poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Wywiad z Piotrem Rosińskim (część 1)

Piotr Rosiński jest z wykształcenia grafikiem, zawodowo zajmuje się projektowaniem graficznym. Od wielu lat odpowiada za wizerunek i promocję "Thorgala", dba o stronę edytorską wszystkich albumów rysowanych przez swojego ojca, organizuje wystawy z jego pracami. Jest pomysłodawcą projektu rozbudowy uniwersum "Thorgala". Syn Grzegorza Rosińskiego zgodził się na dłuższy wywiad na temat pracy nad "Światami Thorgala", ale nie tylko... Oto pierwsza część rozmowy:

Kiedy Twój ojciec rozpoczął pracę nad "Thorgalem" miałeś dziewięć lat. Pamiętasz swój pierwszy kontakt z tym tytułem?

Tak. Pierwszy kontakt to w ogóle nie był "Thorgal", tylko to był "Ragnar". Moje wspomnienia sprzed tylu lat są dosyć mętne, ale pamiętam, że najpierw to miał być "Ragnar" i ojciec się zastanawiał, czy może tak być, skoro on już widział wcześniej Ragnara w jakimś komiksie z lat 50-tych czy 60-tych. To było takie pierwsze spostrzeżenie. Poza tym nie było jeszcze wtedy mowy o żadnych wyjazdach z Polski. Siedzieliśmy w małym mieszkanku na Żoliborzu, na Marymoncie, za dworcem PKS Marymont, w bloku, gdzie ojciec miał maciupeńką pracownię, do której regularnie się włamywałem, żeby w niej posiedzieć, pogrzebać w jakichś jego niedozwolnych dla mnie, dla dzieci w ogóle, skarbach. I przyglądałem się, jak on sobie szkicuje te pierwsze rzeczy związane z "Thorgalem", jak opracowuje jakieś tam postaci. Chwalił się nam tym, ale raczej robił to dla siebie sobie w kącie.

I przesiadywałeś w jego pracowni, przyglądając się temu co robi, czy raczej się włamywałeś do niej potajemnie?

I jedno i drugie. Ojciec zainstalował sobie taki haczyk na samej górze drzwi, żeby dzieciom ciężko było się tam dostać. Ta zasuwka była przy górnej części framugi. No ale krzesła istnieją...

Można powiedzieć, że zostałeś fanem "Thorgala", podobały Ci się te rysunki, te komiksy, czy może były inne fajniejsze rzeczy, które robił Twój ojciec?

Dla mnie to było to samo, kolejna przygoda. Ojciec już wcześniej w "Relaxie" robił historyczne opowiadania o wikingach i dla mnie to było jakieś takie zupełnie naturalne przejście. To nie było nic zupełnie nowego, aczkolwiek dynamika w tym była dosyć zadziwiająca, również dla mnie. Ojciec naprawdę bardzo się przykładał. Zresztą do wszystkiego się przykładał. To zrewolucjonizowało jego rysunek. Kiedyś miał po prostu frajdę, wszyscy ją mieliśmy. Ale ja nie byłem jakimś szczególnym "fanem", bo to jest dla ciebie zupełnie naturalne, jak masz coś takiego w domu.

Jak to było być synem rysownika komiksów?

Fajne było, chodziliśmy sobie z ojcem do KAWu. W KAWie na rogu Poznańskiej i Wilczej, jeśli dobrze pamiętam, bo byłem naprawdę mały wtedy, w redakcji była taka fajna szafa i ja się w tę szafę po prostu wpychałem i wydobywałem sobie z niej "klassikery". Zresztą mnóstwo mieli tam komiksów, takie archiwa wydawnictwa, które od nich wyłudzałem. To samo było na targach książki. Ciągle były u nas jakieś nowe albumy, nowe książki, ponieważ ojciec miał dojście do jakiegoś dystrybutora na Polskę; takiego pseudo dystrybutora, bo przecież w tamtym czasie nie było żadnej dystrybucji tego. "Interpress" to się chyba nazywało. To przede wszystkim dzięki temu, że ojciec był rysownikiem komiksów, u nas były zachodnie książki, których nie było nigdzie i u nikogo. Ja z książkami, pięknymi książkami, miałem do czynienia w PRLu. To było dla mnie frajdą. Megafradją...

