„Człowiek nie wybiera sobie bogów! Za to oni, niestety, często wybierają tych, których chcą gnębić”. Przytoczone słowa nastoletniego Thorgala trafnie oddają naturę bohatera pragnącego przez całe swoje życie odnaleźć spokój w miejscu, gdzie ani źli ludzie, ani kapryśni Asowie nie mogliby decydować o jego losie. Są również dowodem na to, że Yann Le Pennetier rozumie to, kim jest pochodzące z gwiezdnego ludu dziecko usynowione przez Leifa Haraldsona, rzekomy wysłannik Thora, tudzież syn Aegira, zrodzony w wyobraźni Jean'a Van Hamme'a Thorgal Aegirsson.
„Młodzieńcze lata” to seria mająca w zamierzeniu przybliżyć nieznane dotychczas przygody młodego Thorgala, nim ten został przykuty łańcuchami przez nienawidzącego go Gandalfa Szalonego do Pierścienia Umarłych. I tak oto dobrze znanych nam bohaterów odnajdujemy w środku zimy, „jednej z najsurowszych jakie pamiętali najstarsi Wikingowie Północy”. Wojownicy pod dowództwem ich króla długo nie wracają z kolejnej łupieżczej wyprawy, tymczasem starcy, kobiety i dzieci przymierają głodem. Kiedy zasiadający na tronie pod nieobecność ojca Björn i przychylni mu mężczyźni są już gotowi uciec się do ostateczności i złożyć bogom ludzką ofiarę, z ich zdaniem najmniej wartościowego dla społeczności bękarta, w zatoczce pojawiają się trzy wieloryby, których mięso i tłuszcz mogą okazać się zbawienne dla wszystkich. Tyle tylko, że wieloryby zdają się być zwabione śpiewem Thorgala, a ten zdaje się wiedzieć, że nie są to zwykłe zwierzęta. Niedługo potem młody bohater wyrusza w podróż, by ocalić skazane na śmierć... trzy siostry Minkelsönn.
Yann z dużym wyczuciem stara się wkomponować fabułę „Młodzieńczych lat” w lukę narracyjną, jaka powstała pomiędzy historiami z albumu „Aaricia” i albumem „Zdradzona czarodziejka”. Nie ukrywam, wychodzi mu to bardzo dobrze. Już okładka albumu sugeruje, że w komiksie pojawi się nawiązanie do wątku Branki z Dolnej Wieży, a więc Slivii, królowej Wyspy Lodowych Mórz, więzionej przez dziewięć lat przez Gandalfa Szalonego. W komiksie pojawia się także i dużą rolę odgrywa bogini Frigg, małżonka Odyna, która połączyła ze sobą losy Thorgala i Aaricii. Szkoda tylko, że tym razem poznajemy ją i z tej gorszej strony, nie tylko jako opiekunkę dwójki bohaterów, lecz jako kobietę zazdrosną, w dodatku bardzo łatwo ulegającą rozgniewaniu i podatną na podszepty Lokiego. Jej postępowanie trafnie podsumowują słowa Hierulfa Myśliciela, który przestrzega Thorgala, mówiąc mu: „Strzeż się zazdrosnych kobiet. To uczucie czyni jest najsłabszymi... i najbardziej niebezpiecznymi!” Co ciekawe, słowa te zdają się również oddawać charakter Kriss de Valnor, której uczucie zazdrości nie było przecież obce, szczególnie uczucie zazdrości o Thorgala, jakie żywiła wobec Aaricii. To nie jedyne w tym albumie, chociaż chyba najwyraźniejsze, nawiązania do znanych czytelnikom wydarzeń czy postaci. Niestety scenarzysta nie ustrzegł się błędów. Thorgal nie może wykrzykiwać, że jest synem gwiazd, ponieważ nie pamięta tego, że nim jest. Powie mu o tym Slivia w "Wyspie lodowych Mórz", natomiast spotkanie Xargosem, podczas którego dziadek zdradził mu jego prawdziwe pochodzenie, bohater przypomni sobie, dopiero w Mayaxatlu.
