wtorek, 12 listopada 2013

Recenzja "Sojuszy"

"Władać czy poddać się władzy?" Dla Kriss de Valnor odpowiedź na to pytanie jest jak najbardziej oczywista, choć przecież to nie o władzę jej zawsze chodziło. Tym, co motywowało czarnowłosą heroinę do działania, a w tym do dokonywania czynów szczególnie nikczemnych, było złoto. Wystarczy przypomnieć sobie jej zachowanie po turnieju łuczniczym, gdy po raz pierwszy pojawiła się w serii na planszach "Łuczników". Zresztą bez ogródek powiedziała o tym w "Klatce", wyznając Thorgalowi, dlaczego go wykorzystała, zmieniając go w Shaigana Bezlitosnego. W "Sojuszach" nie złoto jednak, a właśnie władza jest rzeczą najbardziej pożądaną. Nie tylko przez Kriss.

W czwartym albumie serii na pierwszy plan wysuwają się intrygi. Ich twórcami są ludzie będący bądź aspirujący do bycia u władzy, ale też pojmujący władzę na różne sposoby. A zatem na scenie pojawia się wreszcie cesarz Magnus, postać do tej pory owiana tajemnicą, majestatyczna i zdecydowana, by w imię jednego boga Yahvusa podbić krainy wikingów. Obok niego istotną rolę odgrywa jego wasal, dowodzący niemałą armią książę Auxeterry, choć dużo bardziej wyrazista zdaje mi się być jego żona Gwenda, córka Magnusa. Po przeciwnej stronie znajdują się: do pewnego momentu jeszcze zamaskowany król uzdrowiciel Taljar Sologhonn, nowa królowa ziem północnego wschodu Kriss de Valnor, a także liczni panowie wikińscy, którzy są kuszeni przez obie strony do złożenia im hołdu lennego. Jednym słowem, na terenach północy nastały niespokojne czasy. W tych okolicznościach najważniejsze dla sprawy wikingów jest zjednoczenie się pod jednym władcą, ponieważ tylko jedność może zapewnić odparcie sił wroga nadciągającego od południa. 

Jak się jednak okazuje, obwołanie się królem lub zostanie królową nie wystarcza, aby objąć władzę nad wszystkimi wikingami. Tutaj pretendent lub pretendentka musi spełniać określone warunki. W ten sposób Yves Sente tak prowadzi fabułę komiksu, by obydwojgu przysporzyć trudności w osiągnięciu celu. W takich okolicznościach zawiera się sojusze. Lecz o ile motywacja Jolana do poprowadzenia wikingów w obronie ich ziem oraz wiary wydaje mi się być uzasadniona (aczkolwiek wychowywany przez ojca negującego władzę jako taką nazbyt chętnie nosi koronę), o tyle trudno mi zrozumieć, po co Kriss wikła się w tę całą sytuację. Co innego, gdyby było to uwarunkowane poleceniem wydanym jej przez Freyję, sposobem na odkupienie win i zadośćuczynienie za dotychczasowe zbrodnie.

Po dłuższym zastanowieniu wydaje mi się, że Kriss de Valnor trochę gubi się w tych wszystkich intrygach, zakrojonych przecież na bardzo szeroką skalę. Trudno dostrzec u niej tę samą przebiegłość, cwaniactwo i wyrachowanie, z których była zawsze dobrze znana. Raczej przemawia przez nią niepohamowana chęć do zadawania przemocy, której z zimną krwią nadużywa; być może jest to tak naprawdę przejaw niemocy. Jakby jednak nie spojrzeć, dokonanie czynu godnego królowej nic a nic nie zmieniło i niczego nie nauczyło bohaterki. A tym, co najbardziej w tym wszystkim razi, jest oparta na dziwnie pojmowanym determinizmie postawa Kriss. Otóż, jak sama deklaruje, jako królowa nie może ruszyć z pomocą Anielowi, o którego porwaniu dowiaduje się od kupca Jurowa (ten spotkał na swej drodze Thorgala podróżującego na pokładzie statku miecza). Słowa "Jestem królową, ale nie mogę ocalić własnego syna!" ewidentnie świadczą o tym, że bohaterka nie wyciągnęła żadnej lekcji ze swoich dotychczasowych poczynań. A jeszcze niedawno, budząc się w pałacu Freyi, pierwsze myśli kierowała w kierunku swojego synka, którego powierzyła opiece Aaricii. Zupełnie racjonalne byłoby w tej sytuacji posłać bohaterkę na daleki wschód, by wsparła swoim sprawnym ramieniem Thorgala, lecz scenarzysta wyraźnie daje dowód temu, że dla Kriss nie to jest priorytetem, że są ważniejsze sprawy.

