poniedziałek, 15 października 2012

Recenzja "Wyprawy do Krainy Cieni"

O "Wyprawie do Krainy Cieni" mógłbym powiedzieć, że jest to książkowa adaptacja "Thorgala", jednak skłaniałbym się do stwierdzenia, że jest to po prostu książka na motywach serii komiksowej Jeana Van Hamme'a i Grzegorza Rosińskiego. Niestety, nawet mimo takiego podejścia do kontynuacji "Dziecka z gwiazd" Amélie Sarn, trudno mi zrozumieć, dlaczego ma ona taki, a nie inny kształt. Po raz kolejny rozczarowałem się, chociaż naprawdę nie liczyłem na wiele.

Zwracałem na to uwagę przy recenzji pierwszej książki autorstwa francuskiej pisarki i jestem zmuszony podkreślić to po raz kolejny, ponieważ brakuje w niej plastycznych opisów miejsc, w których dzieje się akcja. Na przykład wręcz niemożliwym jest wyobrazić sobie Brek Zarith, lokalizację rozrysowaną przez Grzegorza Rosińskiego z wielu różnych perspektyw i z dbałością o detale. Być może ilustracje polskiego artysty nie pozostawiają wyobraźni czytelników zbyt wielkiego pola do popisu, aczkolwiek dobrze na nią działają. Z kolei opisy francuskiej pisarki nie dają wyobraźni podstaw do zbudowania sobie wyobrażeń kolejnych miejsc. Koniec końców to znajomość komiksowego pierwowzoru pozwala wszystko sobie jakoś w głowie poukładać i nie pogubić się w licznych niedopowiedzeniach.

Brak plastycznych opisów idzie w parze z nieumiejętnością oddania tych najbardziej spektakularnych momentów "Trylogii Brek Zarith". I tak dla przykładu finałowy pojedynek Thorgala z Ewingiem, mający miejsce pod koniec "Czarnej galery", w książce nie robi żadnego wrażenia, przede wszystkim dlatego, że jest skrócony – Thorgal zabija swojego oponenta pierwszą (sic!) wystrzeloną z łuku strzałą. Niestety tego typu skrótów jest więcej. Na pewno zabrakło mi otwierającej sceny z albumu "Upadek Brek Zarith", w której Shardar oczekiwał, że jeden z jego poddanych baronów będzie latał niczym Dedal i Ikar.

Nie chciałbym wyjść na zrzędliwego purystę, ale w drugiej książce Amélie Sarn znajdują się wątki, które są dla mnie po prostu nie do zaakceptowania. Może nie warto czepiać się szczegółów, że wąż Nidhogg ogonów miał dwanaście, a nie trzynaście (w "Dziecku z gwiazd" ich liczba się zgadzała), albo kręcić nosem na to, że brak wplecenia w fabułę obydwu książek wątków zawartych w "Trzech starcach z krainy Aran" ma swoje reperkusje (brak ołowianego klucza na szyi Thorgala), ale teleportujący się Jolan to moim zdaniem jakieś nieporozumienie...

Zastanawia mnie niezmiennie, do odbiorcy w jakim wieku jest w zasadzie kierowana książka. Można założyć, że do młodszego czytelnika. Tylko wtedy trudno zaakceptować między innymi fragment mówiący o tym, że Veronar był jednym z eksperymentów Shardara. Władca rzekomo zabił jego matkę przed połogiem, by sprawdzić, czy dziecko narodzi się z martwej kobiety. Natomiast jeśli chodzi o dorosłego czytelnika, to z kolei wspomniana ubogość opisów może po prostu razić – trudno odczuwać satysfakcję z lektury, gdzie akcja po prostu posuwa się na przód od dialogu do dialogu i od opisu wykonywania jednych czynności do wykonywania kolejnych, bez przyciągania czytelnika czymś więcej. O psychologii postaci nie wspomnę.

Zastanawiam się też dlaczego polski tytuł książki odbiega od tłumaczenia tytułu piątego albumu serii (w języku francuskim obie pozycje mają ten sam tytuł). Nie widzę sensu zmiany. Zresztą w książce w ogóle nie pada nazwa własna Krainy Cieni (tutaj jest ona labiryntami Helu), gdzie Thorgala i Shaniah zesłała za karę Śmierć. Ale to już chyba leżało w gestii autorki, by odpowiednią nazwę własną zastosować.

Książki Amélie Sarn to dla mnie pewnego rodzaju eksperyment. Adaptowanie komiksu na powieść może wydawać się bezzasadne, tak samo jak bezzasadne może wydawać się adaptowanie powieści na komiks, ale nie jest wcale powiedziane, że jest to zabieg z góry skazany na porażkę. Wierzę, że jest to możliwe w stopniu gwarantującym dobrą jakość, jednak potrzeba takiemu przedsięwzięciu zdecydowanie więcej uwagi ze strony autora podejmującego się dosyć ryzykownego zadania, a już na pewno talentu, który broniły jego dzieło przed niedowiarkami wątpiącymi, że coś takiego jest możliwe, bo tych, którzy z zasady są na "nie" i tak się nie przekona. Eksperyment zainicjowany przez Éditions Milan – we współpracy z Le Lombard – zakończył się na drugiej książce. Śmiem twierdzić, że był to zatem eksperyment równie nieudany, co opisane w "Wyprawie do Krainy Cieni" liczne eksperymenty tyrana na tronie Brek Zarith. Na całe szczęście nie mam żalu o to, że nie dowiem się, co przesadnie kreatywna autorka zmieniłaby w epickiej "Sadze Qa".

Nie pozostaje mi nic innego, jak spuentować swoje wrażenia po lekturze tak samo, jak zrobiłem to przy okazji recenzji "Dziecka z gwiazd". Otóż książka, którą odstawiam z niesmakiem na półkę, cieszy mnie jedynie okładką – specjalnie na tę okazję namalowanym przez Grzegorza Rosińskiego obrazem.

"Wyprawa do Krainy Cieni"
Tytuł oryginału: "Thorgal. Au-delà des ombres"
Autor: Amélie Sarn
Tłumaczenie: Joanna Schoen
Wydawca: Egmont Polska
Data publikacji: 09.2012
Wydawca oryginału:  Éditions Milan

Rok wydania oryginału: 10.2010
Liczba stron: 224
Format: 14x28 cm
Oprawa: miękka/twarda
Cena: 29,99 zł/39,99 zł

4 komentarze:

  1. Zgadzam się z recenzją... Bardziej, niż brak plastycznych opisów, boli to, że wiele scen znanych z komiksu jest zmienianych w książce - Ewing w pojedynkę zrównał z ziemią wioskę, a Thorgal zabił go pierwszą strzałą; brak ołowianego klucza; na granicy światów Thorgal wsiada na łódź... Brak słów ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla tych okladek lepiej zainwestowac w Thorgalowe integrale:

    http://www.bdfugue.com/magnum-mini-integrales-magnum-thorgal-t-4-5-et-6
    http://www.bdfugue.com/magnum-mini-integrales-t-1-magnum-thorgal-t1

    OdpowiedzUsuń