżonej. Skoro
okazuje się, że tylu innych Atlantów było przy życiu, naprawdę
nikt nie wpadł na pomysł, by ją odszukać?
Odkrywanie
tajemnicy związanej z ucieczką Slivii po dziewięciu latach niewoli
staje się z każdą chwilą coraz bardziej nużące. Chyba każdy
spodziewał się, że okoliczność utraty oka będzie związana z
jakąś zapadającą w pamięć sceną. Wypada ona dosyć blado, tym
bardziej, że Yann wplata w tę historię postaci, które sam
wymyślił na potrzeby serii – Aninę oraz jej bliskich. W tym
miejscu odniosę się raz jeszcze do samej niewoli, która wygląda
przecież na jakąś farsę. Nie sądzę, żeby Slivia dała radę
przeżyć w takich warunkach, nawet jeśli regularnie ją dokarmiano.
A jeśli już, to wychodzi z więzienia w bardzo dobrej kondycji
fizycznej i jedyne, co mogłoby świadczyć, że była więziona, to
za długie paznokcie... Choć zabrzmi to nieco sadystycznie,
spodziewałbym się raczej, że kobieta była zaszczuta przez ludzi
Gandalfa, co spotęgowało jej nienawiść do władcy wikingów.
Użycie
pistoletu laserowego we wszystkich albumach napisanych przez Van
Hamme'a można by policzyć na palcach jednej reki. Pierwszy strzał
oddała Kriss do Vartha. Później pistoletem posłużył się Orgow.
Wreszcie pistoletu użył Chryzjos. Slivia strzela w tym albumie na
prawo i lewo. Strzela do wszystkiego, co się rusza i stanowi dla
niej zagrożenie, co gorsza – najczęściej pudłując. Na sześć
strzałów tylko dwa są celne. Posługiwanie się elementami
science-fiction bez wyczucia to wyjątkowo tani zabieg. Tym bardziej,
że skoro Slivia była nazywana czarodziejką, co wymownie sugeruje
tytuł pierwszego albumu „Thorgala”, powinna przejawiać
jakiekolwiek nadludzkie moce. Yann zupełnie pominął ten fakt,
jeszcze bardziej zubażając tę postać.
Dodam
jeszcze, że pistolet, który w poprzednim odcinku odzyskał dla
Slivii mały Skald, znajdował się wewnątrz kapsuły ratunkowej,
podobnie zresztą jak mnóstwo
innych technologicznie zaawansowanych przedmiotów, w tym apteczka.
Cóż z tego, kiedy scena z pierwszych stron tego albumu całkowicie
do tego nie pasuje. Chodzi o to, że nic nie wskazuje na to, jakim
cudem ten pistolet się tam znalazł... bo zaatakowana Slivia
upuściła go na ziemię, a ten wpadł do dziury. Nie został przez
nią odłożony do szufladki. No chyba, że Yannowi ewidentnie zależy
na cudownym pomnożeniu pistoletów i ponownym wprowadzeniu ich do
serii. Jeden na pewno trafia w ręce matki Skalda i jestem
przekonany, że pojawi się w kolejnym odcinku „Młodzieńczych
lat”, a może nawet w „Thorgalu”. Tylko czy tego właśnie
potrzebujemy? „Gwiezdnych wojen”?
Yann
bez szacunku podchodzi do Atlantów, którzy w „Wyspie lodowych
mórz” zostali ukazani jak bogowie siejący postrach na dalekiej
północy, ciemiężąc lokalną ludność i stanowiący zagrożenie
również dla wikingów z Northlandu. Władcy (fr. Dominants), jak
ich zwano, byli dla Slugów postaciami na wskroś tajemniczymi:
odzianymi w dostojne szaty i skrywające ich oblicza hełmy. Możemy
sobie tylko wyobrażać, że na co dzień posługiwali się
rozwiniętą technologią, taka jak chociażby pistolety laserowe czy
pasy antygrawitacyjne, mieli też prawdopodobnie rozwinięte
zdolności psioniczne. Pamiętajmy, że moce przejawiał Pan Trzech
Orłów, który potrafił porozumiewać się ze zwierzętami. Zresztą
można założyć, że Slivia również przejawiała taką zdolność,
biorąc pod uwagę jej zażyłość z Sharnem. Te wszystkie
domniemania opierają się w zasadzie na dwóch sugestywnych kadrach
z „Wyspy lodowych mórz”, na których widać kilka takich postaci
oraz ich nadzwyczajne statki, napędzane nie wiatrem, a węglem.
