"Władać czy poddać
się władzy?" Dla Kriss de Valnor odpowiedź na to pytanie jest
jak najbardziej oczywista, choć przecież to nie o władzę jej
zawsze chodziło. Tym, co motywowało czarnowłosą heroinę do
działania, a w tym do dokonywania czynów szczególnie nikczemnych,
było złoto. Wystarczy przypomnieć sobie jej zachowanie po turnieju
łuczniczym, gdy po raz pierwszy pojawiła się w serii na planszach
"Łuczników". Zresztą bez ogródek powiedziała o tym w
"Klatce", wyznając Thorgalowi, dlaczego go wykorzystała,
zmieniając go w Shaigana Bezlitosnego. W "Sojuszach" nie
złoto jednak, a właśnie władza jest rzeczą najbardziej pożądaną.
Nie tylko przez Kriss.
W czwartym albumie serii
na pierwszy plan wysuwają się intrygi. Ich twórcami są ludzie
będący bądź aspirujący do bycia u władzy, ale też pojmujący
władzę na różne sposoby. A zatem na scenie pojawia się wreszcie
cesarz Magnus, postać do tej pory owiana tajemnicą, majestatyczna i zdecydowana, by w imię jednego boga Yahvusa
podbić krainy wikingów. Obok niego istotną rolę odgrywa jego
wasal, dowodzący niemałą armią książę Auxeterry, choć dużo
bardziej wyrazista zdaje mi się być jego żona Gwenda, córka
Magnusa. Po przeciwnej stronie znajdują się: do pewnego momentu
jeszcze zamaskowany król uzdrowiciel Taljar Sologhonn, nowa królowa
ziem północnego wschodu Kriss de Valnor, a także liczni panowie
wikińscy, którzy są kuszeni przez obie strony do złożenia im
hołdu lennego. Jednym słowem, na terenach północy nastały
niespokojne czasy. W tych okolicznościach najważniejsze dla sprawy
wikingów jest zjednoczenie się pod jednym władcą, ponieważ tylko
jedność może zapewnić odparcie sił wroga nadciągającego od
południa.
Jak się jednak okazuje,
obwołanie się królem lub zostanie królową nie wystarcza, aby
objąć władzę nad wszystkimi wikingami. Tutaj pretendent lub
pretendentka musi spełniać określone warunki. W ten sposób Yves
Sente tak prowadzi fabułę komiksu, by obydwojgu przysporzyć
trudności w osiągnięciu celu. W takich okolicznościach zawiera
się sojusze. Lecz o ile motywacja Jolana do poprowadzenia wikingów
w obronie ich ziem oraz wiary wydaje mi się być uzasadniona
(aczkolwiek wychowywany przez ojca negującego władzę jako taką
nazbyt chętnie nosi koronę), o tyle trudno mi zrozumieć, po co
Kriss wikła się w tę całą sytuację. Co innego, gdyby było to
uwarunkowane poleceniem wydanym jej przez Freyję, sposobem na
odkupienie win i zadośćuczynienie za dotychczasowe zbrodnie.
Po dłuższym
zastanowieniu wydaje mi się, że Kriss de Valnor trochę gubi się w
tych wszystkich intrygach, zakrojonych przecież na bardzo szeroką
skalę. Trudno dostrzec u niej tę samą przebiegłość, cwaniactwo
i wyrachowanie, z których była zawsze dobrze znana. Raczej
przemawia przez nią niepohamowana chęć do zadawania przemocy,
której z zimną krwią nadużywa; być może jest to tak naprawdę
przejaw niemocy. Jakby jednak nie spojrzeć, dokonanie czynu godnego
królowej nic a nic nie zmieniło i niczego nie nauczyło bohaterki.
A tym, co najbardziej w tym wszystkim razi, jest oparta na dziwnie
pojmowanym determinizmie postawa Kriss. Otóż, jak sama deklaruje,
jako królowa nie może ruszyć z pomocą Anielowi, o którego
porwaniu dowiaduje się od kupca Jurowa (ten spotkał na swej drodze
Thorgala podróżującego na pokładzie statku miecza). Słowa
"Jestem królową, ale nie mogę ocalić własnego syna!"
ewidentnie świadczą o tym, że bohaterka nie wyciągnęła żadnej
lekcji ze swoich dotychczasowych poczynań. A jeszcze niedawno,
budząc się w pałacu Freyi, pierwsze myśli kierowała w kierunku
swojego synka, którego powierzyła opiece Aaricii. Zupełnie
racjonalne byłoby w tej sytuacji posłać bohaterkę na daleki
wschód, by wsparła swoim sprawnym ramieniem Thorgala, lecz
scenarzysta wyraźnie daje dowód temu, że dla Kriss nie to jest
priorytetem, że są ważniejsze sprawy.
Tymi ważniejszymi
sprawami jest wojna religijna, której stawką jest "ocalenie
ludzi i wiary ziem północy". Trudno jednak jeszcze w tym
momencie mówić o wojnie z prawdziwego zdarzenia. Powiedziałbym
raczej, że jest to toczona na ograniczonym polu wojna podjazdowa
między siłami Tajlara Sologhonna i wojskiem księcia Auxeterry'ego.
Mimo wszystko w tle pobrzmiewa groźba zbliżającej się armii
cesarza Magnusa, który nie zna litości dla wyznawców bogów
Asgardu. Jednym słowem, na prawdziwe batalie przyjdzie jeszcze z
pewnością czas, natomiast w tym kontekście nie sposób nie odnieść
się do okładki namalowanej przez Grzegorza Rosińskiego do projektu
Giulio de Vity. Nie bardzo rozumiem, dlaczego taka
a nie inna scena pojawia się na okładce komiksu, w którym nie ma
jej na żadnej z plansz. Jakkolwiek udana, nie pasuje ona do treści
albumu, co jest pewnego rodzaju ewenementem. Trudno orzec,
prawdopodobnie sytuacja na niej przedstawiona pojawi się dopiero w
kolejnej części cyklu.
Wracając jeszcze do
motywu władzy, w albumie "Klatka" książę Galathorn
wyznał Shaiganowi, że bogowie i królowie mówią tym samym
językiem, zarazem odczytując runy wypalone na dłoni Thorgala,
który wymazał swoje imię z granitowego kamienia znajdującego się
w Niewidzialnej Fortecy. Jak się okazuje, Kriss de Valnor również
posiadała zdolność czytania, co pozwala jej rozszyfrować
tożsamość zamaskowanego króla uzdrowiciela, który ukrywa się
pod imieniem Taljara Sologhonna (anagram). Pomijając
to, ze znajomość pisma przez Kriss wydaje się być mocno
przesadzona (w dodatku gryzie się niejako z faktem, że Jolanowi
przyszła ona dużo wolniej i była poprzedzona studiowaniem pisma),
jest jeszcze jeden zastanawiający fakt. Otóż Yves Sente i Giulio
de Vita wykorzystali do tej zabawy litery łacińskie...
Tego typu kiksy niestety
przytrafiają się Sentemu. Na przykład trudno jest mi zrozumieć,
skąd przyszło mu na myśl, że w kulturze germańskiej funkcjonują
druidzi, związani przecież z kulturą celtycką. Obawiam się, że
tego typu brak konsekwencji
w trzymaniu się realiów może w przyszłości prowadzić do coraz
większych nieścisłości. Już teraz z niepokojem spoglądam na
pojawiających się w komiksie wikingów, którzy nie przypominają
ani Leifa Haraldsona, ani Gandalfa Szalonego, ani Jorunda Byka.
Mocno zastanawia mnie
również geograficzne umiejscowienie akcji. Nie do końca rozumiem,
jak to możliwe, że wikingowie z północnego wschodu mogli być
ofiarami grabieży dokonywanych u wybrzeży ich ziem przez Shaigana
Bezlitosnego i Kriss de Valnor, skoro piraci grasowali na Morzu
Szarym, a ono w świecie "Thorgala" wydawało się zawsze
być odpowiednikiem Morza Północnego, położonego między
Northlandem a Brytanią. Wydawałoby się również, że skoro cesarz
Magnus zbliża się do ziem znajdujących się pod panowaniem Kriss,
podbił już większą część ziem zamieszkiwanych przez wikingów.