Tymi ważniejszymi sprawami jest wojna religijna, której stawką jest "ocalenie ludzi i wiary ziem północy". Trudno jednak jeszcze w tym momencie mówić o wojnie z prawdziwego zdarzenia. Powiedziałbym raczej, że jest to toczona na ograniczonym polu wojna podjazdowa między siłami Tajlara Sologhonna i wojskiem księcia Auxeterry'ego. Mimo wszystko w tle pobrzmiewa groźba zbliżającej się armii cesarza Magnusa, który nie zna litości dla wyznawców bogów Asgardu. Jednym słowem, na prawdziwe batalie przyjdzie jeszcze z pewnością czas, natomiast w tym kontekście nie sposób nie odnieść się do okładki namalowanej przez Grzegorza Rosińskiego do projektu Giulio de Vity. Nie bardzo rozumiem, dlaczego taka a nie inna scena pojawia się na okładce komiksu, w którym nie ma jej na żadnej z plansz. Jakkolwiek udana, nie pasuje ona do treści albumu, co jest pewnego rodzaju ewenementem. Trudno orzec, prawdopodobnie sytuacja na niej przedstawiona pojawi się dopiero w kolejnej części cyklu.
  
Wracając jeszcze do motywu władzy, w albumie "Klatka" książę Galathorn wyznał Shaiganowi, że bogowie i królowie mówią tym samym językiem, zarazem odczytując runy wypalone na dłoni Thorgala, który wymazał swoje imię z granitowego kamienia znajdującego się w Niewidzialnej Fortecy. Jak się okazuje, Kriss de Valnor również posiadała zdolność czytania, co pozwala jej rozszyfrować tożsamość zamaskowanego króla uzdrowiciela, który ukrywa się pod imieniem Taljara Sologhonna (anagram). Pomijając to, ze znajomość pisma przez Kriss wydaje się być mocno przesadzona (w dodatku gryzie się niejako z faktem, że Jolanowi przyszła ona dużo wolniej i była poprzedzona studiowaniem pisma), jest jeszcze jeden zastanawiający fakt. Otóż Yves Sente i Giulio de Vita wykorzystali do tej zabawy litery łacińskie...

Tego typu kiksy niestety przytrafiają się Sentemu. Na przykład trudno jest mi zrozumieć, skąd przyszło mu na myśl, że w kulturze germańskiej funkcjonują druidzi, związani przecież z kulturą celtycką. Obawiam się, że tego typu brak konsekwencji w trzymaniu się realiów może w przyszłości prowadzić do coraz większych nieścisłości. Już teraz z niepokojem spoglądam na pojawiających się w komiksie wikingów, którzy nie przypominają ani Leifa Haraldsona, ani Gandalfa Szalonego, ani Jorunda Byka.

Mocno zastanawia mnie również geograficzne umiejscowienie akcji. Nie do końca rozumiem, jak to możliwe, że wikingowie z północnego wschodu mogli być ofiarami grabieży dokonywanych u wybrzeży ich ziem przez Shaigana Bezlitosnego i Kriss de Valnor, skoro piraci grasowali na Morzu Szarym, a ono w świecie "Thorgala" wydawało się zawsze być odpowiednikiem Morza Północnego, położonego między Northlandem a Brytanią. Wydawałoby się również, że skoro cesarz Magnus zbliża się do ziem znajdujących się pod panowaniem Kriss, podbił już większą część ziem zamieszkiwanych przez wikingów. Jestem również ciekaw, czy w dalszej części tej historii pojawi się jakieś nawiązanie do Northlandu. Nie sposób wyobrazić sobie, żeby wikingowie z wioski, z której pochodzi rodzina Thorgala, nie brali udziału w zarysowanym konflikcie.

