wtorek, 13 września 2016

Recenzja "Królowej czarnych elfów"

Przedsmak tego, co czeka nas w szóstym albumie serii poświęconej losom córki Thorgala Aegirssona, dostaliśmy w chwili, gdy bogini Frigg ukarała Vigrida za bycie niewdzięcznikiem i zesłała go do Svartalfheimu. Teraz wreszcie dowiadujemy się, jaki diabelski plan narodził się w głowie władającej tym światem królowej czarnych elfów i jaką rolę może w nim odegrać upadły bóg. Otóż zamiarem nienawidzących pokoju i lękających się dziennego światła svartalfów jest doprowadzenie do chaosu światów. Aby ich zamiar się ziścił, chcą zniszczyć Ygdrassil, gigantyczny jesion, na którym – zgodnie z nordycką kosmologią – znajduje się wszystkie dziewięć światów znanych Wikingom. Problem w tym, że ścięcie jego korzeni nie jest takie proste. Potrzeba do tego niebywale ostrych toporów, a te mają dla mrocznych elfów wykonać krasnale specjalizujące się w tworzeniu artefaktów o niezwykłych właściwościach. To właśnie dlatego obok wioski wikingów Louve spotyka Thjaziego, który chce prosić Thorgala o pomoc dla zniewolonych ziomków. Nie muszę chyba dodawać, że kiedy pada kwestia dotycząca pochodzącego z innego świata metalu, który mógłby dokonać zniszczenia, ale na szczęście nie istnieje, pojawia się odniesienie "metalu, który nie istniał"... Tak rozpoczyna się nowa ekscytująca przygoda w młodym życiu głównej bohaterki, tym razem zakrojona na bardzo dużą skalę, ponieważ stawką jest równowaga światów. Półtora roku oczekiwania na "Królową czarnych elfów" opłaciło się. Tym bardziej, że Yann bliższy jest tutaj swojej formie z dwóch ostatnich odcinków "Młodzieńczych lat" niż dwóch poprzednich "Louve". Progres jest zawsze mile widziany.

Po krótkim wprowadzeniu w okoliczności, w jakich przyjdzie działać dziewczynce, w której płynie krew Gwiezdnego Ludu, akcja w komiksie nabiera tempa. Zagłębiając się w fabułę daje się odczuć, że Yann nader sprawnie żongluje coraz większą ilością piłeczek-wątków, niezmiennie mając nad nimi pełną kontrolę. Tej umiejętności trudno mu odmówić. Najważniejsze, że splata zatem ze sobą wydarzenia ze wszystkich napisanych przez siebie albumów, co oczywiście działa na jego korzyść, gdyż widać jak na dłoni, że rozbudowywany przez niego świat jest spójny, nawet jeśli niektóre jego decyzje mogą się nie podobać miłośnikom serii. W tej kwestii przewyższa Yvesa Sentego, który moim zdaniem tracił kontrolę nad tym, co się dzieje w pisanych przez niego seriach, mnożąc byty ponad potrzebę.

Yann potrafi też oczywiście zaskakiwać. W tym albumie takie zaskoczenie towarzyszy przede wszystkim postaci Strażniczki Kluczy, którą zdążył wcześniej zmienić w niepokorną wielbicielkę uciech cielesnych – czym mnie mocno podpadł. Pod żadnym pozorem nie chcę psuć zabawy z lektury tym, którzy komiksu jeszcze nie czytali, ale tym razem nietuzinkowy pomysł scenarzysty przypadł mi do gustu, choć znów może wydać się nazbyt oryginalny dla tych, którzy nie lubią zmian. Innych zaskoczeń nie wspomnę. Widać przy okazji, że Francuz stara się grzebać w klasycznych albumach serii, doszukując się w nich puntu zaczepienia. Problem w tym, że raz przychodzi mu to z lepszym, a raz z gorszym skutkiem.

Wciąż jednak przytrafiają mu się dość niezrozumiałe decyzje. Chociażby ta, że na samym początku komiksu dochodzi do ostrej słownej utarczki między matką a córką. Louve zupełnie nie szanuje zdania Aaricii i wręcz pogardliwie odnosi się do rodzicielki, co całkowicie gryzie się z wydźwiękiem finału albumu poprzedniego, gdzie obie padły sobie w ramiona i zdawały się być w jak najlepszej komitywie, czemu sprzyjał oczywiście fakt, iż obie poznały prawdę na temat Thorgala, który nie stracił życia, jak utrzymywał obłudny i podstępny Lundgen. Poruszam tę kwestię głównie dlatego, że niezrozumienie zachowania bohatera lub bohaterki, której mamy kibicować, może wywoływać dysonans. Jakkolwiek nie patrzeć, przewidywalność jest czymś, co sprawia, że przywiązujemy się do postaci reprezentującej konkretną postawę. I nie chciałbym, by w tym przypadku wszystko zostało zrzucone na karb okresu młodzieńczego buntu, przez jaki przechodzi Louve.

W dwóch miejscach Yann ucieka się również do zbyt trywialnego na tej klasy scenarzystę zabiegu, mianowicie urwania w połowie zdania kwestii bohatera, który zamierza powiedzieć coś ważnego. Tym sposobem czytelnik dostaje jasny w odbiorze sygnał, że czeka na niego tajemnica do odkrycia, tyle tylko, że w jednym z tych dwóch przypadków nie doczeka tego na planszach niniejszego albumu... Sztuczka ta jest moim zdaniem nazbyt tania. Tym bardziej, że działa w zasadzie raz. Przy każdej ponownej lekturze komiksu znający ciąg dalszy czytelnik nie dozna działania tego efektu, a to przecież ma znaczenie. Oczywiście Yann nie byłby sobą, gdyby nie pozostawił otwartych kolejnych furtek na przyszłe albumy. W dodatku nie dość, że nie zamknął kilku poprzednich, to nowych jest całkiem wiele. Ale to w końcu dobrze. Saga nabiera w ten sposób kolorytu i staje się bardziej złożona. Obyśmy tylko na kontynuację nie musieli czekać tak długo, jak było w tym przypadku, aczkolwiek zakładając, że Roman Surżenko nie będzie rysował siódmego albumu „Kriss de Valnor” i wróci do rytmu tworzenia dwóch serii ze „Światów Thorgala”, jest ku temu nadzieja.

Patrząc z szerszej perspektywy na wydarzenia, jakich stajemy się świadkami, dochodzę do wniosku, że jako główna bohaterka komiksu Louve ma trochę za mały wpływ na to, co dzieje się wokół niej. Owszem, zgodzę się, że tak szeroko zakrojona intryga może ją zdecydowanie przerastać, jest w końcu tylko dziewczynką z Midgardu, bez względu na pochodzenie i nadludzkie moce. W dodatku należy dodać do równania wielką chęć bogów do zabawy ludzkim losem. Po prostu trochę na wyrost zakładam, że trudno byłoby mi uwierzyć, że bez niczyjej pomocy Louve będzie w stanie dokonać jakiegoś heroicznego czynu. A może nie będzie musiała? Wobec moich wątpliwości co do charyzmy małej bohaterki nadmienić muszę, że w moich oczach najbardziej wyróżniającą się osobowością w tym albumie okazuje się być – trochę nic z tego ni z owego – Vigrid, postać niczym z tragedii antycznej. Nie ukrywam, że to, jak postąpiła z nim bogini Frigg pod koniec „Skalda”, w ogóle mi się nie podobało i zdania nie zmieniam. Uważam, że scenarzysta niesprawiedliwie przedefiniował naturę poczciwego boga-poety z Asgardu. Teraz Vigrid jest kimś innym niż dotychczas, ale paradoksalnie stał się postacią ciekawszą. Pozostaje mi tylko gdybać, jaki los szykuje dla niego Yann. W wywiadzie udzielonym francuskiemu magazynowi Cassemate przyznał, że aby postacie były wiarygodne, muszą cierpieć, a są to słowa mówiące bardzo dużo.

Być może ze względu na aktualną sytuację w Europie Zachodniej, moją uwagę zwrócił delikatnie wpleciony w fabułę motyw religijny. Nie tak dawno w „Thorgalu” Yves Sente wprowadził do serii stojącą w opozycji do zakorzenionego w mitologii nordyckiej politeizmu wiarę w jednego boga – Javhusa, którego wyznawcą jest cesarz Magnus, tymczasem Yann konfrontuje wierzenia wikingów z religią muzułmańską, której wyznawcą Sardham El Kadher, kupiec z Bag Dadhu, oraz małpka Jasmina, od jakiegoś czasu towarzyszka Louve. Francuz nie boi się podejmować tematu, który w ostatnim czasie coraz bardziej dzieli niż łączy ludzi, nie idąc jednak, jak Yves Sente, drogą konfliktu zbrojnego, co krótiego i rzeczowego zestawienia różnic między dwoma wyznaniami. Może jest to właściwa droga, by dawać przykład młodemu pokoleniu czytelników na istnienie różnorodności. Z drugiej strony mam wrażenie, że Jean Van Hamme operował bardziej uniwersalnym językiem – nie poruszał pewnych kwestii zbyt dosłownie, natomiast zawsze znajdował jakąś prawdę, którą chciał dzielić się z czytelnikami. Yann zresztą również nie powstrzymuje się miejscami od wyrażenia głębszej myśli, choćby wtedy, gdy przytaczając słowa wspomnianego wyżej Sardhama El Kadhera mówi, że: „Rozwiązanie każdego problemu kryje się w jego treści”. Stąd wynika pośrednio mój końcowy wniosek na temat jego twórczości, a w szczególności omawianego komiksu.

Zacznę od tego, że trudno mi jednoznacznie stwierdzić, czy mamy do czynienia najlepszym albumem z serii „Louve” w dorobku francuskiego scenarzysty, natomiast mnie podobał się on bardziej niż poprzednie. Tutaj jednak pojawia się wątpliwość, na ile właśnie jego poprzednie dokonania nie warunkują mojej oceny, to znaczy, czy nie przeceniam go, kiedy on po prostu zrobił coś, co podoba mi się bardziej niż wcześniej. Yann nie jest i nie będzie Jeanem Van Hamme'em i wcale nie chce nim być. Musimy się do tego przyzwyczaić. Dlatego też staram się opierać temu, by nostalgia psuła mi przyjemność z lektury, co zresztą doradzam każdemu. Z nostalgią czytam „Gwiezdne dziecko” i historię pierwszego spotkania krasnala o imieniu Thjazi z chłopcem o imieniu Thorgal. Spotkanie trochę inaczej zachowującego się Thjaziego z dziewczynką o imieniu Louve jest odmienne, rozgrywa się w innych okolicznościach i jako takie jest punktem wyjścia dość ciekawej historii.

Słowem podsumowania, „Królowa czarnych elfów” jest albumem treściwym, czym zdecydowanie różni się od dwóch poprzednich odcinków serii. Zawiązuje również bardziej złożoną intrygę, a mając w pamięci pewne wciąż nierozwiązane kwestie (przede wszystkim wprowadzenie postaci niemego drwala), możemy chyba spodziewać się niemałej kumulacji. Te dwa argumenty przemawiają na jego korzyść. No i na koniec kwestia najważniejsza. Otóż siódmy album „Louve” będzie ostatnim przed zbiegnięciem się fabuł dwóch serii równoległych z serią główną – co ma nastąpić w trzydziestym szóstym albumie „Thorgala”. Wszystko wygląda na to, że do tego czasu Yann będzie musiał podprowadzić rozpoczęte przez siebie wątki pod Xaviera Dorisona. Miejmy nadzieję, że wszystko się uda!

"Louve" album 6: "Królowa czarnych elfów"
Tytuł oryginalny: La reine des Alfes noirs
Scenariusz: Yann
Rysunek: Roman Surżenko
Tłumaczenie: Wojtek Birek
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data publikacji: 09.2016
Wydawca oryginału: Le Lombard
Liczba stron: 48
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa: miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł

Komiks można kupić w:
sklep.gildia.pl

9 komentarzy:

  1. Kto będzie rysował 7 album Kriss???

    OdpowiedzUsuń
  2. Roman Surżenko nie będzie rysował siódmego albumu „Kriss de Valnor”?
    Kto będzie nowym autorem?

    OdpowiedzUsuń
  3. A jednak 35 Thorgala będzie nosił tytuł "Szkarłatny Ogień"!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Album niby bardzo dobry, ale jakoś mam mieszane uczucia. Dużo nowych wątków, fabuła pędzi, ale wszystko jeszcze trzyma się kupy. Tylko, że wcześniej to Louve była główną bohaterką, a teraz, trochę jak Thorgal w Kah-Anielu, jest tylko tłem. Dodatkowo scenarzyści nadal pastwią się nad Aaricją. Znowu zeszła na 3 plan i jedyne na co potrafi to apatycznie wyczekiwać Thorgala. Jest jednak nadzieja, że jeszcze pokaże pazur. Oby.

    OdpowiedzUsuń
  5. Najważniejsze, że pająk odrywa jednak znaczącą rolę! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie album bardzo fajny coraz bardziej lubię tą serię. Podobają mi się nowe wątki. Oby tylko nie zostały one zamknięte w jednym 7 albumie Louve. Mnogość wątków może być wykorzystana do kontynuacji serii po 36 albumie - wiele postaci które mogą "wnieść"kolejne ciekawe historie: Skald, Nidggog, Lundgen, nowa i stara Strażniczka Kluczy, Vigrid, Crow, Azalepston...zbyt wiele żeby wszystko zamknąć w jednym albumie. Oby plany P.Rosińskiego (wywiad z 2013 w Thorgalverse) o kontynuacji kilku serii po 36 albumie się utrzymały.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałem ostatnie 3 albumy Louve i to naprawdę świetny komiks. Yann wchodzi w światy Thorgala, daje coś od siebie czerpiąc z przeszłości. Poza dziewczynką powołuje równorzędnych bohaterów i mimo początkowej infantylności to wszystko gra ze sobą.
    Ale ja mam zarzut chyba do tłumacza? Na ostatniej planszy Skalda władca Loth jest przedstawiany jako mężczyzna, natomiast tytuł następnego tomu sugeruje że to królowa! Kto posadził tego babola? Czemu nikt nie pomyślał aby skonsultować to z wydawcą oryginału? Inna rzecz w jaką bawi się tłumacz to masakrowanie czytelnika słowem żeleźce które odmiana na wszelkie sposoby w ustach krasnala Thiazjego. Żeleźce zaś to głowica, obsada topora, a nie samo ostrze. Więc kiedy czytam tą pogmatwaną kwestię - zastanawiam się po co utrudniać czytelnikowi lekturę? Aby go zniechęcić?

    OdpowiedzUsuń