Podobnie jak scenarzysta, tak samo rysownik doskonale czuje surowy klimat Nothlandu i charakter żyjących w nim bohaterów. "Młodzieńcze lata" cechuje bardzo zbliżona atmosfera do tej, którą wyczuwało się w albumach „Gwiezdne Dziecko” i „Aaricia”, mamy więc do czynienia z udanym, prawdziwie sentymentalnym powrotem do przeszłości. To niebywałe, ale Roman Surżenko jest bardzo, ale to bardzo bliski budowaniu scenografii i przedstawianiu postaci w sposób, jaki robił to Grzegorz Rosiński. Grymasy twarzy niektórych osób, między innymi Björna, Hierulfa Myśliciela czy bogini Frigg, są niemal identyczne do tych, które już kiedyś widzieliśmy. Wprowadza to oczywiście do komiksu szczególnie potrzebne w tym przypadku poczucie spójności z oryginalną serią (czego brakuje mi w kresce Giulio de Vity), widać też, że Surżenko coraz lepiej czuje się w „Światach Thorgala”, zresztą jest to już jego trzeci album osadzony w tym uniwersum. Co istotne, tym razem to rosyjski artysta sam zajął się kolorami na planszach (w seriach „Louve” i „Kriss de Valnor” kolorystką jest Graza). Uważam, że wyszło mu to bardzo dobrze, trudno też tak naprawdę dostrzec, że mamy do czynienia z barwami kładzionymi przy użyciu komputera. Jednym słowem: klimatcznie, a liczę, że może być jeszcze lepiej.
W komiksie dzieje się dużo, akcja płynie wartko, fabuła jest rozbudowana. Naprawdę trudno odmówić scenariuszowi jak najlepszego wykorzystania czterdziestu-sześciu plansz albumu, co nie zawsze ma miejsce w pozostałych seriach pobocznych. Dialogi są żywe, a postaci wiarygodne. Oczywiście władczy Björn prawdziwie nienawidzi Thorgala, uczuciowa Aaricia troszczy się o wykluczonego ze społeczności ukochanego, a odważny Thorgal postanawia pomóc pokrzywdzonym. Mimo wszystko mam wrażenie, że młodzi bohaterowie zostali narysowani jako zbyt mali na swój wiek. Według moich kalkulacji Thorgal i Björn mają w tym albumie około piętnastu lat, natomiast na ilustracjach wyglądają młodziej. Pozostając przy wieku, należy pamiętać, że między Thorgalem i Aaricią jest przynajmniej sześć lat różnicy, także jeżeli przyjmiemy, że Thorgal ma około piętnastu lat, jego ukochana ma ich dopiero dziewięć. Wspominam o tym tylko dlatego, że pocałunek między bohaterami wydaje się być dość odważnym zabiegiem ze strony scenarzysty, chociaż nie tak odważny, jak inna scena mająca miejsce w tym albumie, scena de facto przypominająca, że Thorgal jest już dojrzałym chłopakiem. Wydaje mi się, że Yann z reguły lubi prowokować, przełamywać pewne tabu, czego wcale nie uważam za błąd, natomiast niekoniecznie zgadza się to z dotychczasowym wizerunkiem serii.
„Trzy siostry Minkelsönn” to album, w którym w zupełnie naturalny sposób funkcjonują elementy mitologiczne. Już w „Louve” Yann udowodnił, że interesuje go konfrontacja bohaterów serii z wątkami zawartymi w podaniach skandynawskich, teraz pokazuje, jak silnie mogą być one splecione z codziennym życiem mieszkańców Northlandu. Mimo wszystko dziwi, że wiodący życie skalda Thorgal, znający tym samym tak dobrze wierzenia Wikingów, nie wie, kim są norny. Uważam to za naturalne, że w sytuacji, kiedy scenarzysta chce przybliżyć czytelnikowi pewne kwestie, wkłada w usta jednych postaci pytania tych kwestii dotyczące, zaś w usta innych postaci odpowiedzi na te pytania. Tyle tylko, że wypada to niezręcznie, kiedy z kontekstu jednoznacznie wynika, że dana postać po prostu nie powinna zadać jakiegoś pytania.
