piątek, 12 października 2012

Wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem

Tomasz Kołodziejczak jest szefem komiksowego działu w wydawnictwie Egmont Polska, gdzie pełnił między innymi rolę redaktora naczelnego pisma "Świat Komiksu" i uruchomił "Klub Świata Komiksu".  Oprócz tego jest pisarzem science-fiction i fantasy, za powieść "Kolory sztandarów" otrzymał Nagrodę im. Janusza A. Zajdla. Przez lata zajmował się również publicystyką. Na swoim koncie ma także scenariusze komiksowe, wśród nich scenariusz do pełnometrażowego komiksu "Darlan i Horwazy. Złoty Kur" (z ilustracjami Krzysztofa Kopecia"). Jednym słowem: człowiek instytucja, za co został uhonorowany odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej. Pan Tomasz zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań związanych z wydawaniem "Thorgala" w Polsce.

Jak to się stało, że Egmont został wydawcą "Thorgala"?

Po raz pierwszy Egmont zabrał się za Thorgala, kiedy jeszcze w firmie nie pracowałem. Wydawnictwo zaczęło wtedy publikować kilka serii z rynku frankofońskiego, w tym "Lucky Luke’a", "Tintina" i "Asteriksa". Szło tu tropem Egmontów skandynawskich (jesteśmy firmą duńską). Sprzedaż wszystkich tych tytułów, z wyjątkiem "Asteriksa", okazała się niewystarczająca przy ówczesnych parametrach kosztowo-cenowych. Szczegółów nie znam. Ówcześni szefowie firmy zdecydowali zamknąć linię wydawniczą, za wyjątkiem "Asteriksa" właśnie.

Po "Słonecznym mieczu" i "Niewidzialnej fortecy" nastąpiła trochę dłuższa przerwa w wydawaniu serii... Czy "Thorgal" był tytułem, dla którego warto było ruszyć z kolekcją "KŚK"?

Ta pierwsza próba miała jednak szczęśliwe konsekwencje. W połowie lat 90-tych pracowałem w radiu i telewizji. Prowadziłem swoje autorskie programy: "Magazyn Fantastyki Radia Wa-wa" i "Fantastykon" dla Warszawskiego Ośrodka Telewizji. Miałem coś koło 25 lat, zajmowałem się w tych audycjach nie tylko fantastyką, ale całą "męską" kulturą popularną – komiksem, grami rpg, filmami akcji. Między innymi recenzowałem komiksy Egmontu. A kiedy Grzegorz Rosiński przyjechał do Polski z okazji premiery "Słonecznego miecza" i „Niewidzialnej fortecy”, w siedzibie wydawnictwa przeprowadziłem z nim długi wywiad telewizyjny, który zajął cały odcinek "Fantastykonu". W 1995 roku w Egmoncie zmieniło się kierownictwo, a wraz z nim odszedł ówczesny redaktor naczelny "Kaczora Donalda". Egmont szukał kogoś, kto zna się na komiksach i popkulturze dziecięcej. Byłem pod ręką. Przyjąłem propozycję. W ciągu dwóch lat udało nam się z "Kaczora" zrobić hipergwiazdę rynku prasy dziecięcej (sprzedawaliśmy co tydzień ponad 200 000 sztuk pisma). Wtedy zaproponowałem szefom powrót do wydawania komiksów. Nie opierali się zbytnio – sami lubili je czytać, rynek wydawał się perspektywiczny, to samo robiły Egmonty w innych krajach. W 1998 roku uruchomiłem pismo "Świat Komiksu", rok później "Klub Świata Komiksu", a w nim, na samym początku – "Thorgala" (obok "Slaine’a" i "Lucky Luke’a").

Czy na wydawcę bestsellerowej serii czekały jakieś przeszkody?

Za mały nakład wydrukowaliśmy na początku. Przez pierwszy kwartał zrobiliśmy ze 3 dodruki. Szybko dobiliśmy do 20 000 sprzedanych kopii. Na pierwszym spotkaniu autorskim z Grzegorzem był problem. Robiliśmy je w Mazowieckim Domu Kultury na Elektoralnej w Warszawie. Przyszło tyle ludzi, że w pewnym momencie straż przestała ich wpuszczać do budynku, bo przekroczone zostały normy pożarowe. Były więc awantury, oczywiście. To się powtarzało potem i w zasadzie trwa do dziś – długie kolejki po autografy. W czasie pierwszego spotkania w Empiku Junior, to był 1998 rok, kolejka schodziła z trzeciego piętra i ciągnęła się niemal do kina "Atlantic".

Jak duża jest poczytność "Thorgala" w Polsce?

To jeden z najpopularniejszych polskich komiksów i w zasadzie jedyny niedziecięcy (obok Tytusa i Kajka), który jest powszechnie rozpoznawany, nawet przez komiksowych nie-nerdów. Każdego nowego tomu drukujemy na starcie ok. 20 000 egz. To gigantyczny wynik na komiksowym rynku, choć gdy porównamy go z bestsellerami książkowymi, to jest on już tylko bardzo dobry.

Czy na przestrzeni lat poczytność ulegała zmianom?

Nie. Mamy starych czytelników, którzy dokupują kolejne tomy dla siebie ale też dla swoich dzieci. Mamy nowych, którzy dopiero poznają serię. Wszystkie części cyklu systematycznie dodrukowujemy.

Czemu Egmont decyduje się na wydawanie "Thorgala" zarówno w miękkiej, jak i twardej oprawie?
Kiedyś wydawaliśmy go tylko na miękko. Więc nowe tomy wydajemy też w tej postaci, bo są osoby, które tak chcą nadal zbierać serię. Dla fanów gotowych zapłacić nieco więcej za wyższa jakość drukujemy wersję twardą.

Dzisiaj "Thorgale" ukazują się nad Wisłą zaraz po tym, jak zostaną opublikowane na Zachodzie - kiedyś trzeba było czekać na to dłużej - ale mimo wszystko polska premiera zawsze odbywa się dopiero po premierze zachodniej. Z czym jest to związane? Nie ma możliwości wydać w Polsce "Thorgala" w tym samym dniu, co w Belgii i we Francji?

Nie. My znacznie wcześniej musimy zafiksować z dystrybutorami (w szczególności z Empikiem) datę premiery – bo ona zazwyczaj związana jest z różnego typu promocjami. Potem nie możemy się spóźnić z dostawą. A w momencie tych ustaleń datę dostawy (komiksy drukujemy razem z licencjodawcą poza Polską) znamy "mniej więcej". Na przykład teraz (początek października) mamy już potwierdzony termin promocji nowych tomów "Louve" i "Kriss de Valnor", a o dostawie wiemy tylko tyle, że będzie "w drugiej połowie listopada". Czyli 16 albo 30. Więc, żeby było bezpiecznie (a przecież zdarzają się i obsuwy produkcyjne), musimy dać termin wejścia na rynek w połowie grudnia. Generalnie, myślę jednak, że fani nie powinni narzekać. Kiedyś czekało się na nowy tom kilka lat, dziś może z miesiąc. Chyba da się wytrzymać?

Chyba najgłośniejszą „wpadką” Egmontu, że tak to ujmę, związaną z publikacją "Thorgala", było wypuszczenie na rynek "Wyspy lododowych mórz" - nakład został wycofany ze sprzedaży, ale wśród kolekcjonerów cieszący się jakąś popularnością... Czy może zdarzyły się jakieś podobne historie, o których mówi się tylko na korytarzach siedziby wydawnictwa?

Nie z "Thorgalem". Kilka innych było. W ciągu ostatnich 17 lat wydaliśmy ponad tysiąc woluminów. Wpadki musiały się zdarzać.

Piotr Rosiński zdradził, że trwają rozmowy nad grą planszową osadzoną w świecie "Thorgala". Czy można prosić o jakiś komentarz w tej sprawie, czy jest na to jeszcze za wcześnie?

Nie mam nic więcej do dodania, na razie. Mamy dynamiczny dział gier planszowych, chcielibyśmy zrobić "Thorgala".

Proszę powiedzieć, jak to się stało, że wydana przez Egmont gra karciana "Thorgal" została porzucona, chociaż w planowano jej poszerzenie?

Po prostu nie sprzedaliśmy stosownej liczby kart. Pewnie trochę w tym naszej winy, Egmont nie był wydawnictwem, które dysponowało strukturą i organizacją przygotowaną do obsługi tego typu produktów (turnieje, kolekcjonerzy, dystrybucja). Ale i mieliśmy też trochę pecha, niemal dokładnie w tym samym czasie na rynek trafiła wielka karcianka fantasy "LOTR" w polskiej edycji. Poprzednich kilka lat – nic, potem – też bez karcianek fantasy po polsku. A tu taki potężny konkurent, niemal w tym samym czasie. Bardzo żałuję, bo myślę, że gra miała potencjał. Reguły były proste i dynamiczne, planowane dodatki miały zwiększyć atrakcyjność rozgrywki. Gra miała być w miarę prosta i dynamiczna, a jednocześnie oddawać nastrój i fabułę serii. I to się twórcom bardzo udało. Sam bardzo lubiłem w nią grać, świetnie się przy niej bawili i moi przyjaciele, i dzieci. Pierwszy dodatek mieliśmy już nawet złamany – dodawał on grze więcej długofalowej strategii (karty bogów) i nowe typy kart i postaci (związane z techniką kosmitów). No, ale – nie udało się.

Wydawca belgijski co rusz przygotowuje dla czytelników wydania specjalne "Thorgali", opatrzone szkicami, tudzież w powiększonym formacie. Czy Egmont miał tego pomysły na tego typu przedruki, czy nasz rynek by nie wchłonął takich ekskluzywnych albumów?

Nie planujemy takich wydań. To są kosztowne edycje, nasi fani zbierają już albo wersję SC albo HC, która to robi u nas za tę bardziej ekskluzywną. Wydaliśmy za to wypasione edycje innych komiksów Grzegorza Rosińskiego.

A czy w planach Egmontu znajduje się album making of "Swiatów Thorgala"? Znajdują się w nim wywiady z autorami pracującymi w tym uniwersum, zdjęcia, ilustracje, ale także komiksowe plansze, których czytelnicy nie znajdą w żadnym innym albumie.

Nie w tym roku.

W ogóle podoba się Panu pomysł na poszerzenie uniwersum "Thorgala" o cykle poboczne?

Bardzo mi się podoba. I jako wydawcy doglądającemu biznesu, i jako miłośnikowi serii chcącemu ją czytać jak najczęściej. Uważam, że rozszerzenia doskonale osadzono w uniwersum "Thorgala", są świetnie rysowane, dobrze napisane. Oczywiście, są elementy, które podobają mi się mniej, np. Louve rozmawiająca z wilkami zwykłym balonikowym dialogiem, ale generalnie czytam te komiksy z wielką frajdą. Sprzedają się niemal tak samo, jak seria oryginalna.

A jak podoba się Panu książkowa adaptacja serii, która ukazała się również nakładem Egmontu? Moim zdaniem pozostawia wiele do życzenia...

A czego Pan oczekiwał, prozy jakości Tolkiena czy Martina? To jest po prostu książkowa adaptacja komiksu – tylko tyle i aż tyle. Wolałbym, żeby powstały powieści w świecie "Thorgala", które podają nowe, oryginalne fabuły w tym uniwersum. Wolałbym, żeby nie zmieniano kanonicznych scen z komiksu. Wolałbym, żeby seks Thorgala z Aaricią pozostał w pewnym niedopowiedzeniu, tym bardziej, że powieści mają czytać małe dzieci. Ale to jest tylko prozatorska adaptacja komiksu.