Miałeś jakieś przywileje w szkole, związane z tym, że twój ojciec rysował komiksy?

Zero.

To znaczy, że Twoi rówieśnicy nie czytali komiksów?

Nie było żadnego entuzjazmu w moim kierunku związanego z tym faktem, a raczej byli zazdrośni. Zawsze miałem z tym problemy. Nigdy mi to w niczym nie pomagało. Ani wcześniej, ani później. Raczej często było przeszkodą.

Ciągnęło Cię do komiksu, w tym sensie, że mógłbyś zostać twórcą komiksów? Myślałeś o tym?

Nie, w zasadzie nigdy, bo ja nie mam takiej cierpliwości po prostu, żeby zacząć coś i rok nad tym siedzieć, i jeszcze w tym samym stylu. Jestem bardziej impulsywnym projektantem. Lubię być zaskakiwanym przez nowe projekty, bardziej jestem ilustratorem, jak już, niż rysownikiem komiksów. To trzeba by mieć absolutnie niewiarygodną dyscyplinę i cierpliwość, a ja kompletnie tego nie mam. Ani jednego, ani drugiego. Nie mam dyscypliny, takiej żeby jeden jeden styl ciągnąć przez całe życie, a co dopiero jeden album... Ale dziedzin twórczości plastycznej są setki. Ja sobie po prostu wziąłem inne. Projektuję książki.

Czyli idąc na ASP nie myślałeś o tym, żeby kiedyś móc kontynuować pracę swojego ojca.

Nawet do głowy mi nie przyszło. Ja w ogóle niepotrzebnie poszedłem na ilustrację, powinienem był pójść od razu na typografię, bo mnie ilustracja nigdy tak bardzo nie interesowała. Uwielbiam oczywiście oglądać, ale nigdy nie miałem przyjemności w rysowaniu, w ilustrowaniu, bardziej w układaniu, w kompozycji, w typografii czy też fotografii. W tym się czuję najlepiej. Ale żeby rysować, to jakoś za bardzo mi się nie chciało...

A czemu zdecydowałeś na to, żeby studiować w Polsce, a nie w Belgii?

Faktycznie, uległem mitom, które mój ojciec przez lata rozprzestrzeniał; że Warszawska Akademia Sztuk Pięknych jest najlepszą uczelnią plastyczną świata. Nie wiem dlaczego, jakoś nie chciało mi się szukać innych uczelni... To znaczy najpierw studiowałem w Brukseli, w najlepszej belgijskiej szkole – La Cambre. W pewnym momencie różne historie mnie ściągnęły do Warszawy... Zakochałem w córce profesora Majewskiego, który prowadził pracownię projektowania graficznego, wtedy pracownię plakatu i wyjechałem z Belgii. Była to dobra okazja, żeby nie kończyć La Cambre, tylko skończyć studia w Warszawie u Stannego i u Pągowskiej. Byłem ostatnim studentem Teresy Pągowskiej. Pewnie gdyby trochę dłużej została na Akademii, to bym jeszcze malarzem został, grafikiem. Okazało się, że w tym kierunku mam inklinacje i podobno nawet talent. Ale nigdy nie myślałem, żeby rysować komiksy. Nie narysowałem w życiu jednej strony komiksu.

Czyli nawet jako dziecko nie podejmowałeś jakichkolwiek prób?

Nie wiem, może były jakieś jeden, dwa rysunki. Tak jak na okładce pierwszej książki Raczkowskiego tata pokazuje synowi jak się rysuje, to ja miałem dokładnie identycznie: "Tak się rysuje!" Trochę mnie to zniechęcało.

Jakie komiksy czytałeś jako dziecko?

"Blueberry'ego". "Blueberry", "Valerian", "Jérémie" Paula Gillona... Genialna historia o piratach. Na okrągło mogłem ją oglądać, bo czytać jeszcze nie czytałem po francusku; zresztą bardzo długo nie czytałem po francusku – do Belgii wyprowadziliśmy się jak miałem 14 lat. Czyli dla mnie "Blueberry" to było absolutnie to. To było coś niewiarygodnego. W zasadzie to wystarczyło mi do szczęścia. I "Valerian". Dwa takie moje ulubione komiksy.

