środa, 9 maja 2012

Fanart Specjal nr 16: Bartek "godai" Biedrzycki

Ilustrację widoczną obok wykonał Bartek "godai" Biedrzycki, związany z wydawnictwem Dolna Półka, jeden z założycieli zina "Kolektyw", pomysłodawca Polskiego Centrum WebKomiksu (tutaj), twórca serii "Co mówiłem, durniu?" (tutaj). Swoją działalność - nie tylko komiksową - dokumentuje na blogu http://www.gniazdoswiatow.net, jest również autorem podcastu o Batmanie B180 oraz aktualnie prowadzonego podcastu K-Pok (tutaj). Co ciekawe, Bartek jest na świeżo po lekturze pierwszych dziewiętnastu albumów "Thorgala". Dla wielu wydać może się to zaskoczeniem, ale wcześniej nie miał za bardzo do czynienia z tą serią. I oto, co ma do powiedzenia na temat wrażeń związanych z jej lekturą, tytułując swoją wypowiedź "Zaliczyć Thorgala i umrzeć?":

"Muszę zacząć od tego, że okłamałem Szymona z kultury gniewu mówiąc mu, że czytałem w życiu pół albumu "Thorgala". Faktycznie przeczytałem półtora. Drugą historię ze "Zdradzonej czarodziejki" i całego "Alinoe". Ale uświadomiłem to sobie dopiero w zeszłym tygodniu.

Prawdę mówiąc nie wiem, jak to się stało, że ominęło mnie czytanie tej serii na bieżąco. Kiedy kończyły się w Polsce lata 80. i wchodziły na rynek komiksy "z Zachodu" wszyscy moi kumple jarali się "Thorgalem" jak dzisiejsza gimbaza płytami Rycha Pei. Po publikacji "Szninkla" było to zresztą jak najbardziej zrozumiałe. A ja, jakoś tak, nie załapałem zajawki. Zresztą wkrótce nadeszło TM-Semic i kończąc podstawówkę byłem już zatwardziałym spandexiarzem, a w pierwszej LO wystartowałem "Korespondencyjny Fan Club Batmana BATCAVE" (w tamtych czasach internet nie wyglądał tak, jak obecnie, a mnie się nie śniło, że to, o czym czytałem w książce "Hackerzy" może być rzeczywistością).

Prawdą jest, że Thorgal i jego światy nie były mi obce, bo gdy w XXI wieku internet zaczął wyglądać tak, jak obecnie, to nie dało się uniknąć stałej i masywnej ekspozycji - w końcu seria cieszyła się przez dziesięciolecia kultem i ludzi, którzy rzucają słynne "ja to tylko o Thorgalu czytałem za gnoja" są w tym kraju tysiące, może setki tysięcy? Do dzisiaj poznając nowych ludzi słyszę taką deklarację. Podobną zresztą poczyniła kiedyś wobec mnie moja redakcyjna koleżanka z Kultury Liberalnej, która sprezentowała mi 18 albumów o przygodach dzielnego kosmity wychowywanego przez Wikingów, który latał balonem do Ameryki Południowej (nie wiem, kto to powiedział, ale podobne, chociaż bardziej rozbudowane stwierdzenie padło kiedyś bodajże na Forum Gildii - jeśli autor czyta te słowa, to chętnie jego autorstwo uznam).

Dokonaliśmy więc prostej wymiany towarowej - w zamian za torbę ubrań dla noworodka płci męskiej dostałem torbę komiksów. A potem usiadłem i w trzy dni przeczytałem wszystko, co dostałem.