Pamięta Pan swój pierwszy kontakt z tą serią?

Jasne. Byłem czytelnikiem "Relaksu". Uwielbiałem komiksy Rosińskiego o historii Polski. Pierwszy odcinek "Thorgala" był jak walnięcie młotkiem w mózg. Miłość od pierwszego wejrzenia. Czytałem go na okrągło, do dziś pewnie z kilkadziesiąt razy. To zresztą działa nadal, moje nastoletnie córki i ich rówieśnicy, którzy stykają się z serią – wsiąkają w nią. Tam jest wszystko – egzotyczna przygoda, elementarne, głębokie emocje, klarowne wartościowanie postaw i zachowań, no i wreszcie wspaniałe rysunki.

Uważam też, choć w latach 80-tych nie zdawałem sobie z tego sprawy, że popularność "Thorgala" w PRLu mogła mieć jeszcze jedną przyczynę, być może wcale nie zaplanowaną przez twórców. Myśmy (mówię o pokoleniu dzisiejszych 40-50-latków) dorastali w końcówce tego komunistycznego syfu. Okłamywano nas, pozbawiano elementarnych wolności, czasem tłuczono pałami. Uciekaliśmy w literaturę i muzykę. W przyjaciół i rodzinę. Staraliśmy się jakoś w tym żyć i urządzić, ale chcieliśmy mieć z tym szajsem i jego włodarzami jak najmniej wspólnego (no, z wyjątkiem tych działaczyków różnych czerwonych młodzieżówek, co chcieli mieć dużo wspólnego – tym nieźle żyło się wtedy, a i teraz nie narzekają). A Thorgal to konserwatywny anarchista. Przestrzega tradycyjnych wartości, takich na przykład jak wierność słowu czy lojalność wobec przyjaciół i rodziny. Ale jednocześnie unika władzy, chce żyć sam, za dala od niej, najchętniej na jakiejś wyspie. To była filozofia bliska wielu moim rówieśnikom. Odnajdywaliśmy ją i w jarocińskiej punkowej muzyce (Dezerter wykrzykiwał: "chcę być sam zostawcie mnie, odczepcie się"), i u Zbigniewa Herberta (w rozważaniach pana Cogito, na przykład), i w polskiej fantastyce naukowej (wielu bohaterów Zajdla). Ale też w powieściach Dicka, Chandlera, Tolkiena (krasnoludy!), westernach i "Gwiezdnych wojnach". Więc dziś myślę, że polubiliśmy tego faceta, bo mieliśmy podobne marzenia co on – spokojnego życia, w miarę możliwości jak najdalej od ówczesnych władców świata.

A jaki jest Pana ulubiony album "Thorgala"?

Bardzo lubię cykl Qa, a pojedynczy ulubiony album to "Władca gór". Świetna grafika, ale też fabuła rozpracowująca pętlę czasu z niezwykłą maestrią. Doceniam tę robotę, i jako czytelnik, i jako pisarz. Pamiętam, że jako małolat po lekturze tego tomu siadłem nad kartką papieru i rozrysowałem cały schemat czasowych skoków. Dwadzieścia lat później zrobiłem to samo z moimi córkami. Świetna sprawa.

Wreszcie, jak czuje się Pan jako wydawca tego tytułu?

W ramach "KŚK" wydawałem komiksy praktycznie wszystkich polskich autorów, których komiksami zaczytywałem się jako dzieciak. A jakie to uczucie zamienić młodzieńcze hobby w zawód? Kapitalne, polecam wszystkim.

Jest Pan wydawcą komiksów, ale też pisarzem. Nad czym Pan pracuje teraz?

W listopadzie ukaże się moja nowa książka, "Czerwona Mgła", której akcja osadzona jest w zniszczonej przez magię Europie, w końcówce tego stulecia. Ocaleni ludzie, wraz z elfami, walczą z istotami, które chcą nas wybić lub zniewolić. Główny bohatera jest takim trochę konserwatywnym anarchistą… Tyle w skrócie. Kapitalne ilustracje do książki narywał Przemek "Trust" Truściński.

Dziękuję za rozmowę.

9 komentarzy:

  1. Dziekujemy za twardookladkowe wydania Thorgali!
    Moje SC rozpadly sie od nadmiaru czytania... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. kolejny świetny wywiad
    dziękuję
    O co chodzi z tą "Wyspą lodowych mórz"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie o to, co jest napisane w tekście:-)
      Na okładce było napisane loDODOwych a nie lodowych.
      Serio!:-) Nie wiem jakim cudem to puścili do druku (chyba cały Egmont oślepł rażony solarsteinnem), ale jaja były niesamowite. Idę do empiku a tam na środku cały stolik Thorgali z tytułem "Wyspa lododowych mórz" :D

      Usuń
  3. Ja to mam w ogóle wrażenie, że te poboczne serie uratowały komiksowy segment Egmontu. Zawsze jeden Thorgal w roku był tym zastrzykiem gotówki i można było wydać inne rzeczy, bo Duńczycy widzieli, że komiksy w Polsce przynoszą zysk a w tym roku aż trzy zastrzyki. Czyli 50 000 - 60 000 zamiast 18 000 - 20 000 sprzedanych nowych Thorgali.
    Ciekawe ile prawdy w tym co napisałem wyżej...:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. O to: http://i88.photobucket.com/albums/k183/Magic76/Wyspa.jpg

    Kilkanaście osób z Egmontu przygotowywało to wydanie i żadna nie zauważyła błędu w tytule na okładce - co ciekawe na stronie tytułowej tytuł napisany jest poprawnie. W momencie zauważenia pomyłki cały błędnie wydrukowany nakład został wycofany, choć wcale nie szybko, jeszcze dość długo potem można było go kupić w Empiku. A chętnych było całkiem sporo :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam pytanie do Pana Tomasza Kołodziejczaka:
    "Z jakich względów zdecydowano się, że litery w Thorgalu będą wpisywane komputerowo?".

    Najlepszym liternikiem był człowiek z pierwsyzm wydaniu "Piętna wygnańców: i "Korony ogotaia". Ogólnie zresztą pismo komputerowe to nie to samo, to wpisywane ręcznie. To drugie tworzy klimat komiksu.
    Rozumiem czcionkę mechaniczną w "Zemście hrabiego...", ale trochę nie mogłem nawyknąć do komputera w starych Thorgalach.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobre liternictwo miał też człowiek, któy wipisywał tekst w serii "Lanfeust z Troy". Potrafił wypośrodkować zdania w dymku. Był niesamowity. (Gdyby nie przepiękne rysunki, to możnby się było sycić samymi literami.) Ale w kontynuacji ("L w Kosmosie") zastąpił go komputer :(

    Świetnym liternikiem jest także Gawronkiweicz. Nawet z czasów "Achting Ziegl". To dla mnie numer jeden, choć do Thorgala mógłby nie pasować... być może...

    ...może kiedyś na blogu "Thorgalverse" zostanie podjęty temat liretnictwa w serii Thorgal i twórczości Mistrza. Zarówno w wersji oryginalnej, jak i rodzimej, polskiej. Pamiętam, np. że G. Rosiński wspomniał, że dla "Zemsty h. Skarbka" wymyślił swoje własne litery, bo mu jego zwykła czcionka nie pasowała do malarskich plansz.

    Jeśli jest to możliwe, to prosze o podięcie tematu :-)

    Pozdrawiam
    ŁK

    OdpowiedzUsuń
  7. Pozwolę sobie nawiązać do dwóch elementów wypowiedzi pana Tomasza.

    Przede wszystkim kwestia nieszczęsnej karcianki, która rzeczywiście miała potencjał, jednak jego niewykorzystanie to nie jest żaden czynnik siły wyższej, czy innego "pecha". To po prostu zwyczajny brak profesjonalizmu i wyobraźni, drogi panie Tomaszu. Wierzę, że miał Pan i dobre chęci i energię do wprowadzenia w życie zamysłu, jednak wypuszczenie na rynek niedopracowanego produktu, który co najwyżej mógł nosić nazwę "wersji beta", prosił się sam o katastrofę.
    Raził przede wszystkim niechlujny dobór obrazków do poszczególnych kart (ze słynnym 'końskim zadem' Kriss de Valnor, główną kartą promocyjną wywołującą zażenowanie lub salwy śmiechu) i ogólnie uboga szata graficzna kart.
    Konkurencja? Każdy, kto choć trochę orientuje się w świecie mediów fantastyki (a cóż dopiero profesjonalny wydawca) powinien doskonale wiedzieć, że szykowane kinowe premiery "Władcy Pierścieni" pociągną za sobą wysyp serii gier na podstawie filmu, z karcianką na czele, która była bardzo starannie zapowiadana (z premierą jeszcze przed samym filmem). Egmont miał doskonałą okazję obserwacji profesjonalnej oprawy dystrybucyjno-reklamowej karcianego LOTR-a, w ramach której w największych ośrodkach, m. in. w polskich miastach, producent (firma Decipher, sławna z karcianych "Gwiezdnych Wojen") rozkręciła całe sztaby ludzi organizujących bazę turniejową i promujących grę - wszystko z wielką energią i starannością. I proszę nie rozśmieszać ludzi wspominaniem 'polskiej wersji językowej', która akurat okazała się totalną kompromitacją. Tutaj akurat powinien Pan, panie Tomaszu, być wdzięczny wyjątkowo nieudolnemu polskiemu dystrybutorowi - ISA - za skuteczne podcinanie skrzydeł własnej dystrybucji (fenomen krajowej autodestrukcji) i systematyczne dobijanie karcianego LOTR-a w Polsce. Dzięki takiemu rozwojowi sytuacji, już w 2005 r. można było śmiało wejść na nasz rynek z "Thorgalem", jako nową karcianką, a do tego czasu uczyć się na sukcesach i błędach dystrybucyjnych konkurenta i jednocześnie spokojnie dopracowywać merytorycznie i stylistycznie własny produkt. Zamiast tego doświadczyliśmy 'profesjonalnych' kart 'promocyjnie' wypadających na podłogę z czasopism, do których były podłączone, brak poważnego zaangażowanie w dystrybucję (którą można było przecież efektownie połączyć z promocją samych komiksów) itd. itp. I tak otrzymaliśmy w sklepach półprodukt, po który niechętnie sięgali nawet fani komiksu.

    Druga sprawa, to dygresja do "zamieniania młodzieńczego hobby w zawód", co pan Tomasz był łaskaw "polecić wszystkim". Podejrzewam, że mało który człowiek na świecie nie chciałby połączyć swojego zamiłowania z pracą zawodową i mieć z tego jeszcze godziwe źródło utrzymania. Niestety proza życia tylko niewielu ludziom pozwala na tak szczęśliwy obrót sytuacji, z wielorakich przyczyn. Panu akurat się powiodło, panie Tomaszu (z czego się szczerze cieszę), nie sądzę jednak, by musiał Pan promować szczególnie ten styl życia - każdy marzy o pasjonującej i wartościowej pracy.

    Przepraszam za te gorzkie słowa, jednak zapewniam, iż nie są one formą ataku personalnego, jedynie garścią nieco posępnych refleksji. Życzę wszystkiego dobrego, zwłaszcza w związku arcyciekawą inicjatywą serii pobocznych "Thorgala".

    OdpowiedzUsuń