Niestety w „Lodowym drakkarze” Slivia wygląda na niezbyt
charyzmatyczną osobę, a kontrarcha to starszy pan z brzuszkiem,
odziany w nazbyt obcisły kombinezon, którego pierwszy lepszy wiking
rozdarłby gołymi rękami na strzępy, o ile starszemu panu nie
udałby się wyciągnąć na czas pistoletu, ewentualnie posłużyć
się jakąś mocą, ale niewiele wskazuje na to, ze ktoś posiada tak
rozwinięte zdolności jak Jolan. Owszem, w „Królestwie pod
piaskiem” Jean Van Hamme pokazał Atlantów w nieco krzywym
zwierciadle, tylko że niestety można odnieść wrażenie, że
właśnie na tym albumie bazował Yann, ignorując kluczowe
informacje z „Wyspy lodowych mórz”...
Jeśli
już jesteśmy przy niszczeniu wizerunku znanych postaci, Yann w
popisowy wręcz sposób burzy wizerunek Pana Trzech Orłów. Jak
pamiętamy, była to osoba budząca grozę, owiana tajemnicą,
wzbudzająca szacunek. Ostatni z Władców, w dodatku mający na
swoich usługach trzy drapieżne ptaszyska. No i co? Otóż w jednej
ze scen w „Lodowym drakkarze” Pan Trzech Orłów pokazuje swoją
twarz. I ma to miejsce w obecności całej załogi statku...
Oczywiście okazuje się, że jest dziewczyną z burzą rudych włosów
skrywanych pod hełmem. Czy można popełnić większe faux pas?
Odnoszę wrażenie, że scenarzysta zupełnie nie wie, co robi, no
chyba ze planuje postawienie wszystkich wioślarzy z darakkara przed
pluton egzekucyjny, by plotka o ułomności bogów szybko nie obiegła
okolic. A przecież wystarczyłoby, gdyby córka porozmawiała z
matką w ustronnymi miejscu. Tylko że do tego potrzebna jest
świadomość tego, co można, a czego nie można. Krótko mówiąc,
znajomość kodu i praw rządzących tym światem.
Zresztą
sam tytuł albumu jest też nieco mylący. Zamiast okrętu z
prawdziwego zdarzenia, podkreślającego przewagę technologiczną
Władców, mamy jakiś zwykły statek, w dodatku wcale nie lodowy.
Zgadza się, pod koniec „Zdradzonej czarodziejki” po Slivię
przypłynął lodowy drakkar, który nie przypominał łodzi
napędzanej nowoczesna maszynerią, ale takie przedstawienie
tytułowego statku, z jakim mamy tu do czynienia, to najzwyczajniej w
świecie zmarnowanie potencjału.
Krzywdzące
jest również, moim zdaniem, przedstawianie w tym komiksie Thorgala.
Jeszcze na początku serii był z niego dziarski chłopak, który
miał coś do powiedzenia, a jego czyny miały mniejsze lub większe
znaczenie dla rozwoju sytuacji. Tymczasem kolejny raz widzimy, że
nie ma żadnego wpływu na wydarzenia, nie podejmuje w komiksie ani
jednej kluczowej decyzji, a raczej pełni rolę biernego obserwatora,
w dodatku wciąż zagubionego, wciąż kogoś szukającego: w
poprzednim albumie szukał Hierulfa, teraz szuka Aaricii, namolnie
powtarzając, że nikomu nie wolno z tego zrezygnować. Można wręcz
odnieść wrażenie, że jest dla scenarzysty kulą u nogi. Co
innego, kiedy chodziło o brak charyzmy u Louve. W przypadku Thorgala
jest to niewybaczalne! Szczerze, trudno mi sobie wyobrazić, kogo
może zainteresować taki protagonista.
Solveig
również nie jest tu sobą. Może się powtarzam, ale Yann uparcie i
całkowicie bezkarnie zmienia usposobienie znanych i lubianych
postaci. Co ciekawe, scenarzysta na cztery pierwsze albumy w ogóle
zapomniał o dziewczynce, której obecność u boku Aaricii była
bardziej niż oczywista, nawet gdyby nie miała do odegrania jakiejś
szczególnej roli. Przypomniał sobie o jej istnieniu w poprzednim
odcinku, wprowadzając ją do historii tak po prostu, jak gdyby cały
czas była na miejscu, tuż obok, tylko nie mieściła się w kadrach
rysowanych przez Romana Surżenkę. W tym kontekście można by było
powiedzieć, lepiej późno niż wcale. Problem w tym, że rola, jaką
przygotował dla niej Yann, kompletnie nie pasuje do tej postaci.
Otóż okazuje się, że Solveig kocha Thorgala, i to od zawsze, co
mówi mu wprost, jeszcze wcześniej całując go niespodziewanie w
usta. Gdyby był to zwyczajny pocałunek „na szczęście”, dałoby
się go wytłumaczyć i nie byłoby nawet tematu. Niejeden taki
„niewinny” buziak otrzymał nasz bohater, prawda? Ale mówienie o
miłości? Ważkie wyznania, które redefiniują niewinną i szczerą
dziewczęcą przyjaźń? Och, jakie go głupie i niepotrzebne!
„Lodowy
drakkar” cierpi na brak dobrej fabuły. Tak naprawdę dużo w nim
niewiele wnoszących wypełniaczy. Ot, na przykład retrospekcja
wydarzeń, które miały miejsce między albumami. Zamiast wpleść
je w ciąg fabularny, a najlepiej po prostu streścić w jednym
dymku, zostają im poświęcone aż dwie strony. Gdyby jeszcze były
one nośnikiem ważnych informacji, rozbudowywały postacie albo
miały kluczowy wpływ na interakcje między nimi... Nic z tych
rzeczy. Problem chyba w tym, że sam Yann nie wie, o czym chce
opowiadać. Albo inaczej, nakreślił linię czasową, po której
akcja biegnie od punktu do punktu, ale to, co najważniejsze, nie
jest dla niego aż tak istotne. Francuz namnożył postaci, aby
przerzucając między niemi kamerę i stworzyć wrażenie pozornego
ruchu. Lecz zbyt wiele scen z tego komiksu nie ma najmniejszego
sensu, poza wypełnieniem kolejnych plansz: dla przykładu spotkanie
Thorgala z Hierulfem, cały wątek wölwy
i jej córki. Przecież do rozwinięcia jest tyle ważniejszych
wątków. W tym względzie przypomina to poczynania Yvesa Sentego, za
którym trudno dziś tęsknić. Efekt pracy miotającego się
scenarzysty to zawsze smutny widok.
Dokonując
pewnego rodzaju podsumowania, jestem gotów stwierdzić, że chyba
największym problemem „Lodowego drakkara” jest to, że z jednej
strony jest on za mało spójny dla starych czytelników, którzy
pierwsze albumy serii znają prawdopodobnie lepiej od scenarzysty, a
z drugiej nieszczególnie interesujący dla młodego pokolenia, które
dostaje dużo ciekawsze i dużo mniej pogmatwane fabuły w innych
seriach nieobarczonych tak długim stażem. Tym oto sposobem
pozostaje sam efekt znajomego i kultowego logo na okładce. I
naprawdę fajna okładka!
No
właśnie, skuszeni klimatyczną okładką czytelnicy będą
zwiedzeni. Losom młodej Slivii poświęcone zostały zaledwie
pierwszych pięć plansz albumu. W dodatku w komiksie trudno szukać
nad wyraz dumnej i chłodnej kobiety, która została namalowana
przez Grzegorza Rosińskiego w mocno opinającym jej ciało
kombinezonie, z pistoletem w dłoni. Tym razem scenariusz nie
dorównał okładce, która naprawdę się udała i jestem gotów
postawić ja na podium spośród wszystkich dotychczasowych okładek
albumów wchodzących w skład „Światów Thorgala”.
„Lodowy
drakkar” nie jest ostatnim albumem serii. Yann sprytnie, ale na
mimo wszystko na siłę, rozwleka cykl o młodzieńczych przygodach
Thorgala Agerirssona, dolewając do swoich scenariuszy coraz więcej
wody, ale przede wszystkim ignorując treści, których znajomość
jest istotna w budowaniu spójnych z całą serią scenariuszy.
Trzeba też chyba lubić postać, z którą się pracuje. Tak więc
do kultowej sceny z pierścieniami ofiarnymi wciąż daleko.
