Ruch
uchwycony na okładce siódmego albumu serii „Kriss de Valnor” w
jakimś sensie magnetyzuje, skłania do tego, by dłużej jej się
przyjrzeć. Oto dwie kobiece postaci toczą walkę w morskiej
topieli, otoczone przez wzburzone pęcherzyki powietrza, wywołane
przez gwałtowne wpadnięcie do wody tychże. Nie są to jednak dwie
przypadkowe postaci. Naszym oczom przedstawiony jest widok dwóch
siłujących się ze sobą Kriss de Valnor. Od razu rodzi to szereg
pytań. O co tu chodzi? Wiele mówi już tytuł, sugerujący
możliwość odbycia podróży w czasie, a zatem sankcjonujący takie
nietypowe spotkanie. I tak jak dawno żadna okładka namalowana przez
Grzegorza Rosińskiego nie była równie dynamiczna, tak samo jest z
tym, co odnajdujemy pod okładką. Xavier Dorison i Mathieu Mariolle
jako tandem scenarzystów sprawdzili się już poprzednim albumie,
przejmując schedę po Yvesie Sencie, teraz zaś udowadniają, że
ich wyselekcjonowanie przez wydawnictwo było doskonałym wyborem.
„Góra czasu” to moim zdaniem świetny komiks.
Jest coś
takiego w tym albumie, co zdecydowanie wyróżnia go na tle
wszystkich pozostałych albumów tej serii, a przy okazji wszystkich
albumów pozostałych serii pobocznych. Tym czymś jest ekspozycja,
sposób wejścia w historię. Otóż od razu na pierwszej stronie
odnajdujemy się w samym środku akcji. Bez przydługich wstępów,
bez marnowania kilku stron na wyjaśnienia, bez wcielania w życie
jakże często ironicznie komentowanej zasady rządzącej fabułami
osadzonymi w światach fantasy, mówiącej, że „przed wyruszeniem
w drogę należy zebrać drużynę”. Tutaj po prostu się dzieje. I
chociaż trudno utrzymać szybkie tempo przez cały czas, to jednak
jest ono dość mocno podkręcone od samego początku do samego
końca. Swego rodzaju błyskotliwość tego rozwiązania można
odnieść do wymiany zdań z drugiej strony albumu, gdzie Kriss de
Valnor zadaje pytanie jednemu ze swych towarzyszy. Dlaczego to? A
dlaczego tamto? Celowo nie napiszę, o co pyta. Odpowiedź jest
genialna w swojej prostocie i oczywiście delikatnie przeze mnie
sparafrazowana. „Bo tak”. Bo tak wymyślili to sobie autorzy, bo
tak funkcjonuje ten świat. Po co rozwodzić się zbyt długo nad
takimi rzeczami, kiedy stawiamy na przygodę oraz akcję.
Ma się
rozumieć, to też nie jest tak, że wystarczy, aby coś się działo,
a czytelnik będzie siedział oniemiały z wrażenia od początku do
końca lektury. Wręcz przeciwnie, za tym dzianiem się muszą stać
twardo na nogach solidne postaci napędzane przez wiarygodne motywy.
I tak właśnie jest w tym przypadku. Kriss de Valnor, którą
odnajdujemy pod koniec poszukiwań tajemniczej góry czasu, która ma
jej pozwolić pokonać ogromną odległość pomiędzy północnymi
krainami, a Bag Dadhem, poprzez wykorzystanie jej magicznych
właściwości. Wiemy, że jest zdeterminowana do tego, co robi, bo
jej spojrzenie na świat zmieniły wydarzenia ukazane w „Wyspie
zaginionych dzieci”. I tylko tego potrzeba, by po same uszy
zanurzyć się w fabule komiksu.
Sam motyw
podróży w czasie jest nierozerwalnie związany z „Thorgalem” od
samego początku, bo został wykorzystany pośrednio w już „Rajskiej
grocie”, a bezpośrednio w „Trzech starcach z kraju Aran”.