Jestem również ciekaw, czy w dalszej części tej historii pojawi
się jakieś nawiązanie do Northlandu. Nie sposób wyobrazić sobie, żeby
wikingowie z wioski, z której pochodzi rodzina Thorgala, nie brali
udziału w zarysowanym konflikcie.
Trudno mi mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do pracy Giulio de Vity, który z uporem stara się
trzymać swego i udoskonalać warsztat. Rzeczywiście, dostrzegam
progres w jego poczynaniach – włoski artysta czuje się już chyba
bardzo swobodnie w klimatach "Thorgala". Ma zresztą
również sposobność "przerysować" kilka kadrów
narysowanych przez Grzegorza Rosińskiego w ostatnich albumach
"Thorgala", która to retrospekcja wydaje mi się być
akurat zbędna. De Vita nie boi się dynamicznych ujęć, czasami
woli wybrać trudniejsza perspektywę, z pieczołowitością stara
się oddać jak najwięcej detali na rysunkach. W szczególności
podoba mi się mimika postaci, które najczęściej uchwycone są
przez niego z wyrazistym grymasem na twarzy. Z tego, co
zaobserwowałem, na tyle dobrze operuje czernią i bielą, że kolory
nakładane przez Grazę niejednokrotnie psują efekt, jaki
poszczególne kadry czy plansze mają w tuszu. Ciekaw jestem, jaki
byłby rezultat tego, gdyby on sam położył kolory na swoje
rysunki.
Cytując fraszkę
polskiego poety i satyryka Jana Sztaudyngera: "Wszedłem w
sojusz z piekłem, ale się popiekłem", zastanawiam
się, na ile trwałe będą sojusze zawiązane w tym albumie i jakie
będą ich konsekwencje. Mam jednocześnie nadzieję, że Yves Sente
szykuje coś interesującego, ponieważ nieuchronnie nadchodzi czas
konfrontacji dwóch sił, czego skutki mają być istotne dla
kształtu znanego nam świata.
"Kriss de Valnor" album 4: "Sojusze"
Tytuł oryginalny: Alliances
Scenariusz: Yves Sente
Rysunek: Giulio de Vita
Kolory: Graza
Rysunek: Giulio de Vita
Kolory: Graza
Tłumaczenie: Wojtek Birek
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data publikacji: 11.2013
Wydawca oryginału: Le Lombard
Wydawca oryginału: Le Lombard
Liczba stron: 48
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa: miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł
Cena: 22,99 zł/29,99 zł
Jakie jest właściwie imię "tego jedynego boga? Javhus czy Jahvus? Mała literówka ale duża różnica, bardzo duża.
OdpowiedzUsuńWiadomo o jakiego boga chodzi niezależnie od literówki.
OdpowiedzUsuńchyba nie jehova !?
UsuńSkoro mają taką rewelacyjną korektę, jak opowiada Artur Szrejter, przez której sito nie ma prawa "przeciec" jakikolwiek błąd, to skąd ten "babol"? Wiadomo przecież o jakiego boga (czy też Boga) chodzi, nie to było intencją mego pytania, lecz to, skąd ta rozbieżność w pisowni.
OdpowiedzUsuńOk baboli jest w tym komiksie więcej. Po pierwsze tragiczne kolory Grazy, rozumiem, że gubi się w niewyraźnych rysunkach De Vity, ale Biskup który na kolejnych kadrach zmienia się w Kapitana? Czyj tu jest błąd? Kolorysty, rysownika czy tłumacza.
OdpowiedzUsuńSą też inne błędy i literówki, Jolan woła "Strażnik" i tylko ledwo widać, że miało być "Strażniku", przy tak doskonałej korekcie takie błędy się wyłapuje.
Albo książę Auxeterry czy Auxaterry?
Tyle błędów w jednym króciutkim komiksie i za to płacimy od 23 do 30 złotych? Wydawca kpi sobie czytelników!
Błędów jest tu znaaacznie więcej :) Na jednej ze stron Draye ma blond włosy, ale może to tylko światło?
OdpowiedzUsuńDodatkowo, Jolan Ingvildę nazywa Xią - ich imiona są ewidentnie pomylone!!!