Czyli "Western" zrobiony przez Twojego ojca był dla Ciebie strzałem w dziesiątkę, bo z tego, co mówisz, rozumiem, że lubisz westerny.

Tak. Lubię mroczne westerny, nie za bardzo te epickie historie. Lubię takie typu "Bez przebaczenia" z Clintem Eastwoodem, takie ciężkie filmy.

A jakie komiksy dzisiaj czytasz?

Nie czytam komiksów.

"Thorgala" czytasz?

No tak, tak. Bo muszę.

I który album jest Twoim zdaniem najlepszy? Albo inaczej, ulubiony?

Oj, uwielbiam "Upadek Brek Zarith". Uwielbiam to. Po prostu wszystko mi się w nim podoba. Rysunek jest genialny, historia świetna, szalona, super. To jest dla mnie najlepszy "Thorgal".

Gdybyś miał wpływ na to, co się działo w serii, co byś zmienił?

Co bym zmienił? Przede wszystkim stworzyłbym Aaricię w sposób bardziej charyzmatyczny, bo ona jest taką babą, babuszką, babolem. Nie wiadomo, czym się stała później. Taką kurą domową... I to nie jest dobry pomysł, bo czemu ma służyć w takiej formie? Po prostu natychmiast Kriss de Valnor stała się najatrakcyjniejszą kobietą w całej tej sadze, a Aaricia jest częścią „promocji” całego "Thorgala", to znaczy zawsze, albo często, pojawia się obok Thorgala i taka przeszkadzajka się z niej zrobiła, a nie pełnowartościowa partnerka.

Jeszcze jedna rzecz, która mnie zawsze wkurza w "Thorgalu", to jest takie wzdychanie do niej. „Moja ukochana, zawsze będę do Ciebie wracał!” To takie "ćwir, ćwir, ćwir" jest strasznie naiwne i sztuczne, zawsze mnie to drażniło.

Co bym zmienił? Ja bym po prostu wcześniej to przypilnował, gdybym się tym interesował, a ja się zająłem "Thorgalem" dopiero od "Barbarzyńcy". Jak dostałem do zatwierdzenia jakieś materiały promocyjne, już w Paryżu wtedy mieszkałem, no to mi szczęka opadła, bo nie zdawałem sobie sprawy, że to jest aż tak złe, co się dzieje dookoła "Thorgala"; że ta promocja jest tak beznadziejna, że jest tak niechlujnie robiona. No i siedziałem ze dwa dni nad tym, a to były takie dossier prasowe dla dziennikarzy... Siedziałem nad tym i się zastanawiałem, jak wytłumaczyć grafikom, których nie znałem, co jest w tym źle, a było tak źle, że siedziałem cały dzień i pisałem. I pomyślałem sobie wtedy, że to jest bez sensu, co ja robię i że ja to powinienem zrobić sam, a nie opowiadać, jak to ma być zrobione. I zrobiłem dziką awanturę, że są niepoważni, że nie można się tak poważną serią zajmować, robić to byle jak i dawać komuś, kto nie ma o tym pojęcia, po prostu robi brzydkie rzeczy. Strasznie się wtedy zdenerwowałem, ponieważ dotarło do mnie, że ja gdzieś tutaj w Polsce próbuję jakieś agencje reklamowe rozkręcać, a tymczasem była wielka robota do zrobienia, nad wielką serią, nad wielkim projektem we Francji. I wtedy się zorientowałem, że od lat po prostu robi to ktoś lewą ręką byle jak. I bardzo szybciutko sprawy wziąłem we własne ręce i zacząłem się zajmować kolejnymi projektami. I od tej pory, od "Barbarzyńcy", robię w zasadzie wszystko to, co jest gdziekolwiek związane z promocją czy wydawaniem "Thorgala" przez Le Lombard.

Kontynuacja rozmowy z Piotrem Rosińskim do przeczytania 27.08.

2 komentarze: