Po powrocie do domu
nieustraszona pogromczyni przerażającego Fenrira musi stawić czoła
bardziej przyziemnym problemom. Ludzie z wioski chcą dać nauczkę
butnej smarkuli, która upokorzyła ich synów. Jakby tego było
mało, nie znajduje ona oczekiwanego oparcia w matce. Aaricia
zdradziła przecież jej ukochanego ojca. Nic więc dziwnego, że
dziewczyna woli obcować z naturą niż z ludźmi. Tymczasem na
horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie – ktoś, kto szuka Louve i
najwyraźniej nie ma wobec niej dobrych zamiarów. Czwarty album
serii autorstwa Yannicka le Pennetiera i Romana Surżenki otwiera nowy
rozdział w życiu córki Thorgala. Z oryginalnymi pomysłami,
płynnie poprowadzoną narracją i ładnymi ilustracjami. Finał tej
historii poprzedzi kulminacyjny album głównej serii, gdzie według
zamysłu mają zbiec się wątki wszystkich najważniejszych
bohaterów żyjących w świecie Thorgala.
„Crow” to dość mroczny album, za czym stoi przede wszystkim tytułowa postać, tajemnicza jednooka łowczyni, uważana przez niektórych za czarną elficę ze Swartalfheimu, która przybywa nie wiadomo skąd w poszukiwaniu dziewczynki potrafiącej porozumiewać się ze zwierzętami. Gdzie się nie pojawia, tam przelana zostaje krew, czy to dziecka, czy to zwierzęcia, czy to dorosłego mężczyzny. Zważywszy na to, że część tych makabrycznych scen rozgrywa się nocą, wyzierająca z plansz komiksu groza jest spotęgowana. Ale już sam początek albumu sugeruje, że świat wikingów widziany oczami francuskiego scenarzysty nabiera kolorytu – trudno przejść obojętnie obok próby odarcia topielca z jedwabnych szat przez bliżej nieznanych Thörna i Ragnę, nawet jeśli w tle widać piękną przyrodę Northlandu.
Najbardziej intrygującą postacią w albumie jest jednak dla mnie nie Crow, lecz drwal niemowa, którego napotyka w lesie ranna Louve. Nietrudno ulec wrażeniu, jakby był on z trochę innej bajki. Bije od niego niesamowity spokój, co wymownie podkreśla fakt, że za każdym razem, kiedy pojawia się w kadrze, trzyma w ustach gałązkę z listkiem. Od jakiegoś czasu brakowało mi tego typu pozytywnej postaci. Wierzę, że rozwinięcie jego wątku będzie interesujące. Mam zresztą nawet pewne przeczucia co do tego, jak Yann poprowadzi tę postać. Oby tylko scenarzysta nie zawiódł moich oczekiwań.
Na szczególną uwagę zasługują relacje między dwiema głównymi bohaterkami serii. Szczególnie ciekawe są dla mnie komentarze, jakie Louve kieruje pod adresem matki. Szybko dorastająca dziewczynka nie tylko jednoznacznie krytykuje rozwiązłość Aaricii, mając cały czas na względzie to, że Thorgal wcale nie zginął. Jej zdaniem fakt, że sprawnie posługuje się łukiem i poluje, stawia ją w pozycji kogoś ważnego w domu, w którym brakuje mężczyzn. Dosadnie wypowiada się również na temat roli kobiety w gospodarstwie domowym. „Nigdy nie będę uległą i posłuszną żoną, która ceruje ubrania swemu chłopu, cierpliwie czekając na jego powrót... jak ty!” – wykrzykuje. Odbieram te słowa nie tylko jako przytyk pod adresem Aaricii, która zawsze była postrzega jako przykładna żona i matka, przez co wydawała się być postacią nieciekawą, ale chyba nawet bardziej dopatrywałbym się w nich znaku obecnych czasów, gdzie trudno kwestionować znaczenie kobiet w utrzymywaniu domów, a pojęcie patriarchatu jest echem dawno minionej epoki. Myślę jednak, że takie stawianie sprawy jest nie do końca sprawiedliwe, ponieważ Aarcia dała się przecież wielokrotnie poznać również jako rozważna kobieta, a jej miłość do męża i dzieci nie powinna być w żaden sposób kwestionowana.
Pozostając jeszcze przy sprawach rodzinnych, mam wrażenie, że Yann trochę zdystansował się od sytuacji z ostatnich plansz „Królestwa chaosu”. I tak oto Aaricia, która bez opamiętania rzuciła się w ramiona Lundgena, nagle zdaje się odzyskiwać rezon i nie jest już taka skora, by robić wszystko to, co podpowiada jej obłudny wiking. Lundgen nieustannie próbuje nią manipulować i najchętniej zabrałby ją z wioski. Nie ukrywam, dobrze widzieć księżniczkę wikingów, córkę Gandalfa Szalonego, w lepszej kondycji psychicznej, aczkolwiek scenarzysta chyba zbyt szybko zmienia nastroje, przez co cała ta sytuacja, od samego początku kontrowersyjna, traci na wiarygodności...
Stały w swoich poczynaniach jest natomiast Lundgen, postać podszyta kłamstwem, dwulicowa i coraz bardziej niebezpieczna. Im dłużej na niego patrzę, tym bardziej go nie cierpię, dlatego też uważam, że jest to udanie nakreślony czarny charakter. Tym bardziej drażni każda sytuacja, kiedy coś mu się udaje, kiedy kolejny z jego szarlatańskich pomysłów ma szansę się ziścić. Oby Yann dał Thorgalowi szansę odpowiednio rozliczyć się z tym podłym człowiekiem.
Pod względem scenopisarskiego rzemiosła „Crow” prezentuje się bardzo udanie. Na czterdziestu sześciu planszach w klarowny i interesujący sposób rozpisane zostało szeroko zakrojone wprowadzenie do dłuższej fabuły, a jednocześnie kontynuowane są wciąż niezakończone wątki z poprzednich trzech części „Louve”. Kwestią dyskusyjną pozostają oczywiście pewne rozwiązania fabularne, które czytelnicy doceniliby w inny sposób, gdyby miały one miejsce w oryginalnej serii, niekoniecznie zaś zaakceptują je w komiksie z logo „Thorgal” na okładce. Na marginesie warto dorzucić, że Yann w dalszym ciągu nie stroni od intertekstualnych nawiązań. Na planszach komiksu występują bracia Karhamasönn, po raz kolejny wspominany jest kowal Lännfeustson, pojawia się nazwa miasta Thaganrög. Wyłapywanie tego typu „smaczków” może być wyzwaniem, może też sprawiać przyjemność, mnie jednak nieszczególnie podoba się ten sposób puszczania oka do czytelnika, ale właśnie dlatego, że nie pasuje mi do „Thorgala”.
Już na pierwszy rzut oka widać, ze plansze „Crow” mają więcej oddechu niż prawie wszystkie pozostałe albumy duetu Yann-Surżenko. Śmiem twierdzić, że wynika to zarówno z doświadczenia (jest to już szósty wspólny album Francuza i Rosjanina), jak również z lepszego rozplanowania historii. Jeśli chodzi o „Louve”, wciąż najbardziej „gęstym” albumem pozostaje „Raissa” (376 kadrów), co moim zdaniem wynika ze zmian scenariuszowych, jakie miały miejsce na etapie projektowania serii. Przejściowa w pierwszym cyklu „Dłoń boga Tyra” liczyła już zdecydowanie mniej kadrów (345), natomiast „Królestwo chaosu”, w którym nacisk położony był szczególnie na spektakularną akcję i rozwiązanie wątku związanego z magiem Azzalepstönem, miało tych kadrów najmniej (317). „Crow” ma kadrów niewiele więcej (326), także otwarcie drugiego cyklu rozpoczyna się zdecydowanie spokojniej i wydaje mi się, że taki rytm opowiadania zostanie utrzymany przez kolejne dwa albumy.
„Crow” to pierwszy album „Louve”, w którym kolory na swoje rysunki nałożył Roman Surżenko, zastępując na stanowisku kolorysty Grażynę Kasprzak i przejmując tym samym całkowitą kontrolę nad warstwą graficzną komiksów sygnowanych jego nazwiskiem. Z racji tego, że akcja komiksu ma miejsce w innej porze roku niż dwóch pierwszych albumów „Młodzieńczych lat”, również kolorowanych przez niego, artysta dobrał inną paletę barw – powiedziałbym, bardziej soczystych. Widać to chyba najbardziej po sposobie kolorowania twarzy i farbowania strojów postaci. Surżenko wyraźnie przyłożył się również do ożywiania teł, czego doskonałym przykładem jest niebo na otwierającym album kadrze. Tym samym rosyjski artysta daje dowód temu, że kolory kładzione na komputerze nie muszą być wcale gorsze od tych robionych ręcznie – wszystko jest kwestią talentu oraz ilości pracy włożonej w dopracowanie tego elementu rysunku.
W moim odczuciu otwarcie drugiego cyklu przygód córki Thorgala całkiem dobrze rokuje na najbliższą przyszłość serii. Widać pomysł na rozwój wydarzeń, także czytelnicy nie powinni narzekać na brak akcji. Jedyny większy problem, jaki dostrzegam, jest taki, że rozszerzanie świata znanego z komiksów Jeana Van Hamme’a może pójść o krok, a nawet o dwa kroki za daleko. Obawiam się, że w wyobraźni Yanna rodzi się pomysł na reinterpretację pewnych aksjomatów dotyczących przeszłości Thorgala, co automatycznie otworzy furtkę na zupełnie nowe rozwiązania, które wcześniej były nie do wyobrażenia. Obawiam się, choć może nie powinienem, bo może się okazać, że pomysły Francuza będą bardzo dobre. Póki co „Crow” pozostawił na mnie dobre wrażenie i z wielką chęcią czekam na kontynuację.
„Crow” to dość mroczny album, za czym stoi przede wszystkim tytułowa postać, tajemnicza jednooka łowczyni, uważana przez niektórych za czarną elficę ze Swartalfheimu, która przybywa nie wiadomo skąd w poszukiwaniu dziewczynki potrafiącej porozumiewać się ze zwierzętami. Gdzie się nie pojawia, tam przelana zostaje krew, czy to dziecka, czy to zwierzęcia, czy to dorosłego mężczyzny. Zważywszy na to, że część tych makabrycznych scen rozgrywa się nocą, wyzierająca z plansz komiksu groza jest spotęgowana. Ale już sam początek albumu sugeruje, że świat wikingów widziany oczami francuskiego scenarzysty nabiera kolorytu – trudno przejść obojętnie obok próby odarcia topielca z jedwabnych szat przez bliżej nieznanych Thörna i Ragnę, nawet jeśli w tle widać piękną przyrodę Northlandu.
Najbardziej intrygującą postacią w albumie jest jednak dla mnie nie Crow, lecz drwal niemowa, którego napotyka w lesie ranna Louve. Nietrudno ulec wrażeniu, jakby był on z trochę innej bajki. Bije od niego niesamowity spokój, co wymownie podkreśla fakt, że za każdym razem, kiedy pojawia się w kadrze, trzyma w ustach gałązkę z listkiem. Od jakiegoś czasu brakowało mi tego typu pozytywnej postaci. Wierzę, że rozwinięcie jego wątku będzie interesujące. Mam zresztą nawet pewne przeczucia co do tego, jak Yann poprowadzi tę postać. Oby tylko scenarzysta nie zawiódł moich oczekiwań.
Na szczególną uwagę zasługują relacje między dwiema głównymi bohaterkami serii. Szczególnie ciekawe są dla mnie komentarze, jakie Louve kieruje pod adresem matki. Szybko dorastająca dziewczynka nie tylko jednoznacznie krytykuje rozwiązłość Aaricii, mając cały czas na względzie to, że Thorgal wcale nie zginął. Jej zdaniem fakt, że sprawnie posługuje się łukiem i poluje, stawia ją w pozycji kogoś ważnego w domu, w którym brakuje mężczyzn. Dosadnie wypowiada się również na temat roli kobiety w gospodarstwie domowym. „Nigdy nie będę uległą i posłuszną żoną, która ceruje ubrania swemu chłopu, cierpliwie czekając na jego powrót... jak ty!” – wykrzykuje. Odbieram te słowa nie tylko jako przytyk pod adresem Aaricii, która zawsze była postrzega jako przykładna żona i matka, przez co wydawała się być postacią nieciekawą, ale chyba nawet bardziej dopatrywałbym się w nich znaku obecnych czasów, gdzie trudno kwestionować znaczenie kobiet w utrzymywaniu domów, a pojęcie patriarchatu jest echem dawno minionej epoki. Myślę jednak, że takie stawianie sprawy jest nie do końca sprawiedliwe, ponieważ Aarcia dała się przecież wielokrotnie poznać również jako rozważna kobieta, a jej miłość do męża i dzieci nie powinna być w żaden sposób kwestionowana.
Pozostając jeszcze przy sprawach rodzinnych, mam wrażenie, że Yann trochę zdystansował się od sytuacji z ostatnich plansz „Królestwa chaosu”. I tak oto Aaricia, która bez opamiętania rzuciła się w ramiona Lundgena, nagle zdaje się odzyskiwać rezon i nie jest już taka skora, by robić wszystko to, co podpowiada jej obłudny wiking. Lundgen nieustannie próbuje nią manipulować i najchętniej zabrałby ją z wioski. Nie ukrywam, dobrze widzieć księżniczkę wikingów, córkę Gandalfa Szalonego, w lepszej kondycji psychicznej, aczkolwiek scenarzysta chyba zbyt szybko zmienia nastroje, przez co cała ta sytuacja, od samego początku kontrowersyjna, traci na wiarygodności...
Stały w swoich poczynaniach jest natomiast Lundgen, postać podszyta kłamstwem, dwulicowa i coraz bardziej niebezpieczna. Im dłużej na niego patrzę, tym bardziej go nie cierpię, dlatego też uważam, że jest to udanie nakreślony czarny charakter. Tym bardziej drażni każda sytuacja, kiedy coś mu się udaje, kiedy kolejny z jego szarlatańskich pomysłów ma szansę się ziścić. Oby Yann dał Thorgalowi szansę odpowiednio rozliczyć się z tym podłym człowiekiem.
Pod względem scenopisarskiego rzemiosła „Crow” prezentuje się bardzo udanie. Na czterdziestu sześciu planszach w klarowny i interesujący sposób rozpisane zostało szeroko zakrojone wprowadzenie do dłuższej fabuły, a jednocześnie kontynuowane są wciąż niezakończone wątki z poprzednich trzech części „Louve”. Kwestią dyskusyjną pozostają oczywiście pewne rozwiązania fabularne, które czytelnicy doceniliby w inny sposób, gdyby miały one miejsce w oryginalnej serii, niekoniecznie zaś zaakceptują je w komiksie z logo „Thorgal” na okładce. Na marginesie warto dorzucić, że Yann w dalszym ciągu nie stroni od intertekstualnych nawiązań. Na planszach komiksu występują bracia Karhamasönn, po raz kolejny wspominany jest kowal Lännfeustson, pojawia się nazwa miasta Thaganrög. Wyłapywanie tego typu „smaczków” może być wyzwaniem, może też sprawiać przyjemność, mnie jednak nieszczególnie podoba się ten sposób puszczania oka do czytelnika, ale właśnie dlatego, że nie pasuje mi do „Thorgala”.
Już na pierwszy rzut oka widać, ze plansze „Crow” mają więcej oddechu niż prawie wszystkie pozostałe albumy duetu Yann-Surżenko. Śmiem twierdzić, że wynika to zarówno z doświadczenia (jest to już szósty wspólny album Francuza i Rosjanina), jak również z lepszego rozplanowania historii. Jeśli chodzi o „Louve”, wciąż najbardziej „gęstym” albumem pozostaje „Raissa” (376 kadrów), co moim zdaniem wynika ze zmian scenariuszowych, jakie miały miejsce na etapie projektowania serii. Przejściowa w pierwszym cyklu „Dłoń boga Tyra” liczyła już zdecydowanie mniej kadrów (345), natomiast „Królestwo chaosu”, w którym nacisk położony był szczególnie na spektakularną akcję i rozwiązanie wątku związanego z magiem Azzalepstönem, miało tych kadrów najmniej (317). „Crow” ma kadrów niewiele więcej (326), także otwarcie drugiego cyklu rozpoczyna się zdecydowanie spokojniej i wydaje mi się, że taki rytm opowiadania zostanie utrzymany przez kolejne dwa albumy.
„Crow” to pierwszy album „Louve”, w którym kolory na swoje rysunki nałożył Roman Surżenko, zastępując na stanowisku kolorysty Grażynę Kasprzak i przejmując tym samym całkowitą kontrolę nad warstwą graficzną komiksów sygnowanych jego nazwiskiem. Z racji tego, że akcja komiksu ma miejsce w innej porze roku niż dwóch pierwszych albumów „Młodzieńczych lat”, również kolorowanych przez niego, artysta dobrał inną paletę barw – powiedziałbym, bardziej soczystych. Widać to chyba najbardziej po sposobie kolorowania twarzy i farbowania strojów postaci. Surżenko wyraźnie przyłożył się również do ożywiania teł, czego doskonałym przykładem jest niebo na otwierającym album kadrze. Tym samym rosyjski artysta daje dowód temu, że kolory kładzione na komputerze nie muszą być wcale gorsze od tych robionych ręcznie – wszystko jest kwestią talentu oraz ilości pracy włożonej w dopracowanie tego elementu rysunku.
