Jeszcze tylko do niedzieli w Muzeum Regionalnym w Stalowej Woli oglądać można wystawę retrospektywną pod tytułem "Grzegorz Rosiński. Mistrz ilustracji i komiksu". We wrześniu ekspozycja trafi do Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej "Manggha" w Krakowie, a w listopadzie do Muzeum Narodowego w Kielcach. Piotr Rosiński, kurator wystawy, zgodził się udzielić odpowiedzi na kilka pytań z nią związanych.
Jak patrzysz na komiks w przestrzeni muzealnej?
Tak samo, jak na ilustrację. Widziałem setki wystaw ilustracji. Komiks jest po prostu formą ilustracji. A gdzie to miałoby być pokazywane, jak nie w muzeum? Widziałem wystawę projektów architektonicznych, projektów scenografii, komiks to dla mnie oczywista rzecz. Ma takie samo prawo być wystawiany w muzeum. Dopóki jest to dziedzina plastyczna i interesuje ludzi, to dlaczego miałby się tam nie znaleźć. Natomiast nie lubię wystaw reprodukcji. Uważam, że są kompletnie zbędne w takich istotnych przestrzeniach wystawowych. Reprodukcję kupujesz sobie w Empiku, po prostu album. Nigdy nie robiłem ojcu wystaw z reprodukcjami. Uważam, że jest to nieinteresujące. Wystawy z reprodukcjami można sobie zrobić gdzieś na korytarzu, jako dekorację, jakiś dodatek do jakiegoś festynu. To jest jak najbardziej sympatyczne, ale to nie jest dla mnie tak naprawdę żadna sprawa. Natomiast wystawa oryginałów... Widziałem, jak w Stalowej Woli ludzie z nosem przy planszach pod światło oglądają, jak się błyszczy tusz czy farba na papierze. To jest fajne.
Ile pracy zajęło Ci, żeby zorganizować to wszystko, co mogliśmy obejrzeć w Stalowej Woli? Jak się robi taką wystawę?
To jest już chyba dziesiąta wystawa, jaką robię ojcu. Nie różni się wiele od poprzednich. Różni się tym, że jest dużo więcej polskich projektów, tych zrobionych w Polsce. I jest pierwsza w Polsce wystawa, którą organizuję. Była taka dużo mniejsza wystawa na festiwalu w Łodzi, ja się nią nie zajmowałem, ale na tę skalę, no to pierwsza. A jak ja to robiłem? Po prostu miałem te rzeczy przygotowane wcześniej, niektóre były już nawet oprawione, niektóre były nawet oprawione w ramy z pierwszej wystawy w Angoulême, czyli to już chyba będzie z dziesięć lat temu. Ja lubię się w tym grzebać później i tak to zbierać. A ile czasu to trwało? Tydzień.
Bity tydzień siedzenia?
No, tak. Poprosiłem Magdę Wielgocką o zmierzenie wszystkich ścian, ona mi wysłała projekt tych ścian i ja sobie to projektowałem, jakbym robił projekt graficzny, każdą ścianę osobno i w zasadzie później to było bardzo wierne temu, co obmyśliłem sobie siedząc w domu. To, co widać, było bardzo wierne tej kompozycji ścian, które sobie zrobiłem w zasadzie nie będąc na miejscu… Byłem w tym muzeum kiedyś, dwa lata temu, przez chwilę, ale nawet nie w tych salach, w których to było wystawiane.
Wystawy w Krakowie i w Kielcach będą się jakoś różniły od tej stalowowolskiej?
Tak. Tego Krakowa to się trochę boję, bo nie za bardzo panuję nad przestrzenią, która tam jest. Ta przestrzeń jest jakaś bardziej modularna. Okazuje się, że można ją przesuwać, że w ogóle można kręcić ścianami na wszystkie strony. I nie za bardzo panuję nad tym po prostu, nie za bardzo to sobie wyobrażam i mam nadzieję, że pani Ania Król, która jest tam kuratorką, pomoże mi w tym. Ona jest wybitną wystawienniczką, wybitną kuratorką, chyba wykłada to nawet na krakowskiej akademii. I tak nie za bardzo chciałbym to sam robić. Pewnie bym sobie z tym poradził, tylko już nie chcę tego robić na odległość, będę musiał tam przyjechać. Zresztą w Stalowej Woli siedziałem tydzień przed wystawą i tam działałem. Tylko "Manggha" jest bardziej skomplikowaną przestrzenią.
A jak porównałbyś przestrzenie Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli oraz Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej "Manggha" do tego, co miało miejsce w tamtym roku w Saint-Ursanne w Szwajcarii?
W Saint-Ursanne to były przypadkowe wnętrza, a nie wnętrza wystawowe. Taka mniejsza, bardzo niska galeryjka w jakimś średniowiecznym budynku; zresztą wszystkie domy tam są średniowieczne... I jakaś taki klasztor. Ale tam to była kupa reprodukcji. Były duże obrazy, było sporo oryginałów, ale było też sporo wydruków. Na korytarzach wisiały wydruki, a w kościele, w kaplicy, duże obrazy przedstawiające Merowingów, które są na korytarzu w Stalowej Woli. Oni to sami zrobili, ale nie mieli żadnego doświadczenia. Te rzeczy były po prostu powieszone. To nie było nic ciekawego, nie było żadnej scenografii, legendy. W kaplicy puszczano film z malowania obrazu z Kriss de Valnor, tylko ciągle mieli z dźwiękiem problemy.
Tak jak w Stalowej Woli, "Manggha" to będzie prawdziwe muzeum. Różne już takie miejsca były. W Conciergerie w Paryżu to była sala wystawowa, która regularnie służy do takich celów, przy samej celi Marii Antoniny i gilotyny, która tam wisi obok. W muzeum komiksu w Brukseli robiłem wystawę, to była specjalna przestrzeń wystawiennicza do wystawiania komiksów, i to była bardzo duża wystawa, ale bez takiej ilości polskich akcentów. Nigdzie nie było tak obszernej wystawy w ogóle. Naprawdę teraz dałem wszystko, co się dało, co się zmieściło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz