Jak to się stało, że Egmont został wydawcą "Thorgala"?
Po raz
pierwszy Egmont zabrał się za Thorgala, kiedy jeszcze w firmie nie
pracowałem. Wydawnictwo zaczęło wtedy publikować kilka serii z
rynku frankofońskiego, w tym "Lucky
Luke’a", "Tintina"
i "Asteriksa".
Szło tu tropem Egmontów skandynawskich (jesteśmy firmą duńską).
Sprzedaż wszystkich tych tytułów, z wyjątkiem "Asteriksa",
okazała się niewystarczająca przy ówczesnych parametrach
kosztowo-cenowych. Szczegółów nie znam. Ówcześni szefowie firmy
zdecydowali zamknąć linię wydawniczą, za wyjątkiem "Asteriksa"
właśnie.
Po "Słonecznym mieczu" i "Niewidzialnej fortecy" nastąpiła trochę dłuższa przerwa w wydawaniu serii... Czy "Thorgal" był tytułem, dla którego warto było ruszyć z kolekcją "KŚK"?
Ta pierwsza
próba miała jednak szczęśliwe konsekwencje. W połowie lat
90-tych pracowałem w radiu i telewizji. Prowadziłem swoje autorskie
programy: "Magazyn
Fantastyki Radia Wa-wa"
i "Fantastykon"
dla Warszawskiego Ośrodka Telewizji. Miałem coś koło 25 lat,
zajmowałem się w tych audycjach nie tylko fantastyką, ale całą
"męską"
kulturą popularną – komiksem, grami rpg, filmami akcji. Między
innymi recenzowałem komiksy Egmontu. A kiedy Grzegorz Rosiński
przyjechał do Polski z okazji premiery "Słonecznego
miecza" i
„Niewidzialnej fortecy”, w siedzibie wydawnictwa przeprowadziłem
z nim długi wywiad telewizyjny, który zajął cały odcinek
"Fantastykonu".
W 1995 roku w Egmoncie zmieniło się kierownictwo, a wraz z nim
odszedł ówczesny redaktor naczelny "Kaczora
Donalda". Egmont szukał
kogoś, kto zna się na komiksach i popkulturze dziecięcej. Byłem
pod ręką. Przyjąłem propozycję. W ciągu dwóch lat udało nam
się z "Kaczora"
zrobić hipergwiazdę rynku prasy dziecięcej (sprzedawaliśmy co
tydzień ponad 200 000 sztuk pisma). Wtedy zaproponowałem szefom
powrót do wydawania komiksów. Nie opierali się zbytnio – sami
lubili je czytać, rynek wydawał się perspektywiczny, to samo
robiły Egmonty w innych krajach. W 1998 roku uruchomiłem pismo
"Świat Komiksu",
rok później "Klub
Świata Komiksu", a w
nim, na samym początku – "Thorgala"
(obok "Slaine’a"
i "Lucky Luke’a").
Czy na wydawcę bestsellerowej serii czekały jakieś przeszkody?
Za mały
nakład wydrukowaliśmy na początku. Przez pierwszy kwartał
zrobiliśmy ze 3 dodruki. Szybko dobiliśmy do 20 000 sprzedanych
kopii. Na pierwszym spotkaniu autorskim z Grzegorzem był problem.
Robiliśmy je w Mazowieckim Domu Kultury na Elektoralnej w Warszawie.
Przyszło tyle ludzi, że w pewnym momencie straż przestała ich
wpuszczać do budynku, bo przekroczone zostały normy pożarowe. Były
więc awantury, oczywiście. To się powtarzało potem i w zasadzie
trwa do dziś – długie kolejki po autografy. W czasie pierwszego
spotkania w Empiku Junior, to był 1998 rok, kolejka schodziła z
trzeciego piętra i ciągnęła się niemal do kina "Atlantic".
Jak duża jest poczytność "Thorgala" w Polsce?
To jeden z
najpopularniejszych polskich komiksów i w zasadzie jedyny
niedziecięcy (obok Tytusa i Kajka), który jest powszechnie
rozpoznawany, nawet przez komiksowych nie-nerdów. Każdego nowego
tomu drukujemy na starcie ok. 20 000 egz. To gigantyczny wynik na
komiksowym rynku, choć gdy porównamy go z bestsellerami
książkowymi, to jest on już tylko bardzo dobry.
Czy na
przestrzeni lat poczytność ulegała zmianom?
Nie. Mamy
starych czytelników, którzy dokupują kolejne tomy dla siebie ale
też dla swoich dzieci. Mamy nowych, którzy dopiero poznają serię.
Wszystkie części cyklu systematycznie dodrukowujemy.
Czemu Egmont decyduje się na wydawanie "Thorgala" zarówno w miękkiej, jak i twardej oprawie?
Kiedyś
wydawaliśmy go tylko na miękko. Więc nowe tomy wydajemy też w tej
postaci, bo są osoby, które tak chcą nadal zbierać serię. Dla
fanów gotowych zapłacić nieco więcej za wyższa jakość
drukujemy wersję twardą.
Dzisiaj "Thorgale" ukazują się nad Wisłą zaraz po tym, jak zostaną opublikowane na Zachodzie - kiedyś trzeba było czekać na to dłużej - ale mimo wszystko polska premiera zawsze odbywa się dopiero po premierze zachodniej. Z czym jest to związane? Nie ma możliwości wydać w Polsce "Thorgala" w tym samym dniu, co w Belgii i we Francji?
Nie. My
znacznie wcześniej musimy zafiksować z dystrybutorami (w
szczególności z Empikiem) datę premiery – bo ona zazwyczaj
związana jest z różnego typu promocjami. Potem nie możemy się
spóźnić z dostawą. A w momencie tych ustaleń datę dostawy
(komiksy drukujemy razem z licencjodawcą poza Polską) znamy "mniej
więcej". Na przykład
teraz (początek października) mamy już potwierdzony termin
promocji nowych tomów "Louve"
i "Kriss de Valnor",
a o dostawie wiemy tylko tyle, że będzie "w
drugiej połowie listopada".
Czyli 16 albo 30. Więc, żeby było bezpiecznie (a przecież
zdarzają się i obsuwy produkcyjne), musimy dać termin wejścia na
rynek w połowie grudnia. Generalnie, myślę jednak, że fani nie
powinni narzekać. Kiedyś czekało się na nowy tom kilka lat, dziś
może z miesiąc. Chyba da się wytrzymać?
Chyba najgłośniejszą „wpadką” Egmontu, że tak to ujmę, związaną z publikacją "Thorgala", było wypuszczenie na rynek "Wyspy lododowych mórz" - nakład został wycofany ze sprzedaży, ale wśród kolekcjonerów cieszący się jakąś popularnością... Czy może zdarzyły się jakieś podobne historie, o których mówi się tylko na korytarzach siedziby wydawnictwa?
Nie z
"Thorgalem".
Kilka innych było. W ciągu ostatnich 17 lat wydaliśmy ponad tysiąc
woluminów. Wpadki musiały się zdarzać.
Piotr Rosiński zdradził, że trwają rozmowy nad grą planszową osadzoną w świecie "Thorgala". Czy można prosić o jakiś komentarz w tej sprawie, czy jest na to jeszcze za wcześnie?
Nie mam nic
więcej do dodania, na razie. Mamy dynamiczny dział gier
planszowych, chcielibyśmy zrobić "Thorgala".
Proszę powiedzieć, jak to się stało, że wydana przez Egmont gra karciana "Thorgal" została porzucona, chociaż w planowano jej poszerzenie?
Po prostu
nie sprzedaliśmy stosownej liczby kart. Pewnie trochę w tym naszej
winy, Egmont nie był wydawnictwem, które dysponowało strukturą i
organizacją przygotowaną do obsługi tego typu produktów
(turnieje, kolekcjonerzy, dystrybucja). Ale i mieliśmy też trochę
pecha, niemal dokładnie w tym samym czasie na rynek trafiła wielka
karcianka fantasy "LOTR"
w polskiej edycji. Poprzednich kilka lat – nic, potem – też bez
karcianek fantasy po polsku. A tu taki potężny konkurent, niemal w
tym samym czasie. Bardzo żałuję, bo myślę, że gra miała
potencjał. Reguły były proste i dynamiczne, planowane dodatki
miały zwiększyć atrakcyjność rozgrywki. Gra miała być w miarę
prosta i dynamiczna, a jednocześnie oddawać nastrój i fabułę
serii. I to się twórcom bardzo udało. Sam bardzo lubiłem w nią
grać, świetnie się przy niej bawili i moi przyjaciele, i dzieci.
Pierwszy dodatek mieliśmy już nawet złamany – dodawał on grze
więcej długofalowej strategii (karty bogów) i nowe typy kart i
postaci (związane z techniką kosmitów). No, ale – nie udało
się.
Wydawca belgijski co rusz przygotowuje dla czytelników wydania specjalne "Thorgali", opatrzone szkicami, tudzież w powiększonym formacie. Czy Egmont miał tego pomysły na tego typu przedruki, czy nasz rynek by nie wchłonął takich ekskluzywnych albumów?
Nie
planujemy takich wydań. To są kosztowne edycje, nasi fani zbierają
już albo wersję SC albo HC, która to robi u nas za tę bardziej
ekskluzywną. Wydaliśmy za to wypasione edycje innych komiksów
Grzegorza Rosińskiego.
A czy w planach Egmontu znajduje się album making of "Swiatów Thorgala"? Znajdują się w nim wywiady z autorami pracującymi w tym uniwersum, zdjęcia, ilustracje, ale także komiksowe plansze, których czytelnicy nie znajdą w żadnym innym albumie.
Nie w tym
roku.
W ogóle podoba się Panu pomysł na poszerzenie uniwersum "Thorgala" o cykle poboczne?
Bardzo mi
się podoba. I jako wydawcy doglądającemu biznesu, i jako
miłośnikowi serii chcącemu ją czytać jak najczęściej. Uważam,
że rozszerzenia doskonale osadzono w uniwersum "Thorgala",
są świetnie rysowane, dobrze napisane. Oczywiście, są elementy,
które podobają mi się mniej, np. Louve rozmawiająca z wilkami
zwykłym balonikowym dialogiem, ale generalnie czytam te komiksy z
wielką frajdą. Sprzedają się niemal tak samo, jak seria
oryginalna.
A jak
podoba się Panu książkowa adaptacja serii, która ukazała się
również nakładem Egmontu? Moim zdaniem pozostawia wiele do
życzenia...
A czego Pan
oczekiwał, prozy jakości Tolkiena czy Martina? To jest po prostu
książkowa adaptacja komiksu – tylko tyle i aż tyle. Wolałbym,
żeby powstały powieści w świecie "Thorgala",
które podają nowe, oryginalne fabuły w tym uniwersum. Wolałbym,
żeby nie zmieniano kanonicznych scen z komiksu. Wolałbym, żeby
seks Thorgala z Aaricią pozostał w pewnym niedopowiedzeniu, tym
bardziej, że powieści mają czytać małe dzieci. Ale to jest tylko
prozatorska adaptacja komiksu.
Pamięta Pan swój pierwszy kontakt z tą serią?
Jasne. Byłem
czytelnikiem "Relaksu".
Uwielbiałem komiksy Rosińskiego o historii Polski. Pierwszy odcinek
"Thorgala"
był jak walnięcie młotkiem w mózg. Miłość od pierwszego
wejrzenia. Czytałem go na okrągło, do dziś pewnie z kilkadziesiąt
razy. To zresztą działa nadal, moje nastoletnie córki i ich
rówieśnicy, którzy stykają się z serią – wsiąkają w nią.
Tam jest wszystko – egzotyczna przygoda, elementarne, głębokie
emocje, klarowne wartościowanie postaw i zachowań, no i wreszcie
wspaniałe rysunki.
Uważam też,
choć w latach 80-tych nie zdawałem sobie z tego sprawy, że
popularność "Thorgala"
w PRLu mogła mieć jeszcze jedną przyczynę, być może wcale nie
zaplanowaną przez twórców. Myśmy (mówię o pokoleniu
dzisiejszych 40-50-latków) dorastali w końcówce tego
komunistycznego syfu. Okłamywano nas, pozbawiano elementarnych
wolności, czasem tłuczono pałami. Uciekaliśmy w literaturę i
muzykę. W przyjaciół i rodzinę. Staraliśmy się jakoś w tym żyć
i urządzić, ale chcieliśmy mieć z tym szajsem i jego włodarzami
jak najmniej wspólnego (no, z wyjątkiem tych działaczyków różnych
czerwonych młodzieżówek, co chcieli mieć dużo wspólnego – tym
nieźle żyło się wtedy, a i teraz nie narzekają). A Thorgal
to konserwatywny anarchista. Przestrzega tradycyjnych wartości,
takich na przykład jak wierność słowu czy lojalność wobec
przyjaciół i rodziny. Ale jednocześnie unika władzy, chce żyć
sam, za dala od niej, najchętniej na jakiejś wyspie. To była
filozofia bliska wielu moim rówieśnikom. Odnajdywaliśmy ją i w
jarocińskiej punkowej muzyce (Dezerter wykrzykiwał: "chcę
być sam zostawcie mnie, odczepcie się"),
i u Zbigniewa Herberta (w rozważaniach pana Cogito, na przykład), i
w polskiej fantastyce naukowej (wielu bohaterów Zajdla). Ale też w
powieściach Dicka, Chandlera, Tolkiena (krasnoludy!), westernach i
"Gwiezdnych wojnach".