Potem był kilkukrotnie eksploatowany przez Van Hamme'a, w
najbardziej mistrzowskiej postaci we „Władcy gór”. Dorison i
Mariolle niekoniecznie jednak korzystają z konceptu wykorzystywanego
przez ich poprzednika, rozrysowanego na piasku przez Jaaxa w „Koronie
Ogotaia”. Góra Czasu rządzi się swoimi prawami, wymaga
podejmowania takich, a nie innych decyzji przez tych, którzy chcą
za jej pośrednictwem odbyć podróż w czasie i przestrzeni. To
naprawdę duży plus, że u podstaw fabuły znajduje się nowy,
oryginalny koncept.
Naprawdę
udanie przedstawia się kreowanie – można by powiedzieć „na
poczekaniu” – nowych postaci na potrzeby każdej nowej historii.
W „Wyspie zaginionych dzieci” takimi postaciami byli Osjan i
Erwina. Tutaj poznajemy dwóch towarzyszy Kriss – Claya oraz
Akzela. Obaj są charakterni, to bohaterowie z krwi i kości, a choć
ich osobowości nie zostają może szczególnie pogłębione, są
wiarygodni i doskonale spełniają swoje role. To ważne i tym
bardziej rzucające się w oczy w kontekście towarzyszy Jolana, z
których naprawdę ciężko cokolwiek wycisnąć po tych kilku
albumach, w których się pojawili. Draye, Ingvilda i Xia jak
dotychczas niczym nie zachwycili. A Arlac już nie żyje.
Wyraźnie
widać, że obydwu scenarzystom łatwiej było zsynchronizować się
z Kriss de Valnor niż z Jolanem. I winni temu są chyba przede
wszystkim otaczający młodego chłopaka przyjaciele, którzy w raz z
nim odbywali nauki u Manthora, lecz w zasadzie swoją rolę spełnili
w albumie „Tarcza Thora”, gdzie unikalna zdolność każdego z
nich posłużyła otwarciu bramy do Asgardu. Potem wszyscy mogliby w
zasadzie zniknąć nam z oczu. Jednym słowem Yves Sente nie sprostał
wyzwaniu powołania do życia na tyle ciekawych postaci, aby
ubogacały one otoczenie syna Thorgala. Wręcz przeciwnie, od samego
początku są mu kulą u nogi, ograniczają go. Dlatego ekspozycja –
choć naprawdę krótka – wątku Jolana w tym albumie wygląda dość
nieciekawie. Król Uzdrowiciel w otoczeniu swoich towarzyszy czuje
się nieswojo, trudno wykrzesać jakiekolwiek dobre wymiany zdań
między postaciami, toteż nic dziwnego, że Dorison i Mariolle
uciekli się do zabiegu wyciągnięcia bohatera z dotychczasowego
kontekstu i umieścili go w nowym, znajdującym się całkowicie pod
ich kontrolą. Osiągnęli to w jednocześnie prosty oraz ciekawy
sposób.
Kluczem do
rozegrania wątku Jolana jest wprowadzenie nowej, niezwykłej
postaci. Jest nią tajemniczy Joril Świątobliwy, rozjemca, który
może doprowadzić do rozstrzygnięcia każdego dużego konfliktu
zbrojnego na arenie, na której w pojedynku na śmierć i życie
mierzą się dowódcy dwóch przeciwnych stron. Tak oto król Jolan
otrzymuje propozycję, by stanąć oko w oko z cesarzem Magnusem i
doprowadzić do końca wojny, bez konieczności dalszego rozlewu krwi
po obu stronach. Tym sposobem dotychczas nudna wojna wyznawców
Jahvusa z wyznawcami bogów Asgardu, której jednym dotychczasowym
punktem kulminacyjnym była cokolwiek dziwna bitwa nad rzeką
Raheborg, nabiera zupełnie innego wymiaru. Pomysł na położoną w
niedostępnym miejscu arenę to drugi kluczowy pomysł, stanowiący o
sile tego komiksu, po wspomnianym wyżej koncepcie na magiczną górę
pozwalającą na dokonanie skoku w czasie.
„Góra
czasu” ma jeden mankament, a jest nim sztywne podzielenie
albumu na dwie części, z których każda znajdzie swój finał w
kolejnym odcinku. Pamiętajmy, że ów finał jest niejako wymuszony
przez plan zbiegnięcia się linii fabularnych dwóch serii
pobocznych z linią fabularną serii głównej. Była to jednak
decyzja podjęta świadomie, po rozważeniu wszystkich za i przeciw.
Otóż opcje były trzy. Pierwsza zakładała wydanie jednego albumu
zawierającego tylko perypetie Kriss i drugiego zawierającego tylko
perypetie Jolana. Tutaj istniało ryzyko, że czytelnicy źle przyjmą
informację o tym, że w serii poświęconej czarnowłosej bohaterce
w ogóle się ona nie pojawia, a Dorison i Mariolle chcieli
rozdzielić losy tych dwóch postaci. Druga opcja zakładała płynne
przeplatanie się obydwu wątków na przestrzeni dwóch albumów. W
jakimś sensie byłoby bliskie temu, co prezentują z powodzeniem
seriale telewizyjne, no chociażby jak „Gra o Tron” czy
„Wikingowie”. Trzecia opcja, na którą się zdecydowano,
zakładała podzielenie każdego z dwóch albumów na dwie następujące po sobie części.
Efektem tego jest komiks, który de facto składa się z dwóch
odrębnych historii, z których każda stanowi odrębną całość,
posiada początek, rozwinięcie i kończy się cliffhangerem.
Przyznam, że chyba byłbym skłonny przychylić się bardziej do
jednej z dwóch pozostałych dwóch opcji, natomiast naprawdę trudno
mi zakwestionować decyzję autorów. Czyni to siódmy album serii
„Kriss de Valnor” trochę nietypowym, natomiast bynajmniej nie
ujmuje to ani jakości scenariusza, ani rysunków.
No właśnie, jeśli
chodzi o warstwę graficzną, doszło do kolejnej zmiany w zespole i
tak na stanowisku rysownika zameldował się Frederic Vignaux,
którego jako kolorysta wspomaga Gaétan
Georges. Co
najważniejsze, dobrze czuje postać Kriss de Valnor. Jego kreska
wyczuwa naturę tej postaci, oddaje jej dzikość i wojowniczość, a
kiedy trzeba nadaje jej demonicznego charakteru. Operuje ostrą
linią, dobrze wychodzą mu dynamiczne sekwencje i mam takie
odczucie, że lepiej wychodzą mu sceny rozgrywające się w mroku
lub w deszczu (świetne otwarcie albumu), gdzie musi nanieść więcej
kresek na kartkę. Co ciekawe, kreskę Vignauxa można oceniać
dwojako, ze względu na dostrzegalną różnicę pomiędzy planszami
poświęconymi Kriss i Jolanowi. Zwłaszcza na początku epizodu
Jolana można odczuć, że Francuz silnie próbuje nawiązać do
stylu Giulio de Vity w przedstawieniu tych kilku postaci, co nie
wychodzi mu najlepiej. Moim zdaniem nieszczególnie mu one leżały.
Z kolei Joril Świątobliwy wygląda oryginalnie. Udało mu się
również nieco „podkręcić” postać Magnusa, na co chyba
przełożyło się odświeżenie tej postaci przez scenarzystów, a w
toku wydarzeń coraz lepiej zaczął sobie radzić z Jolanem, który
na pierwszych kilku kadrach nie ma wyrazu. Warto jeszcze dodać, że
na końcu albumu znajduje się pięć stron materiałów dodatkowych,
w tym szkiców Vignauxa.
Krótko
podsumowując, „Góra czasu” to bardzo dobry komiks, wyróżniający
się na tle dotychczasowych albumów wchodzących w skład „Światów
Thorgala”. Widać, że Dorison i Mariolle potrzebowali jednego
albumu przejściowego, aby się wczuć, rozgrzać, wprawić, wreszcie
aby przekierować historię na nieco inne tory. Pomimo próby
oderwania oryginalnych pomysłów od kontinuum, to znaczy próby
stworzenia dwóch autonomicznych historii z dwójką głównych
bohaterów, daje się tu odczuć pewien wymóg podążania tropem
fabuły rozpoczętej przez Yvesa Sentego, która ma biec ku pewnemu
upatrzonemu dużo wcześniej punktowi, ale to nic nie szkodzi. Natomiast gdyby nie to, jestem
całkowicie przekonany, że byłoby tylko lepiej. I jest jeszcze coś,
co stanowi niezaprzeczalną zaletę niniejszego albumu. Chętnie się
do niego wraca. Może właśnie dlatego, że pierwsza lektura jest w
jego przypadku bardziej żywiołowa. Kolejna pozwala poukładać
sobie pewne rzeczy, a przy tym docenić konstrukcję narracji, sposób
opowiadania, ilustracje. Zaś apetyt, jaki po sobie pozostawia,
skłania do odszukania na własną rękę tajemniczej góry czasu, by
jak najszybciej poznać ciąg dalszy. Jeśli jednak zdecydujemy się
poczekać, kolejny album nieuchronnie trafi do naszych rąk już za
rok.
"Kriss
de Valnor" album 7: "Góra czasu"
Tytuł
oryginalny: Le Montagne du tempsScenariusz: Xavier Dorison i Mathieu Mariolle
Rysunek: Fredric Vignaux
Kolor: Gaétan Georges
Tłumaczenie: Wojtek Birek
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data publikacji: 12.2017
Wydawca oryginału: Le Lombard
Liczba stron: 56
Format: 21,5 x 28,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Oprawa: miękka/twarda
Cena: 22,99 zł/29,99 zł
Czy te dwie historie Kriss i Jolana przeplatają się ze sobą, czy są zaprezentowane jedna po drugiej?
OdpowiedzUsuńNo właśnie ta opcja z przeplataniem nie została wybrana.
UsuńTo słabo...
OdpowiedzUsuńWcale nie :)
UsuńTrzymam za słowo. 😉
UsuńPrzeczytałem. Jest na pewno lepiej niż w Slivii, ale do klasyki Van Hamme'a temu tomowi daleko... Niestety dalej widać, że te poboczne serie są dziesiątą wodą po kisielu głównej (która i tak ma długotrwały gorszy okres).
UsuńNo i podzielenie treści Góry Czasu na dwie historie to był zły pomysł. Czyta się to bardzo źle, zupełnie jakbym przerwał jeden album w połowie i sięgnął po drugi.
No moim zdaniem czyta się świetnie!
UsuńFaktycznie, jest takie wrażenie, jakby się sięgnęło nagle po drugi album, ale cóż poradzić... Taka decyzja zapadła.
Ja tam czuję się zachęcony :)
OdpowiedzUsuńDzięki!
Proszę unikajcie spoilerów, jak ten z drużyną Jolana.
OdpowiedzUsuńNaprawdę starałem się zdradzić prawie nic. Ale co zaspojlerowałem z drużyną Jolana?
UsuńŚmierć kompana (*) Nieważne, widziałem że recenzja unika spoilerów, większość pewnie i tak czyta na bieżąco i ich to nie zdziwi. Serię o Kriss zamierzam przeczytać całą po zakupie tego nowego albumu.
UsuńRozumiem. No mnie trudno byłoby czasami pisać i wyciągać wnioski, nie posiłkując się informacjami znanymi z poprzednich albumów. A te trudno traktować stricte jako spojlery. W takim razie miłej lektury całości!
UsuńTym bardziej po tym co tu piszesz boję się o 36 tom Thorgala...
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że ten album to świetna rozrywka!
UsuńBardzo czekam na info od ciebie odnośnie tego co szykuje się na 36 tom THORGALA i co po nim? Mistrz przejdzie na emeryturę? Co będzie dalej? One-shoty pójdą jak w XIII-tce? Kiedy zamkną młodzieńcze lata? Ile pytań i jak mało odpowiedzi... Czekamy w 2018 roku na KONKRET!!!
UsuńPod gradobiciem pytań :D
UsuńA wiadomo ile tych zeszytów w seriach pobocznych (Louve, Kriss) jeszcze ma być?
OdpowiedzUsuńWrzucałem niedawno aktualne "drzewko" na Facebooka. Louve się skończyła. Kriss został ostatni album. Do zejścia się fabuł z serią główną...
OdpowiedzUsuńA potem nie wiadomo.
Dzięki wielkie za info.
UsuńPotem niech już będzie normalnie.
UsuńCo to znaczy normalnie? Jeden tom na 2-3 a może 4 lata? Czy oddanie serii nowej parze autorów?
UsuńChodzi mi o to pierwsze. Normalnie, bez pobocznych serii, przynajmniej takich, które dzieją się w tym samym czasie.
UsuńMnie się wydaje że po 36 tomie, Rosiński albo zakończy albo zapowie koniec swojej kariery. Powstanie nowa seria a’la XIII Mistery tylko poświęcona postaciom z Thorgala. Młodzieńcze lata to otwarta sprawa może powstać jeszcze jeden tom a mogą co ciągnąć dalej.... A seria główna pójdzie z nowym duetem a mistrz będzie malował okładki... Nie mam żadnych info w tym temacie to tylko przypuszczenie. Ale powiedzmy sobie szczerze 36 tom ukarze się w 2018 (77l. ma mistrz), 37 tom co najmniej w 2020 lub 2021 kiedy mistrz będzie miał 79/80 lat, zatem ile można? Uderzo od 1996 roku (69l. wtedy obchodził) miał wsparcie ekipy, która pomagała mu kończyć kolejne Asteriksy. A i tak kolejne tomy ukazywały się co 3-5 lat. Niestety wszyscy jesteśmy równi wobec praw biologii. Ale prawa rynku dają nam zupełnie nowe perspektywy...
UsuńMasz rację, biologii nie przeskoczysz, choć i tak brawa dla Pana Grzegorza, że się tak dobrze trzyma! I że wciąż się rozwija jako artysta, a to w jego wieku rzadkość!
UsuńWiele zależy więc również od tego, jednak sądzę że główna seria ma wciąż wielki potencjał. Tylko żeby się nie spieszyli, nich znajdą nowych twórców jeśli trzeba i dopracują świetne, niezapomniane scenariusze. Chcę historii, na które warto będzie czekać te 2-3 lata. :-)
>>„Góra czasu” posiada jeden mankament<<
OdpowiedzUsuńUrzędnicza nowomowa.
Po 1. Góra nie może nic posiadać - posiadać może tylko człowiek.
Po 2. Nie można posiadać mankamentu.
http://seczytam.blogspot.com/2017/07/o-takim-fakcie-ze-pomieszczenie-typu.html
Dziękuję.
UsuńPo pierwszym czytaniu moim zdaniem jezeli chodzi o wątek Kriss to początek zarówno graficznie jak i scenariuszowo na plus, kolejne jednak strony jak dla mnie nieco słabsze szczególnie fragment w kopalni bardzo słaby. Jeżeli chodzi o wątek z Jolanem scenariusz podoba mi sie bardzo w szczególności dynamika pod koniec tomu oraz chyba najbardziej w tym albumie postac"Sprawiedliwego"- ciekawy pomysł zakonczenia wątku męczonego od wielu tomów. Zawiedziony jestem rysunkami - Jolan de Vity był słaby ale ten z Góry Czasu jest wogole do Siebie nie podobny duży minus moim zdaniem tego albumu....zobaczymy po tzw drugim czytaniu ;)))
OdpowiedzUsuńMiałem odczucie, jakby Vignaux za bardzo próbował nawiązać wizerunkiem Jolana do kreski De Vity, więc odjechał jeszcze dalej od Rosińskiego. Thorgal też jest mało do siebie podobny...
UsuńDokładnie tak to wygląda. Obserwując inne prace Vignaux byłem przekonany że jego wersja Swiata Thorgala będzie bardziej "zamknięta kreską" nie taką niedbałą jak de Vity. Thorgal był bardziej podobny do Votiaka z Ponad Krainą Cieni niż do Thorgala...
OdpowiedzUsuńAle generalnie kreska Vignauxa bardzo mi się podoba. Sprawdza się świetnie w tych deszczowych sekwencjach: na początku pod górą, pod koniec w dżungli.
UsuńScenografia jest ok :))) ale nad Jolanem i Thorgalem musi duzo popracować
OdpowiedzUsuńChciałbym aby Thorgal się dowiedział że ma jeszcze jednego dorosłego syna z mocą ożywiania. Arricia mogłaby być w ciąży a Thorgal mógłby Jej to wybaczyć, tym bardzie że Jej donoszono że Thorgal nie żyje.
OdpowiedzUsuń