Zastanawiam się, czy zamiast Gandalf Thorgala, Gauthier Van Meerbeck
nie powinien przykuć do nich Yanna. Smak soli w ustach bywa
trzeźwiący.
"Młodzieńcze
lata" album 6: "Lodowy drakkar"
Tytuł
oryginalny: Le drakkar des glaces
Scenariusz:
Yann
Rysunek: Roman Surżenko
Rysunek: Roman Surżenko
Tłumaczenie:
Wojtek Birek
Wydawnictwo:
Egmont Polska
Data
publikacji: 04.2018
Wydawca
oryginału: Le Lombard
Liczba
stron: 48
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa:
miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł
Cena: 22,99 zł/29,99 zł
Czyli dalej jest to coraz bardziej psucie świata Thorgala. Z bólem muszę przyznać, że moje obawy się ziszczają. Okładka świetna, ale ja już nawet dla okładek przestałem kupować poboczne serie.
OdpowiedzUsuńGdyby nie było tu logo Thorgala to sprzedaż pewnie byłaby mizerna i wydawca już dawno zamknąłby tą serię.
Może jakiś mały wywiad z Rosińskimi, co oni obecnie sądzą o swoim uniwersum.
OdpowiedzUsuńSmutne to, tym bardziej że Yann za chwile objawi nam się w 36 tomie serii głównej. Może by poprosili Van Hamme aby to jakoś zkonczył?
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony czy ktokolwiek z wydawnictwa Le Lombard jest zainteresowany tym, że ta seria upada?
Rosińscy nie chcą odpowiadać na pytania odnośnie serii spinn-off, w Łodzi w 2017 roku pytania o te serie wyraźnie irytowały Piotra Rosińskiego...
Co się dzieje zatem???
Ja zakończyłem swoją przygodę z "Młodzieńczymi" na poprzednim albumie. W obecny w ogóle nie wchodzę, a te kilka poprzednich już zostało sprzedanych.
OdpowiedzUsuńŻałuję tylko, że dałem się wciągnąć na te parę numerów.
Nadzieja była jeszcze w "Kriss", ale też okazała się porażką. Różnica jest taka, że "Młodzieńcze" to po prostu bardzo słaba seria (od początku), a "Kriss" to seria popsuta i to zdrowo, mimo przebłysków i dobrych momentów.
Jakoś daje radę 'Louve", w tym sensie, że nie ma kompromitacji. Ma te swoje perypetie w duchu dawnego Thorgala (Thjazi i te sprawy) i jest to dosyć przyjemne, ale jako całość też jest najwyżej "dobre".
Główna linia to odrębny temat. Kupowana raczej z urzędu bo nikomu po tylu latach nie wypada przerwać kultowej serii, ale te paćki i plamy Rosina są poniżej krytyki. Tyle, że trzeba odwagi by krzyknąć, że "król jest nagi". A tej brak, zwłaszcza publicznie.
Reasumując leci w dół to wszystko na pysk i to nie od dzisiaj. Dla mnie Thorgal to ORBITA. Od Egmontu równia pochyła. Pytanie, jak długo to jeszcze potrwa ?
W Louve nie ma kompromitacji? A romans Aaricii, który w jest absolutną niemożliwością dla tej postaci? A nachalnie, na siłę wciskany rozdźwięk między matką a córką? Przecież Louve od początku to totalna tragedia - same przygody bywają i ciekawe, ale ich otoczka...
UsuńZe spin-offów to właśnie Młodzieńcze Lata były najbardziej równe. Do tego albumu nic nie zapowiadało porażki.
Usuń"Rosina"?
UsuńOj mocna recenzja, mocna... Ja Lodowego Drakkara nie oceniam źle, być może przez pryzmat Slivii - najsłabszego albumu z wszystkich serii. Tutaj wreszcie coś się dzieje, a wydarzenia naprawdę potrafiły mnie zainteresować. Inną sprawą są nieścisłości, lecz to nie pierwszy i zapewne nie ostatni komiks z uniwersum, który powstaje bez 100%-wej znajomości świata. Chyba się już do tego przyzwyczaiłem. :-( Zakończenie daje nadzieję na w miarę ciekawe dwa (tak przypuszczam) albumy, które ostatecznie zamkną tą serię. Reasumując - gorzej nie będzie, bo jeśli tak, to chyba już by było, nieprawdaż? ;-)
OdpowiedzUsuń"Slivia" to był album nudny. Nieciekawy.