Więc dziś myślę, że polubiliśmy tego faceta, bo mieliśmy
podobne marzenia co on – spokojnego życia, w miarę możliwości
jak najdalej od ówczesnych władców świata.
A jaki jest Pana ulubiony album "Thorgala"?
Bardzo lubię
cykl Qa, a pojedynczy ulubiony album to "Władca
gór". Świetna
grafika, ale też fabuła rozpracowująca pętlę czasu z niezwykłą
maestrią. Doceniam tę robotę, i jako czytelnik, i jako pisarz.
Pamiętam, że jako małolat po lekturze tego tomu siadłem nad
kartką papieru i rozrysowałem cały schemat czasowych skoków.
Dwadzieścia lat później zrobiłem to samo z moimi córkami.
Świetna sprawa.
Wreszcie,
jak czuje się Pan jako wydawca tego tytułu?
W ramach "KŚK"
wydawałem komiksy praktycznie wszystkich polskich autorów, których
komiksami zaczytywałem się jako dzieciak. A jakie to uczucie
zamienić młodzieńcze hobby w zawód? Kapitalne, polecam wszystkim.
Jest Pan
wydawcą komiksów, ale też pisarzem. Nad czym Pan pracuje teraz?
W
listopadzie ukaże się moja nowa książka, "Czerwona
Mgła",
której akcja osadzona jest w zniszczonej przez magię Europie, w
końcówce tego stulecia. Ocaleni ludzie, wraz z elfami, walczą z
istotami, które chcą nas wybić lub zniewolić. Główny bohatera
jest takim trochę konserwatywnym anarchistą… Tyle w skrócie.
Kapitalne ilustracje do książki narywał Przemek "Trust"
Truściński.
Dziękuję
za rozmowę.
Dziekujemy za twardookladkowe wydania Thorgali!
OdpowiedzUsuńMoje SC rozpadly sie od nadmiaru czytania... ;)
kolejny świetny wywiad
OdpowiedzUsuńdziękuję
O co chodzi z tą "Wyspą lodowych mórz"?
Dokładnie o to, co jest napisane w tekście:-)
UsuńNa okładce było napisane loDODOwych a nie lodowych.
Serio!:-) Nie wiem jakim cudem to puścili do druku (chyba cały Egmont oślepł rażony solarsteinnem), ale jaja były niesamowite. Idę do empiku a tam na środku cały stolik Thorgali z tytułem "Wyspa lododowych mórz" :D
Ja to mam w ogóle wrażenie, że te poboczne serie uratowały komiksowy segment Egmontu. Zawsze jeden Thorgal w roku był tym zastrzykiem gotówki i można było wydać inne rzeczy, bo Duńczycy widzieli, że komiksy w Polsce przynoszą zysk a w tym roku aż trzy zastrzyki. Czyli 50 000 - 60 000 zamiast 18 000 - 20 000 sprzedanych nowych Thorgali.
OdpowiedzUsuńCiekawe ile prawdy w tym co napisałem wyżej...:-)
O to: http://i88.photobucket.com/albums/k183/Magic76/Wyspa.jpg
OdpowiedzUsuńKilkanaście osób z Egmontu przygotowywało to wydanie i żadna nie zauważyła błędu w tytule na okładce - co ciekawe na stronie tytułowej tytuł napisany jest poprawnie. W momencie zauważenia pomyłki cały błędnie wydrukowany nakład został wycofany, choć wcale nie szybko, jeszcze dość długo potem można było go kupić w Empiku. A chętnych było całkiem sporo :)
Mam pytanie do Pana Tomasza Kołodziejczaka:
OdpowiedzUsuń"Z jakich względów zdecydowano się, że litery w Thorgalu będą wpisywane komputerowo?".
Najlepszym liternikiem był człowiek z pierwsyzm wydaniu "Piętna wygnańców: i "Korony ogotaia". Ogólnie zresztą pismo komputerowe to nie to samo, to wpisywane ręcznie. To drugie tworzy klimat komiksu.
Rozumiem czcionkę mechaniczną w "Zemście hrabiego...", ale trochę nie mogłem nawyknąć do komputera w starych Thorgalach.
Bardzo dobre liternictwo miał też człowiek, któy wipisywał tekst w serii "Lanfeust z Troy". Potrafił wypośrodkować zdania w dymku. Był niesamowity. (Gdyby nie przepiękne rysunki, to możnby się było sycić samymi literami.) Ale w kontynuacji ("L w Kosmosie") zastąpił go komputer :(
OdpowiedzUsuńŚwietnym liternikiem jest także Gawronkiweicz. Nawet z czasów "Achting Ziegl". To dla mnie numer jeden, choć do Thorgala mógłby nie pasować... być może...
...może kiedyś na blogu "Thorgalverse" zostanie podjęty temat liretnictwa w serii Thorgal i twórczości Mistrza. Zarówno w wersji oryginalnej, jak i rodzimej, polskiej. Pamiętam, np. że G. Rosiński wspomniał, że dla "Zemsty h. Skarbka" wymyślił swoje własne litery, bo mu jego zwykła czcionka nie pasowała do malarskich plansz.
Jeśli jest to możliwe, to prosze o podięcie tematu :-)
Pozdrawiam
ŁK
Tytuł albumu Gawronkiewicza, to "Achtung Zelig".
UsuńPozwolę sobie nawiązać do dwóch elementów wypowiedzi pana Tomasza.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim kwestia nieszczęsnej karcianki, która rzeczywiście miała potencjał, jednak jego niewykorzystanie to nie jest żaden czynnik siły wyższej, czy innego "pecha". To po prostu zwyczajny brak profesjonalizmu i wyobraźni, drogi panie Tomaszu. Wierzę, że miał Pan i dobre chęci i energię do wprowadzenia w życie zamysłu, jednak wypuszczenie na rynek niedopracowanego produktu, który co najwyżej mógł nosić nazwę "wersji beta", prosił się sam o katastrofę.
Raził przede wszystkim niechlujny dobór obrazków do poszczególnych kart (ze słynnym 'końskim zadem' Kriss de Valnor, główną kartą promocyjną wywołującą zażenowanie lub salwy śmiechu) i ogólnie uboga szata graficzna kart.
Konkurencja? Każdy, kto choć trochę orientuje się w świecie mediów fantastyki (a cóż dopiero profesjonalny wydawca) powinien doskonale wiedzieć, że szykowane kinowe premiery "Władcy Pierścieni" pociągną za sobą wysyp serii gier na podstawie filmu, z karcianką na czele, która była bardzo starannie zapowiadana (z premierą jeszcze przed samym filmem). Egmont miał doskonałą okazję obserwacji profesjonalnej oprawy dystrybucyjno-reklamowej karcianego LOTR-a, w ramach której w największych ośrodkach, m. in. w polskich miastach, producent (firma Decipher, sławna z karcianych "Gwiezdnych Wojen") rozkręciła całe sztaby ludzi organizujących bazę turniejową i promujących grę - wszystko z wielką energią i starannością. I proszę nie rozśmieszać ludzi wspominaniem 'polskiej wersji językowej', która akurat okazała się totalną kompromitacją. Tutaj akurat powinien Pan, panie Tomaszu, być wdzięczny wyjątkowo nieudolnemu polskiemu dystrybutorowi - ISA - za skuteczne podcinanie skrzydeł własnej dystrybucji (fenomen krajowej autodestrukcji) i systematyczne dobijanie karcianego LOTR-a w Polsce. Dzięki takiemu rozwojowi sytuacji, już w 2005 r. można było śmiało wejść na nasz rynek z "Thorgalem", jako nową karcianką, a do tego czasu uczyć się na sukcesach i błędach dystrybucyjnych konkurenta i jednocześnie spokojnie dopracowywać merytorycznie i stylistycznie własny produkt. Zamiast tego doświadczyliśmy 'profesjonalnych' kart 'promocyjnie' wypadających na podłogę z czasopism, do których były podłączone, brak poważnego zaangażowanie w dystrybucję (którą można było przecież efektownie połączyć z promocją samych komiksów) itd. itp. I tak otrzymaliśmy w sklepach półprodukt, po który niechętnie sięgali nawet fani komiksu.
Druga sprawa, to dygresja do "zamieniania młodzieńczego hobby w zawód", co pan Tomasz był łaskaw "polecić wszystkim". Podejrzewam, że mało który człowiek na świecie nie chciałby połączyć swojego zamiłowania z pracą zawodową i mieć z tego jeszcze godziwe źródło utrzymania. Niestety proza życia tylko niewielu ludziom pozwala na tak szczęśliwy obrót sytuacji, z wielorakich przyczyn. Panu akurat się powiodło, panie Tomaszu (z czego się szczerze cieszę), nie sądzę jednak, by musiał Pan promować szczególnie ten styl życia - każdy marzy o pasjonującej i wartościowej pracy.
Przepraszam za te gorzkie słowa, jednak zapewniam, iż nie są one formą ataku personalnego, jedynie garścią nieco posępnych refleksji. Życzę wszystkiego dobrego, zwłaszcza w związku arcyciekawą inicjatywą serii pobocznych "Thorgala".