Trudno mi mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do pracy Giulio de Vity, który z uporem stara się trzymać swego i udoskonalać warsztat. Rzeczywiście, dostrzegam progres w jego poczynaniach – włoski artysta czuje się już chyba bardzo swobodnie w klimatach "Thorgala". Ma zresztą również sposobność "przerysować" kilka kadrów narysowanych przez Grzegorza Rosińskiego w ostatnich albumach "Thorgala", która to retrospekcja wydaje mi się być akurat zbędna. De Vita nie boi się dynamicznych ujęć, czasami woli wybrać trudniejsza perspektywę, z pieczołowitością stara się oddać jak najwięcej detali na rysunkach. W szczególności podoba mi się mimika postaci, które najczęściej uchwycone są przez niego z wyrazistym grymasem na twarzy. Z tego, co zaobserwowałem, na tyle dobrze operuje czernią i bielą, że kolory nakładane przez Grazę niejednokrotnie psują efekt, jaki poszczególne kadry czy plansze mają w tuszu. Ciekaw jestem, jaki byłby rezultat tego, gdyby on sam położył kolory na swoje rysunki.

Cytując fraszkę polskiego poety i satyryka Jana Sztaudyngera: "Wszedłem w sojusz z piekłem, ale się popiekłem", zastanawiam się, na ile trwałe będą sojusze zawiązane w tym albumie i jakie będą ich konsekwencje. Mam jednocześnie nadzieję, że Yves Sente szykuje coś interesującego, ponieważ nieuchronnie nadchodzi czas konfrontacji dwóch sił, czego skutki mają być istotne dla kształtu znanego nam świata.


"Kriss de Valnor" album 4: "Sojusze"
Tytuł oryginalny: Alliances
Scenariusz: Yves Sente
Rysunek: Giulio de Vita
Kolory: Graza
Tłumaczenie: Wojtek Birek
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data publikacji: 11.2013
Wydawca oryginału: Le Lombard
Liczba stron: 48
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa: miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł

6 komentarzy:

  1. Jakie jest właściwie imię "tego jedynego boga? Javhus czy Jahvus? Mała literówka ale duża różnica, bardzo duża.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiadomo o jakiego boga chodzi niezależnie od literówki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro mają taką rewelacyjną korektę, jak opowiada Artur Szrejter, przez której sito nie ma prawa "przeciec" jakikolwiek błąd, to skąd ten "babol"? Wiadomo przecież o jakiego boga (czy też Boga) chodzi, nie to było intencją mego pytania, lecz to, skąd ta rozbieżność w pisowni.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ok baboli jest w tym komiksie więcej. Po pierwsze tragiczne kolory Grazy, rozumiem, że gubi się w niewyraźnych rysunkach De Vity, ale Biskup który na kolejnych kadrach zmienia się w Kapitana? Czyj tu jest błąd? Kolorysty, rysownika czy tłumacza.
    Są też inne błędy i literówki, Jolan woła "Strażnik" i tylko ledwo widać, że miało być "Strażniku", przy tak doskonałej korekcie takie błędy się wyłapuje.
    Albo książę Auxeterry czy Auxaterry?
    Tyle błędów w jednym króciutkim komiksie i za to płacimy od 23 do 30 złotych? Wydawca kpi sobie czytelników!

    OdpowiedzUsuń
  5. Błędów jest tu znaaacznie więcej :) Na jednej ze stron Draye ma blond włosy, ale może to tylko światło?
    Dodatkowo, Jolan Ingvildę nazywa Xią - ich imiona są ewidentnie pomylone!!!

    OdpowiedzUsuń