Usuń"Lodowy drakkar" to album rażący nieścisłościami.
A ciąg dalszy? Yann może jeszcze napisać jakąś ciekawą historyjkę, wszystko możliwe.
Jakub Thorgalverse powinien domagać się jakiegoś porządnego wywiadu z Rosińskimi: co zrobiliście z tą serią???
OdpowiedzUsuńRosiński ewidentnie ma lewicowe poglądy. Mimo swojego wieku a może wręcz jemu na przekór, zdaje się podążać nowymi, niezrozumiałymi ścieżkami, zaprzeczając tradycji. Dobierając scenarzystów których celem jest szokować i bawić się ustalonym dotąd porządkiem. Nie wiem dlaczego ale cały czas takie właśnie odnoszę wrażenie. Że i Rosińskiego ta zabawa wciągnęła. Tyle że my, wierni fani po prostu nie odnajdujemy się w nowej konwencji. A Rosiński jakby się wstydził i celowo odżegnywał od tego co było fundamentem historii stworzonej przez Van Hamme ale także i przez Niego samego. Wstyd i przykro że czytamy Thorgala bardziej z przyzwyczajenia niż z pasji. Pewnie Rosiński chciał dać powiew świeżości ale to wręcz profanacja wielkiego dorobku i wielkiej historii...
OdpowiedzUsuńGrzegorz Rosiński ma normalne poglądy anty-socjalistyczne i daje temu wielokrotnie wyraz, w ostatnich latach. Reszta jego poglądów jest normalna i raczej nie ma wpływu na Thorgala. Proszę nie pytać jakie poglądy ma Jean Van Hamme. Seria Thorgal powstała jako seria, która miała przejść przez cenzurę PRL, bez żadnych trudnych tematów, bez nawiązań politycznych itd. Ale Van Hamme też stawiał naszego bohatera w moralnie dwuznacznych sytuacjach - tylko robił to umiejętnie - stosując swój kunszt scenarzysty z finezją, a nie jak robią to panowie Sente czy Yann jak słonie w składzie porcelany! Co ciekawe Thorgal dla Van Hamme'a nie stanowił bardzo istotnej serii, on pisał go jakby na boku swoich zainteresowań. Mam na myśli gatunek politycznego-kryminału jak XIII czy Largo Winch. Zatem niestety to tamte serie były oczkiem w głowie twórcy Thorgala...
UsuńSerio Thorgal powstawal tak, zeby przejsc cenzure? Bez ataku, po prostu pytam, bo nie wierze w to, co czytam.
UsuńOczywiście.
UsuńNie rozumiem o co Ci chodzi Izabelo kiedy czepiasz się rzekomych lewicowych poglądów Rosińskiego. Dla mnie są one zdecydowanie za mało lewicowe (lewica nie równa się komunizm, tak do Twojej wiadomości). Czego się spodziewałaś, że p. Rosiński zacznie w duchu sekty pislamskiej uskuteczniać jakieś prawowierne mrzonki pochwały rodziny? I tak jeszcze za czasów van Hamme'a Thorgal jako seria zaczął stawać się autoparodią (okolice albumu Klatka a nawet wcześniej, tak jak ktoś wyżej napisał od 'ery Egmontu' zaczęło się dziać źle). No bo kiedyś trzeba wybrać, albo przygody albo rodzina, a takie życie na walizkach miotanie się po świecie bez celu i pływanie z kąta w kąt z trzódką dzieci i wieczne skargi Aaricii irytowały chyba wszystkich czytelników od pewnego momentu. Albo robimy fantasy albo przedszkole.
UsuńCo do Rosińskiego to on miał wybór: kończyć serię jak van Hamme i pójść na emeryturę (bo scenarzystą żeby sam sobie coś wymyślić, to przecież nie jest, niestety) albo kontynuować dając się wieść młodym "zdolnym" scenarzystom i mając nadzieję na to że jakoś. Wybrał to, co by wybrało 99% rysowników w jego sytuacji. Jeżeli kogokolwiek dziwi jeszcze ten fakt albo to że Rosiński "nabiera wody w usta" gdy pytają go o spin offy.... To taka zdziwiona osoba chyba nie ma kontaktu z rzeczywistością. No wyobraźcie sobie czy zasłużony pracownik słynnej firmy architektonicznej będzie otwarcie krytykował pracę innych architektów tej firmy, choćby nawet miał do niej duże zastrzeżenia? Logika, ludzie. Instynkt samozachowawczy to się nazywa. Jak zaczniecie kiedyś pracować w zespole z innymi ludźmi i bedziecie mieli szefa nad głową, to zrozumiecie o czym mowa.
To że czytamy Thorgala z przyzwyczajenia bardziej niż z pasji (ci którzy nadal czytają! ja niestety odpadłem jeszcze pod koniec stażu van Hamme'a) to jest smutne, ale tak właśnie działa to na zachodzie, w tych cywilizowanych krajach pierwszego świata (jakim nasza Ojczyzna chyba niestety nigdy się nie stanie) gdzie istnieje rynek komiksowy - Francja, Belgia, USA. Chyba większość bestsellerowych seri ma swoje spin offy. Osobiście nie lubię tego zwyczaju ale nie można być naiwnym i trzeba też zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Trudno się dziwić że autor czy zwłaszcza wydawca nie chce ubijać gęsi znoszącej złote jaja. No jeżeli po tylu latach serii prawie 40 albumach nawet wątły scenariuszowo nowy Thorgal ma powyżej 200 tys nakładu w samej Francji i nadal plasuje się w czołówce bestsellerów komiksowych, to chyba odpowiada na wszystkie możliwe pytania, prawda?
Bardzo celna recenzja. Dodajmy jeszcze, że scenariusz musiał zostać zaakceptowany przez Rosińskiego co potwierdza pewną oczywistość, że seria jest już tylko biznesem.
OdpowiedzUsuńMocna recenzja, trafiająca w punkt
OdpowiedzUsuńZgadzam się w pełni z autorem tej recenzji. Ze swojej strony chciałabym dodać, że obserwuje w światach Thorgala wzrost przemocy i złego języka na skalę jakiej nigdy do tej pory nie było. To już nie jest komiks, który mogłam spokojnie podsunąć mojemu nastoletniemu dziecku. Co ciekawe młody jest wielkim fanem albumow napisanych przez Van Hamme'a. Pytanie więc do kogo właściwie dziś kierowany jest komiks Thorgal?
OdpowiedzUsuńTo jest komiks kierowany do nastoletniej młodzieży. Takie są standardy rynku francuskiego, w Thorgalu i tak mało jest przemocowych i wulgarnych scen w porównaniu do innych komiksów francuskich dla młodzieży...
UsuńCo też Pani opowiada z tym wzrostem przemocy w nowych Thorgalach? Gdzie Pani ma tą przemoc? Miała Pani w dłoniach "Wilczycę" bądź "Łuczników" czy cykl Qa? Miniusem dzisiejszego Thorgala jest właśnie zbytnie wyłagodzenie, że o scenariuszu nie wspomnę bo ten jest największym minusem.
UsuńPrzykro to mówić ale znowu słabszy album...najbardziej bolą nieścisłości z główna serią oraz zmiana charakterów postaci. Co do tego że Slivia przyleciała później i nie znała rodziców Thorgala niekoniecznie bo mogła ich poznać albo o nich znać historie. Thorgal nie urodził się od razu po lądowaniu statku tylko raczej po wielu latach- Xargos miał już swoje lata jak spotkał się z Thorgalem w Gwiezdnym Dziecku, córka Slivi mogła również zdjąć chełm chcąc przywitać się z matka po latach bo jeśli ma moc to może wpłynąć na pamięć Slugów tak jak to zrobil Xargos z Thorgalem...Ja żeby nie znienawidzić niektórych albumów czytam serie osobno bez łączenia wątków spróbujcie przeczytać osobno wszystkie po koleji albumy z Kriss Louve lub Mlodziencze wtedy są ok. Wystarczylo by żeby Sente czy Yann skontaktowali się z dowolnym czytelnikiem Thorgalverse i nie było by tych wpadek, taka nieprecyzyjność wychodzi w świecie Marvela tu boooooliiiii...no ale cóż kupię kolejne :)))
OdpowiedzUsuńNo wiesz, ale te serie nie powstały po to aby czytać je oddzielnie. To powinno być duże, spójne uniwersum.
UsuńEndriu - geneza Thorgala jest już niespójna u samego van Hamme'a. To co zostało przedstawione w Wyspie Lodowych Mórz nijak nie zazębia się z historią znaną z Gwiezdnego Dziecka. Tego nie da się rozwiązać dobrze. Można tylko próbować tego nie spieprzyć jeszcze bardziej. Tu się niestety nie udało.
UsuńVan Hamme celowo pominął kwestię Slivii w "Królestwie pod piaskiem", bo wiedział, że obnażyłby tę niespójność.
UsuńDodam też, że owszem "jeśli [córka Slivii] ma moc, to może wpłynąć na pamięć Slugów", ale to się nie zadziało, więc jest niespójność...
UsuńJestem dokładnie tego samego zdania ale jako mega fan Thorgala szukam pozytywów 😋Takie błędy w scenariuszu są zupełnie niejasne. Scenarzysta, który przejmuje serie powinien być w niej obeznany. Z chęcią przeczytał bym artykuł o tym jakie są niejasności w seriach o Thorgalu. Takie niejasności mógłby próbować naprawić Yann tworząc albumy wyjaśniające niektóre kwestie sporne lub dziwne zachowania głównych postaci. Gdyby nagle okazało się że zdrada Aaricii i Thorgala spowodowana jest przez knowania np Lokiego, który w jakiś sposób mści się ze swojego więzienia za to, że Jolan pokonał go w Asgardzie było by to dla fanów zrozumiałe a tak wszystko na odwrót....
OdpowiedzUsuńPewnych niejasności nie da się wyjaśnić, można jedynie przyjąć jedną wersję jako kanon. Np. w jednym albumie jest wspomniane, że matka Aarici umarła przy porodzie, w innych albumach - że jak miała już ładnych parę lat. I co? Każdą taką sprzeczność tłumaczyć utratą pamięci/rzuceniem czaru/przejęzyczeniem? Też by było sztuczne - lepiej już jednak machnąć na to ręką i nie brnąć dalej. Aaricia zdradziła Thorgala - niech już będzie, ale niech ten wątek zakończy się satysfakcjonująco przeprosinami (jak to miało miejsce w Klatce).
UsuńChyba rzeczywiście trzeba się pogodzić z pewnymi błędami i liczyć że w przyszłości będzie lepiej. Myśle że rozmowa z Rosińskim i Rosińskim powinna bardziej dotyczyć przyszłości czyli jakie serie zostaną utrzymane po 36 albumie serii głównej. Na pewno Młodzieńcze Lata a jak inne?
OdpowiedzUsuńHa, widzę że bez litości zatopiłeś ten cały lodowy drakkar razem z załogą, ale chyba nawet sternik-kapitan czyli Yann nie mógły protestować i argumentować przeciwko tak drobiazgowej wnikliwej recenzji i przedstawieniu szeregu argumentów.
OdpowiedzUsuńZnając jedynie pierwszy album spinoffu z Kriss de Valnor (na który zareagowałem negatywnie) byłem bardzo ciekawy jak prowadzona jest seria Młodości Thorgala, jak wypadła Slivia i w ogóle jak całe Thorgalverse się prezentuje na chwilę obecną. Obraz jaki się wyłania z Waszych recenzji i komentarzy jest wręcz dramatyczny. Jeszcze do pewnego stopnia bym zrozumiał że ten czy tamten album ma zły scenariusz w końcu to się i samemu van Hamme'owi zdarzało. Ale nieścisłości i fabularne przekłamania, zmiany charakteru postaci aby tylko zaskoczyć za wszelką cenę to już wg mnie jest nie do wybaczenia, świadczy o braku szacunku dla czytelników.
Przykro mi tym bardziej że Slivia od czasu pamiętnego pierwszego albumu jest obok Strażniczki Kluczy moją ulubioną postacią kobiecą z serii (Kriss na 3 miejscu dopiero bo jednak to zołza nieprzeciętna, Aarcia na samym końcu niestety na skutek sukcesywnego i karygodnego wywabiania z jej postaci osobowości pod koniec stażu van Hamme'a).
No trudno osobiście uważam że sęrię należało zakończyć godnie gdzieś w okolicach 20 a maksymalnie 25 albumu po wątku Shaigana, ale jest jak jest... Rozmienia się to wszystko na drobne, odcina się kupony ale mimo spadku jakości nadal sprzedaje się bardzo dobrze. Dopóki fani we Francji i Belgii dalej będą chcieli kupować to wydawca dalej będzie budował takie drakkary z Thorgalverse choćby nawet nie wiadomo jak dziurawe i niedorobione.