W moim odczuciu otwarcie drugiego cyklu przygód córki Thorgala całkiem dobrze rokuje na najbliższą przyszłość serii. Widać pomysł na rozwój wydarzeń, także czytelnicy nie powinni narzekać na brak akcji. Jedyny większy problem, jaki dostrzegam, jest taki, że rozszerzanie świata znanego z komiksów Jeana Van Hamme’a może pójść o krok, a nawet o dwa kroki za daleko. Obawiam się, że w wyobraźni Yanna rodzi się pomysł na reinterpretację pewnych aksjomatów dotyczących przeszłości Thorgala, co automatycznie otworzy furtkę na zupełnie nowe rozwiązania, które wcześniej były nie do wyobrażenia. Obawiam się, choć może nie powinienem, bo może się okazać, że pomysły Francuza będą bardzo dobre. Póki co „Crow” pozostawił na mnie dobre wrażenie i z wielką chęcią czekam na kontynuację.
Komiks można kupić w:
pozdrawiam Pana Jakuba i mam pytanko - kiedy wydanie albumu Thorgala ("głównej serii"), w którym mają się zbiec wątki serii pobocznych i gdzie Louve ma zabić ojca?
OdpowiedzUsuń2017 - prawdopodobnie jesień, bo ostatnio "Thorgal" właśnie na jesieni wychodzi; pozdrawiam! :)
Usuńdziękuję !
OdpowiedzUsuńbosh to ja już bedę po 30-tce
OdpowiedzUsuńja już dawno jestem :)
OdpowiedzUsuńCzy ruda niemowa to przypadkiem nie syn Thorgala?
OdpowiedzUsuńJest taka możliwość...
UsuńJakim cudem?
UsuńZimowy stosunek z Anina
OdpowiedzUsuńCzy można prosic o rozwinięcie myśli z ostatniego akapitu...?
OdpowiedzUsuńJeśli pytanie o redefinicję tego, co zrobił Van Hamme, no to chodzi mi przede wszystkim o pojawienie się tratwy ratunkowej. Jeśli jest to faktycznie tratwa Thorgala, no to burzy to porządek rzeczy ustalony w "Gwiezdnym dziecku", gdzie tratwa miała definitywnie zniknąć, a jedynym, co po niej pozostało była śrubka. Tego typu poszerzanie świata jest trochę niebezpieczne... Zaraz się okaże, że Thjazi miał możliwość znalezienia wielu takich artefaktów...
UsuńJuż świecące kraby dały dowód temu, że Yann chce wejść mocniej w ten fragment przeszłości związany z odnalezieniem Thorgala. Oby nie poszedł za daleko.
@JS [...]Zaraz się okaże, że Thjazi miał możliwość znalezienia wielu takich artefaktów...[...]
UsuńThjazi, jakby bardziej się postarał, to mógłby znaleźć cały statek kosmiczny Slivy na "lodowej wyspie". ;-)
Co do tego, że drwal może być synem Thorgala....
OdpowiedzUsuń... to równie dobrze może być jego odległym przodkiem, którego do Northlandu wysłali ci ludzie w szatach podróżujący w czasie :/
Wszystkie dzieci Thorgala mają jakieś niezwykłe zdolności. Ten drwal też posiada moc: potrafi w magiczny sposób leczyć rany. Dlatego to może być syn Thorgala...
Usuń2 wersje synów.
OdpowiedzUsuń1 wersja autorstwa tłumacza Thorgala na polski ( W.Birek)
2 wersia - moja. Syn Thorgala i Kriss poczęty w czasie 1 ich spotkania ; cykl Kraina Qa.
Po lekturze "Crow" - jestem pozytywnie zaskoczony. W poprzednich albumach, gdzie rysował Surżenko, czegoś mi brakowało. Ostatni album, kto inny koloruje i oddaje thorgalowski klimat. Żaden zeszyt od czasu ostatniego albumu Van Hamme'a i Rosińskiego, nie czytało mi się tak dobrze jak "Crow". Może dlatego też, że ostatnie albumy były przesycone mitologią i innymi tworami, a brakowało, pełnokrwistych bohaterów spośród ludu. Trzymam kciuki za dalsze części serii.
OdpowiedzUsuńTzn poprawka - oczywiście, koloruje sam Surżenko.
OdpowiedzUsuń