Jak wspomniałem, Yann chętnie sięga do mitologii, tyle tylko, że zamiast w miarę wiernie trzymać się wierzeń Wikingów, zaczyna praktykować niezrozumiały dla mnie melanż charakterystyczny dla współczesnej popkultury. I tak dla przykładu Thorgal śpiewa pieśni, w których wspomina rzekę Styks, obecną przecież w mitologii greckiej, nie skandynawskiej! O wiele większym jednak nadużyciem – bo za to je właśnie uważam – jest powoływanie do życia bogów, których w mitologii w ogóle próżno szukać. Eksklamacja „Na tuzin krzywych bozonów boga Higgsa!” być może jest puszczeniem oka w kierunku tych czytelników, którzy wiedzą, czym jest bozon Higgsa, czyli długo poszukiwana przez fizyków cząsteczka elementarna (dlatego w tym przypadku zdecydowanie lepszym tłumaczeniem byłby epitet „skręcone bozony”, ponieważ - paradoksalnie - jako jedyne cząsteczki elementarne, bozony nie posiadają tak zwanego spinu), natomiast takie podejście tematu wprowadzi w błąd tych wszystkich, którzy nie wiedzą, że mają do czynienia z wyjątkowym poczuciem humoru, a przy okazji erudycją scenarzysty. Drugim takim przykładem jest eksklamacja „Na zatrute jabłko boga Thuringa!”, gdzie pojawia się odwołanie do kolejnego, po Peterze Higgsie, naukowca, tym razem Alana Turinga, matematycznego geniusza, którego śmierć owiana jest tajemnicą. Turinga znaleziono martwego w łóżku, a obok niego leżało niedojedzone jabłko. Turing zmarł w wskutek zatrucia cyjankiem, stwierdzono samobójstwo, ale wspomniane jabłko nie zostało zbadane, więc nie sprawdzono, czy to w nim znajdowała się trucizna. Jakby tego było mało, Turing był wręcz zafascynowany historią Śnieżki i zatrutego jabłka, które Śnieżka dostała od złej czarownicy, co dodaje całej tej historii, nierozwiązanej już od ponad półwiecza, jeszcze silniejszej aury tajemniczości. Owszem, przedstawione wyżej przykłady pokazują, że Yann ma poczucie humoru, tyle tylko, że jakoś niekoniecznie pasuje ono do realiów „Thorgala”. Moim zdaniem, w wymienionych wyżej przypadkach dochodzi do pewnego nadużycia z jego strony.
Mimo wspomnianych zastrzeżeń, jakie chyba słusznie można mieć do scenarzysty, „Młodzieńcze lata” wypadają najbardziej dojrzale i wzbudzają największe emocje spośród trzech dotychczas zaprezentowanych serii ze „Światów Thorgala”. Na pewno ma to związek z tym, że bohaterem komiksu jest właśnie Thorgal, ale chodzi mi przede wszystkim o sposób opowiadania historii. Zachowując klimat albumów sprzed lat, Yann i Surżenko wciągają czytelnika w interesującą i nieznaną dotychczas przygodę Gwiezdnego Dziecka. Liczę, że jej finał będzie równie ciekawy, jak rozpoczęcie.
„Młodzieńcze lata” to seria mająca w zamierzeniu przybliżyć nieznane dotychczas przygody młodego Thorgala, nim ten został przykuty łańcuchami przez nienawidzącego go Gandalfa Szalonego do Pierścienia Umarłych. I tak oto dobrze znanych nam bohaterów odnajdujemy w środku zimy, „jednej z najsurowszych jakie pamiętali najstarsi Wikingowie Północy”. Wojownicy pod dowództwem ich króla długo nie wracają z kolejnej łupieżczej wyprawy, tymczasem starcy, kobiety i dzieci przymierają głodem. Kiedy zasiadający na tronie pod nieobecność ojca Björn i przychylni mu mężczyźni są już gotowi uciec się do ostateczności i złożyć bogom ludzką ofiarę, z ich zdaniem najmniej wartościowego dla społeczności bękarta, w zatoczce pojawiają się trzy wieloryby, których mięso i tłuszcz mogą okazać się zbawienne dla wszystkich. Tyle tylko, że wieloryby zdają się być zwabione śpiewem Thorgala, a ten zdaje się wiedzieć, że nie są to zwykłe zwierzęta. Niedługo potem młody bohater wyrusza w podróż, by ocalić skazane na śmierć... trzy siostry Minkelsönn.