Muszę przyznać otwarcie - doskonale rozumiem zajawkę, jaką na dzieło Van Hamme'a i Rosińskiego łapali dwadzieścia kilka lat temu moi rówieśnicy. Historia jest prosta, sensacyjna, magiczna, narysowana w sposób przyjemny. Przemawia nie tylko do dzieciaka, ale także do dzieciaka tkwiącego w dorosłym facecie. Oczywiście dzisiaj patrzę na nią z dystansu - jak na dobre, rozrywkowe rzemiosło, często lepiej, czasem gorzej odrobione w warsztacie obsługiwanym przez parę prawdziwych zawodowców. I chociaż można zarzucić Jeanowi rozgrywanie stereotypów, to robi to nawet chwilami z pewnym wdziękiem (chociaż nie we wszystkim zgadzam się z popularnymi opiniami - przykładowo album "Wilczyca", nazwany nawet przez kogoś spośród moich znajomych "mistycznym," nie obszedł mnie wcale - ot, mimozowata księżniczka urodziła córkę w wilczej gawrze, jak jej walczący o dobro i pokój facet akurat mordował zbójów; chociaż rozumiem, jako ojciec, który dwukrotnie asystował swoim latoroślom, że wolałby robić akurat coś innego).

Sam Thorgal, jak to istota wyższa, lepsza i unikatowa obarczony jest grzechem Clarka Kenta - momentami do bólu porządny, prawy, bohaterski, niczym Staś Tarkowski. Wybrał sobie za to dziewczynę, której nie powstydziłby się Anakin Skywalker - niby twardą, o błękitnej krwi, a jednak sztampowo wgapioną w ukochanego faceta, za którym pójdzie potulnie dokądkolwiek (z wyjątkiem historii w krainie QA, gdzie pokazała odrobinę pazura, jak Amidala na arenie w Geonosis). Ta dwójka zresztą stoi w opozycji do swoich pobratymców - Aegirson do "władców" z kosmosu, Aaricia zaś do brutalnych zwierząt, jakimi są jej ojciec czy brat i im podobni.

Nie pojąłem też uwielbienia, jakim cieszy się Kriss z Valnoru - być może zadziałał tu kontrast, bo ta baba ma więcej jaj niż ktokolwiek inny w tej serii. Wydaje się być archetypicznym marzeniem każdego chłopca o postaci silnej, bezkompromisowej, stojącej ponad prawem i (może nawet bardziej) jakąkolwiek moralnością. A przy tym ma cycki, a to też nie jest całkiem bez znaczenia.

Dotychczasową lekturę serii zakończyłem na "Niewidzialnej fortecy”. Był to moment o tyle ciekawy, że skądinąd wiem, że teraz wychowanek Leifa, pozbawiony pamięci, ma wreszcie szansę pokazać pazur. Z pewnością więc będę powoli kompletował resztę wydanych dotąd tomów. Jednak nie będzie to raczej paniczne poszukiwanie - tak, jak bardzo cenię sobie komiks stricte sensacyjno-rozrywkowy, jak chociażby "Largo Winch", tak nadal nie jest to trzon moich zainteresowań. Dobrze jednak się stało, że barteru wspomnianego w poprzednich akapitach dokonałem.

Kuba zapytał mnie, czemu na temat fanarta wybrałem właśnie Strażniczkę? To proste. Jest to niezwykle ciekawa postać, jak wszyscy bohaterowie obdarzeni wielką mocą, podlegająca ogromnej presji. Pełno w niej sprzeczności - z jednej strony jest nieśmiertelna, bo od tego zależy los światów, z drugiej - ta nieśmiertelność to zasługa ulotnego artefaktu. Spoczywa na niej ogromna odpowiedzialność, ale pozwala się okpić prostacko z pożądania do śmiertelnika. Jest jednocześnie nieprzystępną, lodową, posągową postacią, z drugiej emanuje pierwotnym, zupełnie niewzniosłym, niemal wyuzdanym erotyzmem. Powraca w serii na tyle często, że można ją uznać za oś obrotu niektórych spraw w Mitgardzie i światach drugich.

Nie no, powyższy akapit to stek bredni. Po prostu lubię rysować kobiety. Ot, tak."

1 komentarz:

  1. Dzisiejsza gimbaza nie jara się raczej już płytami Rycha - to może wyjaśniać, dlaczego Ty nie znałeś wcześniej Thorgala.

    OdpowiedzUsuń