Yann z dużym wyczuciem stara się wkomponować fabułę „Młodzieńczych lat” w lukę narracyjną, jaka powstała pomiędzy historiami z albumu „Aaricia” i albumem „Zdradzona czarodziejka”. Nie ukrywam, wychodzi mu to bardzo dobrze. Już okładka albumu sugeruje, że w komiksie pojawi się nawiązanie do wątku Branki z Dolnej Wieży, a więc Slivii, królowej Wyspy Lodowych Mórz, więzionej przez dziewięć lat przez Gandalfa Szalonego. W komiksie pojawia się także i dużą rolę odgrywa bogini Frigg, małżonka Odyna, która połączyła ze sobą losy Thorgala i Aaricii. Szkoda tylko, że tym razem poznajemy ją i z tej gorszej strony, nie tylko jako opiekunkę dwójki bohaterów, lecz jako kobietę zazdrosną, w dodatku bardzo łatwo ulegającą rozgniewaniu i podatną na podszepty Lokiego. Jej postępowanie trafnie podsumowują słowa Hierulfa Myśliciela, który przestrzega Thorgala, mówiąc mu: „Strzeż się zazdrosnych kobiet. To uczucie czyni jest najsłabszymi... i najbardziej niebezpiecznymi!” Co ciekawe, słowa te zdają się również oddawać charakter Kriss de Valnor, której uczucie zazdrości nie było przecież obce, szczególnie uczucie zazdrości o Thorgala, jakie żywiła wobec Aaricii. To nie jedyne w tym albumie, chociaż chyba najwyraźniejsze, nawiązania do znanych czytelnikom wydarzeń czy postaci. Niestety scenarzysta nie ustrzegł się błędów. Thorgal nie może wykrzykiwać, że jest synem gwiazd, ponieważ nie pamięta tego, że nim jest. Powie mu o tym Slivia w "Wyspie lodowych Mórz", natomiast spotkanie Xargosem, podczas którego dziadek zdradził mu jego prawdziwe pochodzenie, bohater przypomni sobie, dopiero w Mayaxatlu.
Podobnie jak scenarzysta, tak samo rysownik doskonale czuje surowy klimat Nothlandu i charakter żyjących w nim bohaterów. "Młodzieńcze lata" cechuje bardzo zbliżona atmosfera do tej, którą wyczuwało się w albumach „Gwiezdne Dziecko” i „Aaricia”, mamy więc do czynienia z udanym, prawdziwie sentymentalnym powrotem do przeszłości. To niebywałe, ale Roman Surżenko jest bardzo, ale to bardzo bliski budowaniu scenografii i przedstawianiu postaci w sposób, jaki robił to Grzegorz Rosiński. Grymasy twarzy niektórych osób, między innymi Björna, Hierulfa Myśliciela czy bogini Frigg, są niemal identyczne do tych, które już kiedyś widzieliśmy. Wprowadza to oczywiście do komiksu szczególnie potrzebne w tym przypadku poczucie spójności z oryginalną serią (czego brakuje mi w kresce Giulio de Vity), widać też, że Surżenko coraz lepiej czuje się w „Światach Thorgala”, zresztą jest to już jego trzeci album osadzony w tym uniwersum. Co istotne, tym razem to rosyjski artysta sam zajął się kolorami na planszach (w seriach „Louve” i „Kriss de Valnor” kolorystką jest Graza). Uważam, że wyszło mu to bardzo dobrze, trudno też tak naprawdę dostrzec, że mamy do czynienia z barwami kładzionymi przy użyciu komputera. Jednym słowem: klimatcznie, a liczę, że może być jeszcze lepiej.
W komiksie dzieje się dużo, akcja płynie wartko, fabuła jest rozbudowana. Naprawdę trudno odmówić scenariuszowi jak najlepszego wykorzystania czterdziestu-sześciu plansz albumu, co nie zawsze ma miejsce w pozostałych seriach pobocznych. Dialogi są żywe, a postaci wiarygodne. Oczywiście władczy Björn prawdziwie nienawidzi Thorgala, uczuciowa Aaricia troszczy się o wykluczonego ze społeczności ukochanego, a odważny Thorgal postanawia pomóc pokrzywdzonym. Mimo wszystko mam wrażenie, że młodzi bohaterowie zostali narysowani jako zbyt mali na swój wiek. Według moich kalkulacji Thorgal i Björn mają w tym albumie około piętnastu lat, natomiast na ilustracjach wyglądają młodziej. Pozostając przy wieku, należy pamiętać, że między Thorgalem i Aaricią jest przynajmniej sześć lat różnicy, także jeżeli przyjmiemy, że Thorgal ma około piętnastu lat, jego ukochana ma ich dopiero dziewięć. Wspominam o tym tylko dlatego, że pocałunek między bohaterami wydaje się być dość odważnym zabiegiem ze strony scenarzysty, chociaż nie tak odważny, jak inna scena mająca miejsce w tym albumie, scena de facto przypominająca, że Thorgal jest już dojrzałym chłopakiem. Wydaje mi się, że Yann z reguły lubi prowokować, przełamywać pewne tabu, czego wcale nie uważam za błąd, natomiast niekoniecznie zgadza się to z dotychczasowym wizerunkiem serii.
„Trzy siostry Minkelsönn” to album, w którym w zupełnie naturalny sposób funkcjonują elementy mitologiczne. Już w „Louve” Yann udowodnił, że interesuje go konfrontacja bohaterów serii z wątkami zawartymi w podaniach skandynawskich, teraz pokazuje, jak silnie mogą być one splecione z codziennym życiem mieszkańców Northlandu. Mimo wszystko dziwi, że wiodący życie skalda Thorgal, znający tym samym tak dobrze wierzenia Wikingów, nie wie, kim są norny. Uważam to za naturalne, że w sytuacji, kiedy scenarzysta chce przybliżyć czytelnikowi pewne kwestie, wkłada w usta jednych postaci pytania tych kwestii dotyczące, zaś w usta innych postaci odpowiedzi na te pytania. Tyle tylko, że wypada to niezręcznie, kiedy z kontekstu jednoznacznie wynika, że dana postać po prostu nie powinna zadać jakiegoś pytania.
Jak wspomniałem, Yann chętnie sięga do mitologii, tyle tylko, że zamiast w miarę wiernie trzymać się wierzeń Wikingów, zaczyna praktykować niezrozumiały dla mnie melanż charakterystyczny dla współczesnej popkultury. I tak dla przykładu Thorgal śpiewa pieśni, w których wspomina rzekę Styks, obecną przecież w mitologii greckiej, nie skandynawskiej! O wiele większym jednak nadużyciem – bo za to je właśnie uważam – jest powoływanie do życia bogów, których w mitologii w ogóle próżno szukać. Eksklamacja „Na tuzin krzywych bozonów boga Higgsa!” być może jest puszczeniem oka w kierunku tych czytelników, którzy wiedzą, czym jest bozon Higgsa, czyli długo poszukiwana przez fizyków cząsteczka elementarna (dlatego w tym przypadku zdecydowanie lepszym tłumaczeniem byłby epitet „skręcone bozony”, ponieważ - paradoksalnie - jako jedyne cząsteczki elementarne, bozony nie posiadają tak zwanego spinu), natomiast takie podejście tematu wprowadzi w błąd tych wszystkich, którzy nie wiedzą, że mają do czynienia z wyjątkowym poczuciem humoru, a przy okazji erudycją scenarzysty. Drugim takim przykładem jest eksklamacja „Na zatrute jabłko boga Thuringa!”, gdzie pojawia się odwołanie do kolejnego, po Peterze Higgsie, naukowca, tym razem Alana Turinga, matematycznego geniusza, którego śmierć owiana jest tajemnicą. Turinga znaleziono martwego w łóżku, a obok niego leżało niedojedzone jabłko. Turing zmarł w wskutek zatrucia cyjankiem, stwierdzono samobójstwo, ale wspomniane jabłko nie zostało zbadane, więc nie sprawdzono, czy to w nim znajdowała się trucizna. Jakby tego było mało, Turing był wręcz zafascynowany historią Śnieżki i zatrutego jabłka, które Śnieżka dostała od złej czarownicy, co dodaje całej tej historii, nierozwiązanej już od ponad półwiecza, jeszcze silniejszej aury tajemniczości. Owszem, przedstawione wyżej przykłady pokazują, że Yann ma poczucie humoru, tyle tylko, że jakoś niekoniecznie pasuje ono do realiów „Thorgala”. Moim zdaniem, w wymienionych wyżej przypadkach dochodzi do pewnego nadużycia z jego strony.
Mimo wspomnianych zastrzeżeń, jakie chyba słusznie można mieć do scenarzysty, „Młodzieńcze lata” wypadają najbardziej dojrzale i wzbudzają największe emocje spośród trzech dotychczas zaprezentowanych serii ze „Światów Thorgala”. Na pewno ma to związek z tym, że bohaterem komiksu jest właśnie Thorgal, ale chodzi mi przede wszystkim o sposób opowiadania historii. Zachowując klimat albumów sprzed lat, Yann i Surżenko wciągają czytelnika w interesującą i nieznaną dotychczas przygodę Gwiezdnego Dziecka. Liczę, że jej finał będzie równie ciekawy, jak rozpoczęcie.
A czy Thorgal przypadkiem nie dowiedział się o swoim pochodzeniu w Wyspie Lodowych Mórz? Naukowcy nie rzucają się w oczy, ale Styks jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńThorgal dowiedział się od swoim pochodzeniu od Slivii. To fakt. Muszę wyciąć ten niezręcznie brzmiący fragment.
OdpowiedzUsuńProblem w tym, że wersja Slivii jest różna od wersji Xargosa. Ten brak spójności jakoś mnie zawsze zbija z tropu, ponieważ to dopiero w Mayaxatlu Thorgal przypomina sobie tę "właściwą wersję" wydarzeń z przeszłości...
Właśnie, przydałby się wpis na blogu dość jasno opisujący pochodzenie Thorgala, gdyż wydaje mi się, że sam Van Hamme sam się w tym poplątał i wersje Slivii stoją w opozycji do późniejszych albumów.
OdpowiedzUsuńA Thorgal na upartego mógł wykrzyczeć że jej Dzieckiem z Gwiazd. Xargos wykasował wspomnienia Thorgalowi, ale nie wikingom z wioski i nie Aarcii. A Aaricia raczej na pewno dobrze znała historię metalu, który nie istniał. Co z tego, że jeszcze nie było jej na świecie? Nawet jeśli przygoda miała formę snu - Thorgal musiał o tym opowiedzieć Leifowi, przybranej rodzinie a ci głupi nie byli i zapewne umieli łączyć fakty.
Album Gwiezdne Dziecko, strona 20. Tjahzi sugeruje młodemu Thorgalowi, że tratwa może pochodzić z gwiazd. Tak więc Thorgal po skończonej wyprawie do króla Krasnoludów mógł powiedzieć coś nieco komuś. I nawet jeśli zapomniał potem o tym - fama wśród części wikingowego ludu mogła pójść. Tak więc teoretycznie mogło to zaistnieć, ale fakt - to jest mało eleganckie rozwiązanie!
OdpowiedzUsuńMoże faktycznie popracuję w wolnej chwili nad takim tekstem, w którym bym to wszystko rozpisał, wskazując na nieścisłości...
OdpowiedzUsuńZgadza się to, co piszesz. Ale to właśnie dopiero na upartego można próbować dochodzić, że Wikingowie mogli się domyślić, że Thorgal jest z gwiazd. Leifowi się przecież wydawało, że wysłali go bogowie. Noworodek był w tratwie ratunkowej, a ona nie wyglądała jak coś, co mogło latać i spaść z nieba. Zresztą Wikingom nie przyszło by chyba do głowy, że można przylecieć z kosmosu... Władcy według nich pojawili się znikąd, nikt nie mówił o ich siedzibie, że to statek kosmiczny. Gdyby Wikingowie się domyślali takich rzeczy, to zaraz by Thorgala w ofierze złożyli ;)
A przecież Thorgal nigdy nie zapomniał wydarzeń z 'Metalu, który nie istniał'. Wiemy tylko, że innym opowiadał tę historię jako sen. A przecież zarówno Tjahzi, jak i Frigg określili go, jako dziecko z gwiazd. O tym, że dobrze pamiętał Frigg ze swojego 'snu' świadczy dodatkowo wypowiedź z 'Trzech sióstr M.', jakoby bogini zawsze mu sprzyjała. Kto powiedział, że nastolatki wikingów nie mogą do pewnego stopnia wierzyć w swoje sny? :-P Nawet tak rozsądne jak Thorgal.
UsuńNo zgadza się, że Tjahzi domniemywał, że Thorgal mógł przybyć z gwiazd (ten akurat wtedy ziewał), a Frigg nazwała go wprost "dzieckiem gwiazd" (Thorgal w tym momencie jeszcze leżał "zabity" przez Nidhogga), natomiast pozostaje też kwestia uzusu, to znaczy np. walcząc z Bjornem podczas Holmgangi Thorgal nie krzyczał, że da sobie radę, bo jest "synem gwiazd". Thorgal po prostu zwyczajowo tak siebie nie określał, chociaż na przykład Strażniczka Kluczy w "Ponad Krainą Cieni" wyraźnie nazywa go właśnie "synem gwiazd". Dlatego mnie akurat razi to, że nastoletni Thorgal używa wobec siebie takiego właśnie określenia - "syn gwiazd", nawet jeśli w ogóle nie rozumie, co to tak naprawdę znaczy (bo przecież nie rozumie, że Atlantydzi, że statki kosmiczne, że podróż międzyplanetarna).
UsuńZgadzam sie z JS. Od razu przy pierwszym czytaniu albumu zwrócił moją uwagę okrzyk Thorgala, który jest, mówiąc delikatnie, nie na miejscu - nie powinno go tam być. Thorgal nie mógł wiedzieć w tym momencie, że jest dzieckiem gwiazd, ponieważ Xargos wymazał mu to z pamięci. Dopiero od spotkania ze Slivą wiedział "coś niecoś" o swoim pochodzeniu. Nie wierzę, że Thorgal mógł wydać taki okrzyk przypadkowo. To ewidentny błąd scenarzysty, przekonanego, że Thorgal był w tym momencie świadomy swojego pochodzenia. To niejedyny błąd scenarzysty w tym albumie. Jest jeszcze taki, na który nikt do tej pory nie zwrócił uwagi, ale o tym napiszę kiedy indziej. Trochę szkoda, bo uważam, że album trzyma poziom i naprawdę bardzo dobrze stara oddać "klimat thorgalski" znany z dawnych albumów. Bez tych błędów byłoby jeszcze lepiej.
UsuńA czy efektem tego "seksiku" w "Trzech siostrach" nie jest czasem uzdrowiciel z "Czynu godnego królowej" ? Takie prywatne domysły...
OdpowiedzUsuńAkurat tożsamość króla uzdrowiciela jest oczywista. Wiadomo, kto nim jest.
UsuńNo to kto nim jest?
OdpowiedzUsuń[uwaga spojler!]
UsuńWystarczy rozszyfrować anagram: Taljar Sologhonn.
No tak:) ale się wygłupiłem.
OdpowiedzUsuńJak zobaczyłem tekst o bozonach Higgsa i jabłku Turinga to prawie spadłem z kibla. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Uważam to za genialne zagranie scenarzysty, chylę czoła. Z pewnością nie każdemu coś takiego się spodoba, thorgalowscy fundamentaliści mogą to sobie jednak wytłumaczyć darem prekognicji Hierulfa. A propos - czy ktoś może pamięta skąd ten człowiek w ogóle się wziął, oprócz tego, że niby przysłał go Althing?
OdpowiedzUsuńPrzeraziłem się po przeczytaniu "Na tuzin krzywych bozonów boga Higgsa" i „Na zatrute jabłko boga Thuringa!”! Rozumiem humor humorem, ale wprowadzenie takiej niejednorodności do świata Thorgala, jest moim zdaniem niedopuszczalne. To odbiera właściwą temu albumowi powagę. Wcale nie uważam tego za genialne rozwiązane i tak, Ka De, jestem thorgalowskim fundamentalistą, ale nie mogę sobię tego wytłumaczyć darem prekognicji Hierulfa. To zagranie scenarzysty, które nie powinno mieć miejsca w serii. Powinni to usunąć w drugim wydaniu...
OdpowiedzUsuńNa ostatniej stronie jest róg, podarowany przez istotę(kobietę) i są runy na nim, rozszyfrował je ktoś? Albo może wiesz kto nim/nią był?
OdpowiedzUsuńPróbowałem się pobawić z tymi runami. Ale nic sensownego mi nie wyszło. Powtarzają się w tym napisie dwa razy te same runy, więc może jest coś przekombinowane. Ale na pewno się dowiemy, co i jak...
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń